niedziela, 23 września 2012

Leave Out All The Rest Part 4.


Witam. W końcu po 2 tygodniach przerwy daję wam kolejną cześć LOATR :) Mam nadzieję że się wam spodoba ;D Co do następnego rozdziału to powiem wam że nic nie obiecuję, bo szkoła mnie jak na razie przerasta troszkę, ale za tydzień wyjeżdżam na szkolny wyjazd, przed którym postaram, się wstawić 5 rozdział, a jeśli nawet nie to pożyczę tam lapka od koleżanki i spróbuję napisać coś sensownego, pracując nad remixem LITE ;p Standardowo proszę o komentarze tutaj jak i na moim Twitterze CassandraLP789 i przypominam że blogger mnie nie lubi więc odpisuję na Twitterze :) 

Chciałabym wam również polecić na prośbę mojej koleżanki która otwiera sklep internetowy, jej stronę na Facebook'u - https://www.facebook.com/pages/Dream-Clothes/253724718082320 Zapraszam do lajkowania ;) Pozdrawiam, Cassandra ;p

Piątek, 17 sierpnia 2012, godzina 9:00. Stoję przed halą koncertową Susquehanna Bank Center w Camden w stanie New Jersey. Stoję i nie mogę uwierzyć w to że tu jestem. Jeszcze raz sprawdzam nerwowo czy wszystko ze sobą wziełam. Potwierdzenie jest, bilet też, płyta, telefon, klucze są, aparat jest, koszulkę mam na sobie więc nie mam co sprawdzać. Nerwowo przygładzam włosy, po czym udaję się do wejścia. Wchodzę i staję w kolejce z około dwustoma innymi fanami Linkin Park. No to sobie poczekam, myślę śmiejąc się w duchu.

                                                              ***

Trochę przed godziną 11:00 wszyscy, w tym ja, wchodzimy do środka. Trzeba przyznać, że czas w kolejce minął mi miło i zarazem bardzo szybko. Poznałam kilku ciekawych ludzi, w tym bardzo fajną dziewczynę Scarlett i jej chłopaka Jared'a. Rozmawiałam z nimi przez prawie cały czas oczekiwania, żartowaliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy o muzyce (o Linkin Park oczywiście) i ogólnie o wszystkim. Na końcu wymieniliśmy się numerami telefonu (tak na wszelki wypadek, gdybyśmy się potem nie wyłapali w tłumie) i wchodząc po kolei pokazaliśmy ochroniarzom swoje potwierdzenia uczestnictwa w LPU Summit. Po wejściu przez chwilę myślałam o wydarzeniach jakie miały miejsce kilka dni wstecz, jednak szybko wymazałam wszystko z głowy i stwierdziłam, że muszę się nacieszyć tą jedyną w swoim rodzaju chwilą.

Na dobry początek czeka na nas wszystkich emocjonująca atrakcja - a mianowicie loteria. Na stole stoi sześć papierowych toreb. Na każdej napisana jej wartość: zdjęcie z zespołem, miejsce na scenie podczas koncertu, specjalny laptop z limitowanej edycji (zaprojektowany przez Linkin Park), wycieczka za kulisy z dwoma członkami zespołu - Mike'm i Phoenix'em, akredytacja foto na koncert oraz wspólny wypad do wybranego miejsca z całym zespołem. Trzeba kupić los za dolara i wrzucić do wybranej torby. Ludzie kupują po kilka, bądź kilkadziesiąt losów i wrzucają je do różnych toreb. Osobiście twierdzę że w takich sytuacjach albo ktoś ma szczęście, albo go nie ma. Nie raz próbowałam w przeróżnych loteriach, jednak nigdy nic oprócz kuponu na kawę w McDonalds'ie nie wygrałam. Biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia, nie mam wielkiej nadziei na to, że teraz coś wygram. Kupuję sześć losów. Po jednym do każdej torby. Wyciągnięcie z którejś torby losu z moim numerkiem graniczy z cudem, no ale cóż. Z całej siły wierzę w swoje marzenia. Marzenia, które chcę spełnić z całych sił. Nie tylko dlatego żeby dopiec wszystkim ludziom (zwłaszcza Dominikowi), którzy we mnie nie wierzą, ale dlatego że z całej siły kocham LP i Mike'a. Po chwili spoglądam po kolei na każdy ze swoich szarych kuponów, a potem na tablicę z numerami osób wylosowanych. Zamieram w bezruchu i jeszcze raz czytam po kolei numer na jednym z moich kuponów po czym porównuję go z numerem widniejącym na tablicy pod napisem "meeting with Linkin Park". O cholera...wygrałam... - szepczę pod nosem, tak że nikt oprócz mnie nie słyszy mojego szeptu. Nie ma to jak spontaniczne okazanie prawdziwej radości, w obliczu wydarzenia które spełni jedno z twoich życiowych marzeń. Otrząsam się dopiero kiedy słyszę krzyk wydawany znajomym głosem. To Scarlett, wygrała akredytację. Została akredytowanym fotografem na koncert LP. Nie dziwie się jej radości. W końcu czego ona w tej chwili mogła chcieć więcej ze swoim wspaniałym, profesjonalnym aparatem. Kiedy już emocje trochę opadają, zaczynają się gratulajce i inne.
- Wygrałaś coś ?! - krzyczą Scarlett i Jared podbiegając do mnie z uśmiechami od ucha do ucha.
Moja mina chyba w tej chwili musi być dość dziwna, bo Scarlett wyciąga mi z ręki los i porównując go z numerem na tablicy rzuca się na mnie, sciskając z całej siły.
- Boże, nie mogę uwierzyć ! Wygrałaś osobiste spotkanie z LP ! Jeju, gratuluję Ci ! - krzyczy ściskając mnie jakgdyby próbowała wycisnąć ze mnie całą krew przez oczy.
- Nnno... - to jedyne co udaje mi się z siebie wycisnąć, pod napływem szoku i naciskającej na mnie Scarlett.
Kiedy w końcu dziewczyna mnie puszcza, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego co właśnie się stało. Czuję nagły, niekontrolowany przypływ radości i nie mogę się powstrzymać od wykrzyczenia całemu światu jaka to ja jestem przeszczęśliwa. Zaczynam się drzeć. Nawet nie wiem co krzyczę. Wiem że coś w stylu: "Boże, wygrałam, rozumiecie ?! Ja wygrałam !! WY-GRA-ŁAM !!!!". Po niekontrolowanej euforii, natychmiast wraca mi świadomość. Scarlett i Jared patrzą się na mnie zarazem z ogromnym zdziwieniem jak i zrozumieniem. Musimy iść dalej. Wszyscy czekają najbardziej na pojawienie się chłopaków, którzy wyluzowani i w dobrym humorze witają wszystkich, po czym my ustawiamy się w kolejce, a oni przechodzą obok każdego, składając autografy i ucinając sobie krótkie pogawędki. Stoję w szeregu i czekam na moją kolej - o dziwo nie płacząc, a mając tylko delikatnie załzawione oczy. Za mną Scarlett i Jared też już nie mogą się doczekać. Pierwszy podchodzi do mnie Brad, który znów mnie poznaje i wita się ze mną jak ze starą dobrą kumpelą:
- Hej, pamiętam Cię, jesteś Miranda, tak ? - pyta z uśmiechem na twarzy, przybijając mi piątkę.
- Tak, Miranda, ta która męczy was i za wami chodzi od koncertu do koncertu, nie dając wam spokoju - mówię śmiejąc się szeroko.
- No pewnie, kto by za nami nie chodził ? Przecież wszyscy nas kochają - mówi sarkastycznie, z uśmiechem nie schodzącym z twarzy.
Żartujemy tak jeszcze przez krótką chwilę, podczas której Brad składa podpis na moim egzemplarzu Living Things, plakacie oraz koszulce, po czym odchodzi dalej żegnając się ze mną kolejną piątką. Widzę już zbliżającego się do mnie Mr. Hahn'a i Rob'a, którzy również mnie poznali i z którymi również chwilę żartuję. Dalej podchodzą do mnie Phoenix i Chaz, którzy rozpoznają mnie po tatuażu, na przedramieniu. Rozmawiając z nimi krótką chwilę, myślę sobie jakie ja mam szczęście, że wszyscy mnie rozpoznali. Pytanie czy Mike też mnie pozna. Chaz odszedł już kawałek dalej, a z Phoenix'em rozmawiałam jeszcze króciutką chwilę o jego pasji, piłce nożnej i o koncercie jaki odbył się w Polsce 9 czerwca. W końcu Phoenix chciał zostać w Polsce na Euro 2012, jednak trasa koncertowa mu na to nie pozwoliła. Ja sama mam sentyment do tego kraju. W końcu jestem pół-polką, urodzoną co prawda w Stanach, ale tak czy inaczej, mój tata jest Polakiem, a moi dziadkowie wyemigrowali z Polski podczas II Wojny Światowej. Phoenix powiedział, że ubolewa nad tym, że nie mógł zostać w Polsce choć na jeden mecz, ale i tak koncert w tym kraju był jednym z najlepszych jakie miały miejsce w ich karierze. Ucieszyłam się gdy to usłyszałam, a Phoenix dziękując za miłą pogawędkę, poszedł dalej. Teraz pozostało mi tylko czekać na podjeście Mike'a. Czekam i czekam, a czas, mimo iż mineły dopiero 2 minuty, dłuży mi się jakgdyby mineło pół godziny. W końcu Mike podchodzi. Najpierw zamieram, kiedy się do mnie uśmiecha i patrzy na mnie tymi jak zawsze pięknymi brązowymi oczami, potem jednak powtarzam sobie w duchu że muszę się ogarnąć i być twarda. No bo przecież taka jestem. Jedyne co jest w stanie mnie zmiękczyć to właśnie Mike i Linkin Park. Dobra, nieważne. Mimo targających mną emocji, powstrzymuję wredne, prące mi na powieki łzy szczęścia i uśmiecham się do Mike'a, który też mnie poznaje. Teraz to już naprawdę, ani ja, ani ludzie wokół nie mogą uwierzyć w moje szczęście. Co więcej, dzieje się coś czego nigdy bym się ani ja, ani chyba nikt nie spodziewał, a co więcej coś o czym podejrzewam - wiele fanek LP by marzyło. Zaczyna się od rozmowy. Mike podpisuje mi tak jak inni członkowie zespołu - płytę, koszulkę i plakat oraz ucina sobie ze mną nie taką już znowu krótką pogawędkę. Rozmawiamy o mojej radości na wieść o dostaniu się na LPU Summit, o poprzednich dwóch razach kiedy mieliśmy okazję ze sobą rozmawiać (dwa Meet & Greet'y) oraz o tym, że to właśnie ja mam się z nimi spotkać na osobistą rozmowę, wyjście lub cokolwiek w tym stylu. W pewnym momencie Mike mówi zdanie, które wprawia mnie w lekkie zdziwienie, a zarazem szczęście.
- Cieszę się, że to ty wylosowałaś spotkanie z nami. Będziemy mogli więcej porozmawiać i więcej się dowiesz o nas, a my o tobie jako fance - powiedział z nieustępującym uśmiechem na twarzy.
Na początku mnie zatkało, jednak potem wydusiłam z siebie:
- Serio ? Naprawdę się z tego cieszysz ?
- Tak. Dlaczego miałbym się nie cieszyć ? W końcu kontakt z fanami to podstawa, a takie osobiste spotkanie nie dość że pozwala nawiązać więcej niż tylko muzyczne stosunki, to jeszcze zbliża zespół do fanów i na odwrót. Zresztą, a ty się nie cieszysz ?
- Tak, tak oczywiście że się bardzo cieszę ! Jak mogłabym się z takiego czegoś nie cieszyć ? To spełnienie moich marzeń, najśmielszych oczekiwań i do tego udowodnienie że marzenia mogą być realne - mówię z wielkim sentymentem i wyraźnie słyszalnym w moim głosie wzruszeniem
- Rozumiem. Cieszę się twoim szcześciem - mówi, znów promiennie się uśmiechając i obejmuje mnie przyjacielskim uściskiem.
Wymiękam. Ja osobiście w tym momencie wymiękam i jestem tak szczęśliwa, że mam już gdzieś czy łzy szczęścia płyną po moich policzkach, czy nie. Wszystko mam już gdzieś. Kątem oka zauważam Scarlett i Jared'a którzy patrzą się na mnie jakby zobaczyli diabła. Nie dalej jak wczoraj myślałam, że nawet na LPU Summit nie spotka mnie nic nadzwyczaj dobrego, po tym co miało miejsce podczas ostatnich dwóch tygodni. A tutaj proszę. Osobiste spotkanie z Linkin Park, rozmowa ze wszystkimi, rozpoznanie przez nich, a na końcu uścisk Mike. Tak pokrzepiający i tak ciepły. Trudno nazwać go nawet przyjacielskim, ale dla mnie znaczy on więcej niż dwadzieścia tysięcy innych, dużo bardziej przyjacielskich, czy uczuciowych uścisków. Jest jak słońce wyłaniające się zza chmur w burzowy dzień, jak poranna bryza która nas delikatnie budzi, jak letnia woda w upalny dzień, w końcu jak najlepszy prezent jaki mogę dostać. Owszem, ktoś powie że zaledwie kilka miesięcy temu, na M&G dostałam identyczny prezent, jednak ten obecny był inny. Nie chodzi tu o okoliczności czy coś w tym stylu, a o jego znaczenie. W tamtym uścisku czuć było tylko i wyłącznie sympatię idola do jego fana i chęć pomocy oraz uspokojenia moich emocji. W tym poczułam coś jeszcze, coś czego brakowało w tamtym uścisku, coś wyjątkowego co dało mi nadzieję i siłę. To coś było jakby ciepłem. Nie takim zwykłym, ciała czy charakteru. To było ciepło płynące z serca, z duszy, z uczuć. Nie wiem, może mi się zdaje - w końcu nie należę przecież do ludzi normalnych, jednak tak właśnie odczuwam uczucie, jakie towarzyszyło mi podczas uścisku z moim prawdziwie ukochanym mężczyzną, prawdziwą miłością mojego życia.

                                                             ***

Potem było jeszcze wiele atrakcji. Wszyscy siedzieli i słuchali tego co chłopaki mieli do powiedzenia. Najpierw rozmawiali ze wszystkimi, potem graliśmy w dość dziwną ale śmieszną grę z Mr. Hahn'em, następnie Linkini zagrali kilka akustyków w tym In My Remains, na które tak czekałam i jak zawsze zresztą się nie zawiodłam. Na zakończenie był koncert, na którym wyszalałam się jak zawsze i standardowo mam zdarte gardło od krzyku i płaczu (nie wiem jak można mieć je zdarte od płaczu, ale ok). Muszę powiedzieć, że ten dzień pozostanie jednym z najlepszych w moim życiu. Jestem tylko ciekawa co będzie dalej i co będzie na moim spotkaniu z Linkinami, które ma odbyć się dokładnie 29 sierpnia w Los Angeles. Leżę teraz w hotelowym łóżku, rozmyślając nad tym wszystkim i popijając zaparzoną przez Gabriela gorącą czekoladę. Nie mam siły nawet ruszyć palcem. Czuję się jak najbardziej zmęczony człowiek świata. Nawet jeśli takim jestem to spokojnie mogę powiedzieć, że jestem też najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i nikt nie odbierze mi tej pięknej świadomości, z którą właśnie zasypiam.

Jakby ktoś nie znał niektórych pojęć, to daję tutaj objaśnienia :D

LPU Summit - organizowane od 6 lat oficjalne spotkanie członków oficjalnego fanklubu Linkin Park - LP Underground z członkami zespołu. Spotkanie co roku odbywa się w innym mieście na świecie. Odbywało się już w Tokio, Chicago, Londynie, Sydney i Hamburgu, a w tym roku odbyło się 17 sierpnia w Camden w stanie New Jersey ;)

LPU - Linkin Park Underground to oficjalny, prowadzony przez członków zespołu fan klub. Za uczestnictwo w nim płaci się opłatę roczną, a członkowie mają wiele atrakcji takich jak przedpremierowe odsłuchania płyt, koszulki, gadżety, spotkania z zespołem, Meet & Greet'y na które mogą się dostać przed każdym koncertem oraz wspomniane już co roczne LPU Summit. 


poniedziałek, 10 września 2012

Leave Out All The Rest Part 3.



Witam. Hmm...daję wam kolejny rozdział Leave Out All The Rest i szczerze wam powiem że trochę jestem sama sobą rozczarowana. Miałam rozwinąć akcję, a tym czasem wyszedł mi rozdział który bardziej zapowiada jej rozwinięcie niż ją rozwija. No ale cóż, nie będę się rozpisywać, bo to nie ja tutaj jestem od oceniania, tylko wy :) Dziękuję wszystkim za pochlebne opinie i mam nadzieję że ten rozdział was nie zrazi. Niestety z powodu szkoły nie zawsze w tygodniu mam czas na pisanie, tak więc kolejny rozdział postaram się wstawić jak najszybciej jednak nic nie obiecuję żeby potem nie było że kłamię :) Zapraszam do czytania oraz komentowania zarówno tutaj, jak na moim Twitterze CassandraLP789. Niestety mówię z góry, że blogger mnie nie lubi i nie chcę udostępniać moich komentarzy, także najczęściej do odpisywania wykorzystuję Twittera :) 

Składam również specjalne podziękowania za inspiracje i pomysły: Patrykowi, Karolowi, Agnieszce oraz Anni którą możecie znać z bloga którego serdecznie polecam  - http://bennodaforeverinourhearts.blogspot.com/ Pozdrawiam, Cassandra :)


Po wypiciu gorącej kawy, zjadłam kanapkę z Nutellą i podjęłam męczącą próbę wygonienia Gabriela z toalety. Pierwsze trzy podejścia okazały się farsą, ale przy czwartym Gabi wymiękł i wpuścił mnie do łazienki. Umyłam się, ubrałam i umalowałam. Następnie ruszyłam do pokoju, by zabrać torbę i potrzebne rzeczy. W głębi duszy dziękowałam mojej kochanej Pani Profesor Henderson, że pozwoliła mi odpuścić sobie kilka dni, zluzować z nauką i nie przyjść na uczelnię. Na studiach radzę sobie co prawda świetnie, jednak czasami narzucam sobie za dużo zajęć dodatkowych i nie wyrabiam się z nauką. Do tego dorabiam sobie malując ludziom portrety i krajobrazy, rysując komiksy, a czasem nawet malując im w stylu nowoczesnym obrazy na ścianach w domach. Kokosów z tego, to ja nie mam, ale zawsze mam jakąś swoją kasę, z której część daję Gabiemu na opłaty. W końcu głupio byłoby mi mieszkać u niego, nie dając mu ani grosza i żyjąc z jego forsy.

                                                            ***

Wychodząc rzucam wszystkim "narazie" i szybko zbiegam po schodach. Wybiegam wręcz z klatki, podłączam słuchawki do mp3 i włączam muzykę. Na początek coś na pobudzenie, hmm...Hybrid Theory ? O tak, to na pewno da mi kopa na cały dzień. Słysząc w słuchawkach pierwsze rytmy Papercut, zmierzam dość szybko w stronę bramy. Kiedy do niej dochodzę krzyczę do ochroniarza, Pana Volter'a: - Dzień Dobry! Pan Volter, to dusza człowiek. Siedzi w takich budkach, pilnując osiedli, na których mieszkają dziani goście od prawie 40 lat. Z jednej strony go podziwiam, z drugiej współczuję. On wychyla głowę z nad gazety którą czyta i z uśmiechem odpowiada: - Witaj Mirando ! Mijając bramę, przechodzę przez długi podjazd i wychodzę na ruchliwą ulicę. Zmierzam w stronę metra. Idąc tak zatłoczonymi ulicami South Park*, myślę nad tym, po co ja w ogóle wyszłam dzisiaj z domu i dlaczego zmierzam w stronę metra. Pewnie robię to z przyzwyczajenia. Często tak robie mając wolny od nauki i pracy dzień. Mam już taki wyrobiony nawyk i nie mogę usiedzieć potem w domu. Logiczne jest że nie zawsze tak robię, aczkolwiek często. Lubię też posiedzieć cały dzień na tyłku przed komputerem i poleniuchować. Nagle nabieram wielkiej ochoty na to by usiąść na ławce w parku i poprostu porozmyślać. Tak jak myślę, tak też robię. Przy Broadway Avenue skręcam, przechodzę przez ulicę i udaję się w zacienioną alejkę, małego, znajdującego się na rogu parku. Dzień nie jest upalny, ale dość ciepły. Nawet pogoda wskazuje na to by iść i usiąść w cieniu wielkich dębów w Parku im. George'a Washington'a. Siadam na ławce mniej więcej w środku parku. Nie wyłączając muzyki, zaczynam myśleć o tym co zrobić ze sobą i swoim życiem. W sumie, nie jest ono takie złe. Lubię to, co robię, lubię swoje studia, lubię swoją pracę dorywczą, o ile można, to tak nazwać, mam chłopaka, którego nie jedna dziewczyna mi zazdrości, wspaniałych przyjaciół i rodzinę, na których mogę liczyć w każdej chwili. Mogłabym rzec że jestem szczęśliwa, bo jestem. Na swój dziwny, dołujący sposób jestem szczęśliwa. Jednak moje szczęście nie jest pełne, nie jest takie jakie ja chciałabym aby było. Brakuję w nim Mike'a. Jestem psychiczna. Nie raz już sobie to mówiłam. Jestem zakochana w człowieku, którego znam jako idola, nie jako osobę prywatną. Uwielbiam jego rap, śpiew, muzykę jaką robi z chłopakami. Uwielbiam całe Linkin Park. To, że jestem zakochana w Mike'u nie oznacza, że na swój sposób nie kocham też reszty zespołu. Bo kocham, ale miłością każdy wie jaką. Biorąc pod uwagę, że od 12 lat zadaje sobie pytanie "Czy ty, aby na pewno nie jesteś chora umysłowo, upośledzona w jakimś punkcie, po prostu psychiczna ?", można powiedzieć, że nie jest jeszcze ze mną tak źle. W końcu ja przynajmniej jestem świadoma tego, że kocham kogoś teoretycznie fikcyjnego dla mojego życia. Zdarzają się gorsze przypadki niż ja. No właśnie, skoro zdarzają się gorsze ode mnie i ja o tym wiem, to dlaczego nadal usiłuję wmówić sobie, że mam nierówno pod sufitem ? Znając życie próbuję w sobie stłamsić to uczucie. Tak, ale jak je stłamsić, skoro się tego nie chce. Nie pragnę się odkochać. Na dobrą sprawę oprócz kolejnego koncertu Linkin Park, jedyne czego naprawdę pragnę, to być z nim. Ale to przecież nie możliwe, fizycznie i logicznie. On ma żonę, syna i ułożone życie. Nawet, gdybym mogła, to nie wiem, czy byłabym w stanie to rozbić. Żona Mike'a - Anna pewnie by mnie znienawidziła, a media obecne w ich życiu prawie że na co dzień uznały za kompletną dziwkę. Znając życie jemu też by się porządnie dostało. Te medialne popaprańce zawsze się w coś wpieprzają, nie mając o tym zielonego pojęcia. Nie chodzi mi w takiej sytuacji o moją opinię, ale o opinię Mike'a. Nagle coś zasłania mi dopływ światła, serce zaczyna mi bić jak szalone i zrywam się z ławki jak poparzona. Spoglądam wystraszona i widzę Dominika, który stoi w dziwnej, nachylonej pozie z rękami wyciągniętymi wprzód jakby chciał się uchronić od upadku, wcale nie upadając:
- Co ty robisz ?! Powaliło Cię do reszty ?! Zdurniałeś do końca ?! Chcesz mnie zabić ?! - drę się, jak wariatka, której właśnie bez jej zgody założono kaftan bezpieczeństwa.
 - Jak Ci się nudzi, to idź postrasz jakieś dzieci na zasranym placu zabaw albo ich porąbanych rodziców, a nie mnie ! - nadal krzyczę, jednak co raz słabszym i mniej gniewnym głosem. W końcu przestaję. Ludzie w parku patrzą się na mnie jak na idiotkę:
 - No co się tak gapicie ?! - wydzieram się, jednak ciszej niż przed tem - nie macie swojego życia ?! - Dominik nadal patrzy na mnie osłupiały, jednak nie tak bardzo, jak zawsze:
 - Uspokój się, usiądźmy i pogadajmy. Przepraszam, że Cię wystraszyłem. Nie myślałem, że tak na to zareagujesz - mówi spokojnym głosem, podchodząc do mnie. W końcu ruszam się z miejsca i opadam zmęczona krzykiem na ławkę. Nie wiem, co mnie napadło. Choć z natury czasami jestem porywcza, to rzadko miewam takie ataki. Czasami muszę się wykrzyczeć, ale nie w taki sposób i nie na kogoś. Zwłaszcza kogoś, kogo mimo braku uczucia, cenię i darzę przyjaźnią oraz zafaniem:
- Ehh...Domi, to ja przepraszam - mówię już spokojnym, stonowanym głosem,
- nie wiem, co we mnie wstąpiło, po prostu się na Tobie wyżyłam, przepraszam.
- Nie musisz mnie przepraszać. To ja zawsze wpadam na tępe pomysły, które Cię wkurzają - mówi z żalem w głosie.
 - Tak, to fakt - uśmiecham się pod nosem - często masz dziwne i szalone pomysły, których nie przemyślisz i potem żałujesz, ale to nie oznacza, że mnie denerwują. Owszem, nie raz jak coś wymyślisz, to mam ochotę przywalić Ci z patelni, ale nie oznacza to, że wkurza mnie to, co robisz - mówię co raz bardziej promiennym głosem.
- Z resztą, ja też powinnam nad sobą panować, a nie wydzierać się, jak głupia i robić z siebie idiotkę wśród ludzi - w moim głosie słychać delikatną nutkę przerażenia.
- Tak , tak - mówi śmiejąc się ze mnie - czasami ty też przeginasz, tyle że z krzykiem.
- Oj, cicho, już bądź - uciszam go z uśmiechem na twarzy, a on bierze mnie za rękę. W sumie w tym momencie powinniśmy zacząć rozmawiać jak każda inna para, jednak u nas spotkanie przebiegało w dość opóźnionym rozwojowo tępie. Mówiąc opuźnionym rozwojowo, mam na myśli to, że od około 4 miesięcy prawie ze sobą nie gadamy. Niby, jest ok, spotykamy się, całujemy i tak dalej, ale nie rozmawiamy już, tak jak przed tem. Przed tem potrafiliśmy gadać ze sobą o wszystkim godzinami, jak najlepsi przyjaciele, po czym wtulić się w siebie i pójść spać. Jednak 4 miesiące temu zaszły w tej kwestii dość duże zmiany. Dlaczego ? Dokładnie 5 maja, to jest dzień przed wpomnianym przeze mnie koncertem Linkin Park w Los Angeles, na którym byłam, pokłóciłam się z nim. O co poszlo ? Mianowicie o kompletną brednię, jak zawsze zresztą... Dominik zaczął się mnie czepiać, że wolę Linkin Park od niego, że zachowuję się jakbym, to ich kochała bardziej od niego i wogule. Wkurzył mnie, wtedy do granic możliwości. Kłóciliśmy się przez dobre 2 godziny, rzucając w siebie torbami, poduszkami, plecakami, butami, zdjęciami, a nawet krzesłami, po czym nie wytrzymałam i powiedziałam mu, to czego nigdy nie chciałam mu powiedzieć. Wykrzyczałam mu i przy okazji całemu osiedlu w odległości co najmniej 5 kilometrów od naszego bloku, że go nie kocham i nigdy nie kochałam, że kocham Mike'am oraz nie mam pojęcia dlaczego, że jest dupkiem. Tak wiem, niby, to żadna nowość, ale dla niego, to był szok, bo od około roku był pewien, że się w nim powoli zakochuję. Jednak dużo większe wrażenie na nim wywarło, to kogo kocham. "Kochasz gościa, którego nawet nie znasz, który jest fikcją ?! Wypromowaną przez media, jak cały jego zespół, marionetką ?! Kochasz pieprzonego popaprańca z Linkin Park, który nawet Cię nie zna ?!". Po tych słowach, z jego ust padły jeszcze inne, dużo gorsze. Szczerze powiem, że w tym momencie miałam ochotę zagrać scenę, z filmu "American Psycho", kiedy to główny bohater, ubrany w płaszcz przeciw deszczowy, bierze siekierę i zabija biznesmena, niejakiego Paul'a Allen'a. W mojej scenie oczywiście, to Dominik był by Paulem, a ja Patrickiem. Po chwili, jednak wyparłam z głowy głupie wyobrażenia, nie wytrzymałam i aby zakończyć tę plontanię oszczerstw i przekleństw padających z ust człowieka, który mimo dwóch lat spędzonych ze mną nie miał zielonego pojęcia o Linkin Park i o ludziach grających w tym wspaniałym zespole, po prostu go uderzyłam i wyszłam z mieszkania jak najszybciej mogłam. W dzień koncertu dzwonił do mnie praktycznie co 20 minut, jednak ja się nie przejmowałam, byłam szczęśliwa dniem koncertu, pobytem na Meet & Greet i tym wszystkim co tam przeżyłam. Po tym incydencie niby się pogodziliśmy, ale z mojej strony niestety była, to tylko litość, bo Dominik praktycznie co dzień przez 3 tygodnie wystawał pod moją szkołą i domem, prosząc mnie na kolanach o wybaczenie i o kolejną szansę. Naprawdę przykro mi, że nie mogę go obdarzyć uczuciem takim jakim on darzy mnie. Nie chcę, by on cierpiał, bo jestem jakąś popapraną wariatką z urojeniami, jednak nie mogę go pokochać, bo moje serce jest już zajęte, przez innego. Domi, natomiast nie rozumie tego i chcę nadal próbować. W sumie, on po prostu mnie kocha i dlatego to robi, jednak, z drugiej strony sam, z własnej nie przymuszonej woli wystawia się na cierpienie zadawane z mojej strony.

                                                             ***

Wracam do domu i zastaję tylko Gabriela, który bezmyślnie przegląda kanały w TV. Przebieram się i robię kolację, bo w końcu jest już grubo po 21. Cały dzień spędziłam z Domim. Trochę gadaliśmy, poszliśmy do kina i na kręgle, jednak mimo spędzonego ze sobą czasu, była pomiędzy nami bariera jakiej nie mogliśmy przełamać oboje. Nie rozmawialiśmy już, tak jak przed 4 miesiącami i nic nie wskazywało na to, aby miało się to zmienić. Przygotowując kolację rozmyślam nad tym co zrobić z tym wszystkim. Kiedy do domu przychodzą Viki i Anna wszyscy razem jemy kolację. Standardowo jak to my, potem siadamy i gadamy do późna o mojej sytuacji z Dominikiem, o byłym Viki, który cały czas robi jej na złość, o niedoszłej, a w zasadzie obecnej miłości Anny, która jak zawsze w jej wykonaniu ma się nie spełnić i nie udać, oraz o kolejnym byłym Gabriela, który jest dupkiem i zabawia się uczuciami innych. Tak przegadaliśmy wieczór. Nagle około 1 w nocy uderza we mnie jakieś dziwne przeczucie. Ewidentnie jest ono związane z czymś ważnym, bo nigdy nie miewam przeczuć bez przyczyny. Szybko łapię za laptopa, włączam go, loguję się i zaglądam na wszystie strony na jakie mam nawyk zaglądać zawsze, aby zdobyć ważne informacje związane z Linkin Park. Nigdzie nic nie ma. Jedyne co przykuwa moją uwagę, to wiadomość na stronie LPUndreground, z przed kilku tygodni. Z prędkością światła, przechodzę na swoją pocztę i loguję się. W tym momencie zamieram. Zamurowało mnie i nie mogę się poruszyć. Chyba zbladłam, bo dziewczyny i Gabi robią przejęte i pełne grozy miny. Wchodzę w wiadomość, aby się upewnić. Czytam ją tak na wszelki wypadek jakieś 4 razy. Potem 5, 6, 7 oraz 8 i nadal nie mogę w to uwierzyć. Moi przyjaciele, w pełni przejęci moją miną, pytają co się stało. Ja nadal nie mogąc uwierzyć, nagle zaczynam ryczeć i zarazem zanosić się histerycznym wręcz śmiechem szczęścia. Szczerze rzecz ujmując, w tym momencie wyglądam pewnie jak stała bywalczyni psychiatryka, jednak w takim momencie, to się dla mnie wogule nie liczy. Jestem jedną z tysięcy osób na świecie, zapisanych do Linkin Park Underground, które zapewne w tym momencie są w pełni uprawnione do takiego zachowania.Przyjaciele nadal nie wiedzą, o co chodzi i z co najmniej dziwnymi minami pytają sie mnie
 - Wszystko dobrze ? Miranda ?
- Mir, co Ci jest, coś się stało, o co chodzi ?!
 Przepraszam. Oni się nie pytają, oni wręcz wrzeszczą i robią wszystko bylebym się opanowała. Po około 5 minutach takiego oto ataku, uspokajam się i patrzę na ich przerażone twarze. Uśmiecham się, jak głupia do sera, i nadal płaczę ze szczęścia.
- Boże, co Ci się stało ?! - pytają się wszyscy po koleji, z minami tak bladymi, że chyba nigdy nie myślałam, że tak uśmiechnięci na co dzień ludzie jak oni mogą takie mieć. Słysząc pukanie dobiegające zza ściany wszyscy popadamy w chwilowy, grupowy śmiech. Sąsiadka Pani Barrywhite pewnie już spała, a my ją obudziliśmy. Oj jak mi przykro. Tak wiem, jestem wredna, ale ona też, tak więc jesteśmy kwita. W tej chwili dla mnie ważna jest tylko wiadomość jaką przeczytałam na swoim email'u. Wiadomość na którą czekałam co roku od 6 lat i w końcu się doczekałam.
- Ejj, powiesz na w końcu co się stało ? - pyta Ann z cieniem przejęcia, przebijającym się przez uśmiech na jej twarzy.
- No, więc, powiem wam, że właśnie jestem jednym z tych ludzi, którzy mają prawo się zachować, tak jak ja przed chwilą - mówię nadal płacząc i śmiejąc się zarazem.
- To znaczy ?! - teraz już wszyscy pytają się mnie z zaciekawieniem takim jakiego nie widziałam u nich od dawna.
- No, więc, ehhh...co tu dużo mówić - zaczełam łamiącym się od płaczu i emocji głosem.
 - GADAJ NO !! - przyjaciele wydzierają się na mnie z przejęciem.
- Dobrze !! Więc, zachowałam się tak, ponieważ...- głos nadal mi się łamał
- Boże, no, jadę na LPU Summit !!! - wydarłam się, jak szalona, jak najmocniejszym głosem, jaki udalo mi się wydobyć z mojego gardła i rzuciłam się na nich drąc się ze szczęścia. Wiem, że jest późno i że sąsiadka zaraz dostanie przez nasze hałasy ataku serca, ale nie mogę opanować emocji. Przyjaciele, rozumiejąc już moją reakcję, rzucają się na mnie, by mi pogratulować, a ja pękam i zarazem nadal nie moge uwierzyć w szczęście jakie mnie spotkało.

*South Park - mała, kiedyś prawie całkowicie przemysłowa, dzielnica na obrzeżach Los Angeles, California.

sobota, 1 września 2012

Leave Out All The Rest Part 2.


Witam Wszystkich :) Powracam z drugą częścią Leave Out All The Rest. Mam nadzieję że wam się spodoba. Jeśli tak, to bardzo proszę o komentarze zarówno tutaj, jak i jeśli ktoś ma ochotę, na moim Twitterze CassandraLP789. Jeśli mogę to proszę również o polecanie mojego bloga ludziom lubiącym takie klimaty ;p Z góry dziękuję ;) Niestety jak dobrze wszyscy wiemy, w poniedziałek jest rozpoczęcie roku szkolnego, tak więc niestety mogę nie mieć tyle czasu na pisanie, ale obiecuję że będę starać się pisać w każdej wolnej chwili i udostępniać następne części w jak najmniejszych, możliwych odstępach czasu ;p Pozdrawiam i zapraszam do czytania. Cassandra :)



Znów przeżywam to na nowo. Podczas In The End Mike schodzi ze sceny i podchodzi do barierki za którą trzymam. Ochroniarze w panice biegną za nim, jednak On ma ich gdzieś. Liczą się tylko fani. Mike wspina się na barierkę trzymając się jednego z nich i przybija wszystkim którzy wyciągnęli w górę dłonie, naładowaną energią piątkę. Ja jestem tuż pod nim, to mi przybija pierwszą piątkę, to mi cały czas z uśmiechem i czułością patrzy w oczy. Ja emocjonalnie się do niego przytulam. Tak, przytulam się z całej siły. Nawet nie wiem kiedy, kończy się In The End, nagle Mike uwalnia się z moich rąk, zaciśniętych kurczowo na jego nogach, schodzi, znów patrzy mi w oczy, tym samym wzrokiem co jakieś 4 minuty temu, i nie zważając na innych fanów, widząc moje zapłakane oczy, przytula mnie z całej siły. Dech zapiera mi w piersiach, nie mogę nic zrobić, nic powiedzieć, nic, kompletnie nic. Jedyne co udaję mi się zrobić to zapleść na jego plecach swoje dłonie. I wtedy, gdy tak trwamy w uścisku, wszystko jakby znika. Scena, barierka, spanikowani ochroniarze, inni ludzie, jeszcze przed kilkoma sekundami napierający na mnie i barierkę z taką siłą że czułam się co najmniej jak rozwałkowywane ciasto. Zostaję tylko ja, Mike i reszta Linkin Park gdzieś w oddali. Wygląda na to że po prostu stoją i czekają na Mike'a, bądź na nas oboje. Ja cały czas bezwładnie, jak pluszowy miś w rękach dziecka, trwam w jego objęciach. Cała zapłakana, ze zdartym już na sto procent gardłem, wtulam się w niego z całych sił, tak by przez sam uścisk poczuł moją miłość. Wtedy on bierze mnie w swoje silne ramiona i zaczyna nieść, nie wiem nawet gdzie, nie obchodzi mnie to, w tej chwili liczy się tylko to że czuję się bezpiecznie w jego rękach, przy nim, tak blisko, czując jego zapach, zarazem bardzo męski i delikatny, dokładnie taki jaki poczułam wtedy. Po chwili czuję pod sobą miękką kanapę, a raczej łóżko. Zdziwiona rozglądam się i moim oczom ukazuję się duży, wszechstronny pokój. Ściany koloru ciepłego beżu, ciemne, drewniane półki, komoda, kremowy dywan, a na jego środku pościelone w szarą pościel, łóżko na którym właśnie leżę. Pokój jest jasny i dobrze oświetlony, przytulny i ciepły. Czuję że ktoś siedzi obok mnie, to Mike. Cały czas patrzy na mnie tymi pięknymi ciemno-brązowymi oczami. Wzrok ma ciągle ten sam. Uśmiecha się do mnie promiennie, po czym przybliża się i delikatnie obejmuję. Ja nie protestuję i kładąc głowę na jego klatce piersiowej również obejmuję. Czuję ciepło jego ciała, jego zapach, bicie serca, uścisk na ramionach. Mogłabym tak trwać już do końca życia. Mike delikatnie podnosi moją twarz, chwytając za podbródek i czule całuje. Jego pocałunek jest bardzo delikatny, ale pełen uczucia. Odwzajemniam go z taką samą delikatnością. Po moich policzkach znów płyną łzy, łzy szczęścia, które On ociera. Delikatnie odrywam się od jego ust i spoglądam mu głęboko w oczy, gdy ten cichym, czułym, pełnym miłości szeptem, tak subtelnym że czuję dreszcze, mówi "Kocham Cię". Tymi pięknymi słowami na które czekałam tyle czasu, kończy się wspaniała fikcja, a zaczyna rzeczywistość.

                                                          ***

Otwieram oczy i zostaję oślepiona ostrym, jasnym blaskiem. Po chwili uchylam je delikatnie, i podnoszę się by zobaczyć gdzie jestem. Znajduję się w małym, jasnym pokoju z ciemno żółtymi ścianami, z czego jedna jest zasłonięta wielkim segmentem. Szybko poznaję że to miejsce w którym budzę się ciągle od prawie 4 lat, mały, ciasny pokój w mieszkaniu Gabriela. Gabriel to jeden z moich najlepszych przyjaciół i gej. Znam się z nim od 5 roku życia, tak samo jak z Ann i Viktorią. Wszyscy mieszkamy w mieszkaniu które jego rodzice podarowali mu na jego 18 urodziny. Nie jest ono co prawda duże, ale miłe i przytulne. Jak to mówią, ciasne ale własne. Dla Gabriela ta własność była bardzo ważna, zwłaszcza po aferze jaką rozpętał mu ojciec, gdy dopuścił po 5 latach oszukiwania samego siebie do swojej świadomości że jego syn jest gejem. Po owej awanturze poczekał dokładnie miesiąc do jego 18 urodzin, przelał mu na kartę kupę forsy, opłacił studia, kupił mieszkanie i prosto, dość nie wulgarnie (w stosunku do rzeczywistości) rzecz ujmując wylał z domu na zbity pysk, mówiąc że nie ma mu się więcej na oczy pokazywać. Biorąc pod uwagę że ten i tak już czuł się samotnie nie mogąc przez lata z nikim oprócz mnie, Ann i Viki pogadać o swojej orientacji i problemach, ściągnął nas do siebie, kiedy akurat tego potrzebowałyśmy. Anna musiała oderwać się od rodziców którzy ciągle ją niańczyli i szantażowali, a Viktoria od surowej mamy, która stosowała tylko zakazy i nakazy, a od czasu "wyjścia" z domu jej starszego brata, nie przyjmującej do wiadomości nawet podstawowych potrzeb człowieka. Ja w sumie nie miałam się od czego odrywać, bo rodziców mam wspaniałych i wyrozumiałych, brata Andrew, głupiego ale zawsze kochanego, a dwie siostry, bliźniaczki Cornelię i Ashley, szalone ale dobre. Jednak kiedy miałam jakieś 19 lat, poczułam potrzebę nie tyle od izolowania się od nich, co po prostu usamodzielnienia. Nie chciałam być pasożytem ciążącym na rodzicach jak mój brat, który mimo iż jest najlepszym bratem na świecie, praktycznie od czasu zdania matury nie robi nic, oprócz palenia faji wodnej z kumplami i podrywania nowych dziewczyn. Ja sama mam na imię Miranda. Mam prawie 23 lata, czarne - granatowe (z natury) włosy i dość bladą skórę. Studiuję ilustrowanie i grafikę. W sumie, poszłam na ten kierunek tylko dlatego że nie dostałam się na medycynę, ale co tam. Nie żałuję. Nie wiem dlaczego, ale często miałam wrażenie że podświadomie wybrałam go w związku z wykształceniem Mike'a. No ale cóż, takie życie. W tym momencie przemyślenia przerwał mi dzwonek telefonu. To Dominik. Mój chłopak. Odebrałam jeszcze zaspanym głosem i usłyszałam jego promienny głos w słuchawce:
- Cześć śpiochu! Wstałaś już ? Bo po głosie słyszę że chyba nie.
- Przed chwilą się obudziłam.
- Dlaczego jesteś taka ponura ? Coś się stało ? - zagadnął ze standardową grozą w głosie.
- Nie, po prostu jestem zaspana. Wiesz, w sumie, nie mogę za bardzo gadać, spotkamy się po południu ? - zapytałam.
- Oczywiście kochanie. Przyjdę do Ciebie o 15, ok ?
- Ok.
- Kocham Cię, pa.
- Pa. - odpowiedziałam z udanym entuzjazmem w głosie.
W sumie, nie mam pojęcia jak Domi ze mną wytrzymał prawie dwa lata. Nigdy go nie kochałam, prawie zawsze byłam zimna i nie czuła, a on mimo iż dobrze wiedział o braku miłości z mojej strony, nadal z uporem maniaka obsypywał mnie wszystkim czego chciałam. Szczerze, jestem z nim tylko dlatego że go lubię i wiem że jest dobry. Kocha się we mnie od kiedy tylko pamiętam, a znam go tak samo jak resztę, od 5 roku życia. Jestem głupią egoistką, wiem. Do związku z nim nakłoniły mnie Ann i Viki, które uświadomiły mi że jest dobry i nie da mnie nikomu skrzywdzić, choćbym była najzimniejszą suką jaką znałby cały świat. Po za tym jak to "pięknie" i nie delikatnie ujęła Viki: "Może w końcu przejdzie Ci ta wielka miłość do Shinody".

                                                               ***

Odkładam telefon i siadam na łóżku. Uświadamiam sobie że wszystkie te piękne chwile jakie przeżyłam przed chwilą były tylko wspaniałym snem. Klnę pod nosem, gdy łzy zaczynają mi napływać do oczu, jednak szybko je powstrzymuję gdy do pokoju jak tornado wpada Viki. Chyba miała zamiar mnie obudzić, bo kiedy zobaczyła mnie siedzącą na łóżku, to jak zawsze zrobiła minę jak gdyby zobaczyła Kubę Rozpruwacza albo innego filmowego gościa, latającego z nożem, siekierą, maczugą czy czymkolwiek innym w celu wybicia wszystkich.
- Już nie śpisz ?! - pyta z udawanym zdziwieniem w głosie. Zawsze tak robi, kiedy chcę mnie obudzić swoim wspaniałym sposobem wskoczenia na łóżko i zmiażdżenia moich biednych powyginanych kończyn, a nie udaje jej się to bo już nie śpię.
- Jak widzisz, nie ! - odpowiadam z udawanym poirytowaniem w głosie. Znam ją aż za dobrze. Zawsze kiedy udaję wkurzoną, tak fajnie się skrusza, ogarnia swoje wrodzone ADHD i staje się potulna jak baranek.
- Przepraszam - powiedziała pełnym skruchy głosem - nie chciałam Cię wkurzyć.
- Ahahaha...nabrałam Cię ! - wydarłam się jak chora na mózg.
- Osz ty wredoto ty ! - wydarła się równie głośno i rzuciła na mnie w celu udawanej walki. Tak wiem...zachowujemy się jak dzieci. Ale ja i Viki tak już mamy, albo się kochamy, albo bijemy. Gabriel z Ann często patrzą na nas z zażenowaniem, po czym Gabriel przyłącza się do udawanej bijatyki, a Anna waląc głową w ścianę, zastanawia się "Z jakimi debilami ja się przyjaźnie ?". Po kilku minutach udawanej walki się nudzimy i Ann dostaję Bożego oświecenia, dziękując Bogu, za to że nie raz jednak widzi i grzmi xD

                                                               ***

Po kilku minutach "walki" Viki poddaje się widząc że nie chcący z całej siły uderzyła mnie w żebra. Przez chwilę nie mogę oddychać. Leżę rozłożona na łóżku i czuję się jakby ktoś wbił mi prosto w serce sztylet i ot tak dla zabawy sobie nim kręcił. Przez chwilę miałam nawet, dość dziwne wyobrażenie że to jakaś wredna dziewczyna z mojej uczelni, stoi nade mną w czarnej pelerynie i bawi się moim cierpieniem. Szybko sobie jednak uświadomiłam, że wszystkie te "popularne" i głupsze od najbardziej zniszczonych butów, dziewczyny, bałyby się to zrobić. Wystarczyłoby żebym którejś z nich zagroziła że przyjdzie po nią jakaś zła moc czy coś w tym stylu. Znając ich jakże wysoką i wygórowaną inteligencję, na pewno by się wystraszyły na śmierć. W końcu ból ustępuję, zaczynam łapać oddech i powoli podnoszę się na łokciach.
- Wszystko w porządku ? - pyta z przerażeniem wypisanym na twarzy Viki.
- Tak, już ok. - odpowiadam z bladym uśmiechem na twarzy, po czym wstaję i idę do kuchni by zrobić sobie kawy.
Przechodząc przez długi, wąski korytarz zauważam że Gabriel okupuję już łazienkę, a Ann jak zawsze ubrana i gotowa na wyzwania nowego dnia siedzi na łóżku w dużym pokoju i traktuje swoje czarne, falowane włosy prostownicą.
Wchodząc do kuchni czuję zapach świeżo zaparzonej kawy. W myślach dziękuję Annie za jej wspaniałomyślność, po czym sięgam do szafki po kubek i nalewam sobie gorącego, mleczno-brązowego napoju. Słodzę i jak zawsze siadam przy stole na moim miejscu pod ścianą. Rozmyślam nad moim snem. Był piękny. Zawsze jest. Śni mi się on mniej więcej co tydzień od czasu ostatniego koncertu LP na jakim byłam tj. od około 4 miesięcy. Ciągle wygląda tak samo, ma taką samą fabułę, ułożenie, wszyscy w nim wyglądają tak jak za pierwszym razem kiedy mi się śnił. Dziś jednak zaszły jakieś zmiany. Przedtem sen zawsze ucinał się na momencie pocałunku. Na dobrą sprawę nie czułam już nic, oprócz dotyku Jego warg. Zazwyczaj wtedy właśnie się budziłam. Dzisiaj sen, trwał jeszcze dłużej, a urwał się w tym jakże dla mnie ważnym momencie, kiedy to Mike powiedział słowa które od zawsze chciałam usłyszeć tylko z jego ust. To daje mi do myślenia. No bo, nic nigdy nie dzieję się bez przyczyny. Ja tak uważam i od zawsze trzymałam się tej niezawodnej dla mnie zasady. Tak, ale znów co mogłoby się takiego wydarzyć żeby pierwszy raz w życiu przyśniło mi się wyznanie miłości przez Mike'a. W gruncie rzeczy nic. Owszem byłam całkiem niedawno na koncercie. Jednak był to już mój szósty z kolei koncert, a moja reakcja na nim była jak zawsze taka sama. O co więc mogło chodzić ? Jedyne co przychodzi mi na myśl to fakt że byłam drugi raz w życiu na Meet & Greet. Tak samo jak za pierwszym razem, rozryczałam się, jednak w miarę możliwości opanowałam emocje. Pogadałam sobie na luzie z Brad'em i Joe'm którzy (ku mojej wielkiej uciesze) pamiętali mnie z poprzedniego M&G, z Rob'em też trochę pożartowałam, szeroko uśmiechnęłam się do Phoenix'a i Chaz'a którzy z powagą ale i uśmiechem spoglądali na mój tatuaż z logiem LP na przedramieniu, rozmawiając ze mną o tym jak powstał i jak sama go zaprojektowałam. Kiedy podeszłam do Mike'a coś we mnie jakby pękło. Przedtem też płakałam, nawet kiedy żartowałam z Bradem, Rob'em i Joe'm to łzy szczęści płynęły równymi kroplami po moich policzkach. Przy Mike'u znów rozryczałam się tak jak na początku kiedy weszłam do pokoju. Nie mogłam przestać, ani zachamować łez. Wtedy właśnie, Mike widząc że nie mogę się ogarnąć, wstał i mnie uściskał. Boże, czułam się wtedy jak najszczęśliwsza kobieta na świecie. Najpierw odrętwiałam i stałam nieruchomo, po czym jednym ruchem objęłam go i zacisnęłam oczy by nie pomoczyć aż tak bardzo jego szaro-zielonej koszuli. Po chwili Mike mnie puścił i zapytał czy wszystko w porządku oraz czy dam radę już stać sama. Ja z zapewne idiotyczną miną odpowiedziałam że tak i uśmiechnęłam się z nieukrywanym szczęściem. Wtedy On też się uśmiechnął i podpisując moje rzeczy, porozmawiał ze mną chwilę. Co prawda, bardzo krótko, ale dla mnie to wystarczyło. Czułam się jakby ktoś dał mi eliksir szczęścia z Harry'ego Potter'a. Nie mogłam opanować emocji (standardowo) a uśmiech nie schodził mi z twarzy już do końca tego wspaniałego dnia i wieczoru. Ale, czy to mogło być powiązane z nagłą zmianą w moim śnie. Nie, raczej wątpię. Gdyby nawet było z nią związane to dlaczego nie przyśniłoby mi się na samym początku, tylko dopiero teraz ? Ehh...sama już nie wiem. Może faktycznie mam paranoję, tak jak mówi Viki i przesadzam. Z resztą, ja od zawsze przesadzam. Ale to już inna historia.