środa, 31 grudnia 2014

Leave Out All The Rest Part 20.

Witam, witam w ten wspaniały, ostatni już niestety dzień, jednego z najlepszych roków w moim życiu :D Mam nadzieję że ostatni rozdział się podobał, a brak komentarzy tłumaczę Świętami, no i mam nadzieję że również spodoba wam się ten rozdział. Jest troszkę dziki, tak myślę, ale ocenę pozostawiam wam, bo ja mogę nie być obiektywna. W każdym razie zapraszam was do czytania, komentowania i przelewania w komentarzach swoich odczuć itd. Jak coś to potraktujcie proszę, cytat na samej górze, jako odniesienie do całego rozdziału. To ważne, aby wczuć się odpowiednio w to co się tutaj dzieje, a dzieje się dużo, tak mi się przynajmniej wydaje ;) Co do ostatniego dnia roku 2014...na ten nowy, 2015 rok życzę wam samych sukcesów, radości, szczęścia, pieniędzy, ciepła rodzinnego, mało problemów, dużo, dużo przewspaniałych koncertów (Linkin Park! Linkin Park!), dla tych którzy się uczą, również dobrych ocen i aby szkoła/praca nie doskwierała tak bardzo, jak może doskwierać i męczyć. Życzę wam również udanej imprezy Sylwestrowej, abyście mogli wejść w ten nowy rok z dobrym humorem, bawiąc się wyśmienicie, ale z umiarem :D Cóż więcej mogę powiedzieć, Wszystkiego Najlepszego na nowy 2015 rok! Pozdrawiam was serdecznie, trzymajcie się, Cassandra ;>


"Kolana są słabe, ręce drżą, nie mogę oddychać..."


"Dawno nie pisaliśmy nic o Mirandzie Cosgrove i jej burzliwym swojego czasu związku z Mike'iem Shinodą z Linkin Park. Praca, praca i jeszcze raz wspólna praca zakochanych oraz niemiłosiernie cudowna dla wszystkich fanów muzyki trasa, zamydliły nam oczy i skutecznie uśpiły naszą czujność, skierowaną na życie prywatne tych dwojga. Aż do wczoraj! Co takiego miało miejsce 8 czerwca 2014 roku? Normalny zwykły dzień, kolejny, czwarty już koncert trasy Project Revolution 2014. Jesteśmy na stadionie w Manchesterze, wszyscy rozemocjonowani i podnieceni występem tylu wpaniałych gwiazd. Aktualnie jesteśmy przy scenie głównej i czekamy na koncert Mirandy i jej zespołu The Enemy's Gate. Kiedy muzycy wchodzą na scenę, wszystko wydaje się takie samo i przebiega sprawnie jak zawsze. Kiedy na scenę wstępuje sama Królowa (taki tytuł przyznał Mirandzie wczoraj w oficjalnym wywiadzie, jeden z najsławniejszych brytyjskich krytyków muzycznych, uznając ją nie tylko najlepszą wschodzącą gwiazdą, ale i również najbardziej energetyczną koncertowo debiutantką) na pierwszy rzut oka wszystko jest takie samo. Czyżby? Po chwili nieuwagi i fascynacji energią jaka aż bije ze sceny i wręcz hipnotyzuje zgromadzonych, następuje chwila rozpoznania. Nasza reporterka wnikliwie analizuje posturę Mirandy i zauważa właśnie to! Na palcu serdecznym lewej dłoni wokalistki widnieje srebrne cudo z nie zbyt dużym, skromnym kamieniem. Pierścionek, jak pierścionek, niby nic takiego. Jednak po koncercie, naszej reporterce udaje się na chwilę schwytać Mirandę za kulisami. Piosenkarka jeszcze nie ostygła po występie, trochę się miota i wyraźnie towarzyszą jej silne emocje, które przejęła od fanów. Szybkie pytanie o wrażenia, o odczucia ze spotkań ze świeżo przecież jeszcze upieczonymi fanami, szybkie, treściwe i konkretne odpowiedzi. Na koniec pada ostatnie, krótkie pytanie - Czy pierścionek na Pani palcu, którego jak pewnie wszyscy zauważyli przedwczoraj jeszcze nie było, oznacza coś konkretnego? - i tutaj następuje sprawna, szybka, ale bardzo przemyślana gra słów. Miranda jakby nigdy nic, sprawnie wymija odpowiedź i obraca cały fakt umiejętnie, ale kulturalnie dając do zrozumienia że jej życie prywatne to nie nasza sprawa. Niestety nie udaje nam się dorwać Mike'a Shinody i spytać go o co chodzi. Ale wracając do Mirandy...nie nasza sprawa? Może i nie nasza, ale nie zmienia to faktu że nasza reporterka z reakcji Pani Cosgrove wywnioskować mogła bardzo wiele i odpowiednie wnioski oczywiście wyciągnęła. Podsumowując, nic nie jest potwierdzone i pewnie znając Pana Shinodę, szybko się nie potwierdzi, ale my wiemy swoje i tylko ostrzegamy że nie zdziwi nas jeśli nie długo obok pierścionka na palcu zagości również obrączka, a Pani Cosgrove zamieni się w Panią Shinodę."


***


- Co?! - pytam zaspanym głosem, kiedy Dominic dzwoni do mnie z rana i wybudza mnie z mocnego snu. Jestem cholernie zmęczona i miałam nadzieję na wyspanie się, a ten dzwoni do mnie o 5 rano z czymś czego mój mózg na początek nie rozumie i nie ogarnia.
- Twój wspaniały, były mąż oświadczył się - powtarza niby spokojnym głosem w którym mimo spokoju, da się wyczuć złość.
- O kurwa... - to jedyne co udaje mi się wydusić w tej chwili. Nie wiem co mam powiedzieć, tym bardziej że słysząc to czuje się jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz, trzęsę się, nagle przeszywa mnie zimny dreszcz.
- Anna jesteś tam?! - Dominic z irytacją i słyszalnym przejęciem, powtarza pytanie chyba po raz trzeci, a ja nadal nie wiem czy przypadkiem to nie jest tylko zły sen, albo jakiś głupi żart. Może zaraz się obudzę i okaże się że ze zmęczenia śnią mi się jakieś głupoty.
- Komu się oświadczył? - pytam, zdezorientowana do tego stopnia że nie myślę logicznie, co wiadomo po głupiej treści pytania.
- Chesterowi wiesz... - urywa wkurzony - no Mirandzie do chuja, a komu?! - podnosi ton w geście irytacji.
- Dobrze, spokojnie - próbuje zebrać wszystkie myśli do kupy. Mój zaspany mózg się sprzeciwia, ale w końcu udaje mi się otrząsnąć z zaspania i jarzma ciężkiej wiadomości jaką przed chwilą przekazał mi Dominic.
- Spokojnie, faktycznie mamy powody do bycia spokojnymi, serio na prawdę - komentuje nadal zły, jednak jego głos jest już trochę mniej krzykliwy.
- Do cholery Dominic! Musimy zachować spokój, bo tylko na spokoju i trzeźwym myśleniu opiera się nasza siła, rozumiesz?! - teraz to ja nie potrzebnie się wkurzam, chociaż fakt jest taki że mam ochotę wewnętrznie rozwalić coś co jest w moim najbliższym otoczeniu, ale nie mogę tracić cierpliwości mimo bólu jaki czuję po usłyszeniu wiadomości o zaręczynach Mike'a i Mirandy.
- Jezu, dobrze, rozumiem - odpowiada zduszony - mam przyjechać? - pyta nagle.
- Teraz nie. Przyjedź około 12, muszę się wyspać bo nie myślę zbyt sprawnie, biorąc pod uwagę że nie spałam porządnie od kilku dni.
- Ok, będę o 12 - odkłada słuchawkę.
Odkładam telefon na szafkę obok łóżka, kładę się i ze zmęczenia od razu zasypiam. Dzięki Bogu, że od razu zasypiam.


***


"Odwracasz twarz i udajesz, że mnie nie ma, 
ale będę tu bo jesteś wszystkim, co mam."


15 sierpnia, Warszawa.

- Mike do chuja ogarnij się! Nie widzisz zjebie że za chwilę wszystko spierdzielisz?! - Chester pierwszy raz od niepamiętnych czasów na prawdę się na mnie drze. Siedzę przytłoczony całą sytuacją i nie wiem co mam zrobić.
- Możesz proszę, być trochę ciszej - wyduszam z siebie jakby kompletnie nic się nie stało.
- Ja pierdole, proszę cię Phoenix pogadaj z nim bo zaraz nie wytrzymam i pierwszy raz w życiu go na prawdę uderzę! - zwraca się do Dave, zupełnie ignorując moją prośbę. Ja zupełnie ignoruje fakt że po głębszym zastanowieniu Chester ma stuprocentową rację że się na mnie drze i że wszystko pierdolę. Kurwa, Shinoda ogarnij się, proszę - mówię sam do siebie w myślach i teraz to działa, mój umysł jak na zawołanie staje się trzeźwy. Na prawdę żałuje, bardzo żałuje że moje osobiste zawołanie działa tylko teraz.
-  Może powinieneś iść do jakiegoś lekarza, hm? - zwraca się do mnie ze stoickim spokojem Dave - może nie lekarza, może po prostu powinieneś iść na jakąś terapię i zaciągnąć na nią też Mirandę, hm? - patrzy na mnie z zastanowieniem - wiem że to głupie z pozoru, ale jeśli męczy cię wszystko co kręci się, rozmawia z Mirandą i ma penisa to takie coś na prawdę może pomóc - patrzy na mnie pytająco, chcąc wyraźnie wiedzieć jaką mogę mieć reakcje na takie coś. Zasadniczo nie mam żadnej reakcji, zastanawiam się nad całą sytuacją, kłótniami, tym wszystkim. Jestem strasznie popierdolony, zwłaszcza od czasu zaręczyn. Myślałem że przestanę, a zrobiłem się jeszcze gorszy.
- Ale Dave to nie jest wcale głupi pomysł - wtrąca poważnie Joe - co prawda terapia nie pomogła mi i Karen, kiedy nasze małżeństwo się rozpadało, ale my nie jesteśmy dobrym przykładem, bo w ogóle do siebie nie pasowaliśmy. Spójrz na ilość par, którym terapia pomogła z zazdrością i innymi tego typu rzeczami, które zatruwają w zbyt dużym stopniu związek. Takich ludzi serio jest bardzo dużo.
- No właśnie Mike - kontynuuje Brad - zwłaszcza że ty patafianie i Miranda jesteście stworzeni dla siebie i nikt mi nie wmówi że jest inaczej.
- Dobrze, rozumiem. Pomyślę, dajcie mi pomyśleć, proszę - wstaję z zamiarem wyjścia i pójścia do pokoju.
- Nawet jeśli hipotetycznie się rozstaniecie z Mirandą to przecież i tak nie wytrzymacie bez siebie ani chwili - Rob kwituje jakby nigdy nic, jednak chyba zaraz żałuje tego że jego myśl wypłynęła na wierzch, bo kiedy odwracam się i patrzę na niego z miną zabójcy, podnosi ręce w geście obrony i dodaje - sory, ale mówię tylko tak jak jest stary - odwracam się i wychodzę z impetem z pokoju Chester'a. Udaję się jak najszybciej do pokoju mojego i Mirandy. Kładąc dłoń na klamkę, głęboko wciągam i zaraz wypuszczam powietrze. Naciskam nie pewnie i orientując się że drzwi są zamknięte od środka, sięgam do kieszeni po drugą, zapasową kartę, którą dała mi babka z recepcji. Wchodzę i pierwsze co zauważam to postawione na podłodze zaraz po przyjeździe do Warszawy, w ogóle nie ruszone walizki. To zły znak, bo znając Mirandę zdążyłaby je już przestawić dziesięć razy. Z resztą czego ty się kurwa dobrego Shinoda spodziewasz, po tej akcji którą odwaliłeś?! - mówię sam do siebie w myślach i jednocześnie mam ochotę sam siebie uderzyć, kiedy do moich uszu dociera odgłos płaczu. Na łóżku widzę zarys postaci Mirandy, owiniętej w kołdrę i zwiniętej w ten sposób w jaki kobieta nie zwija się z błahego powodu. W pierwszym momencie nie mam pojęcia co mam robić, bo wcale nie zdziwiłbym się gdyby Miranda mocno mi przywaliła, kiedy tylko bym się zbliżył. Miałaby do tego pełne prawo i gdyby mnie w tym momencie zabiła to chyba każdy sąd by ją uniewinnił. Mimo niepewności, obchodzę łóżko dookoła i klękam na podłodze, po stronie do której leży twarzą. Nie zważając na to że obraca się z impetem, kiedy tylko zauważa mój zarys, chwytam ją delikatnie za ramię i przytulam się twarzą do jej górnej części pleców. Słyszę jak szybko bije jej serce i czuje jak cała aż drży ze złości. W tej chwili ma ochotę przywalić mi prosto w twarz z łokcia, jestem tego pewien. Kiedy moja twarz jest przytulona do niej już jakieś pięć minut i czuję że mimo nadal na pewno obecnej złości, jej ciało już nie drży, odzywam się:
- Przepraszam, bardzo cię przepraszam - wtulam usta i przez materiał koszulki daję jej kilka delikatnych całusów w kręgosłup.
- Przestań - odzywa się zduszonym głosem - Mike przestań, zostaw mnie, proszę - nabieram głęboko powietrza, nadal nie odrywając twarzy od jej pleców.
- Nie zostawię cię, bo cię kocham - odpowiadam. Po chwili Miranda odwraca się z powrotem twarzą do mnie. W końcu udaje mi się zobaczyć jej twarz, zapłakaną i złą, ale mimo to piękną.
- Mike, ile razy jeszcze pokażesz że nie masz do mnie zaufania, hm? - pyta poważnie, zimnym, mroźnym wręcz tonem, który sprawia że moja ręka automatycznie zatrzymuje się w połowie drogi do jej twarzy i ustaje w zamiarze starcia z niej łez.
- Przepraszam cię, bardzo cię przepraszam - nabieram głęboko powietrza - ja po prostu, po prostu nie umiem, nie potrafię przestać, nie potrafię zatrzymać swojej zazdrości - urywam i znów głęboko nabieram powietrza - nawet nie umiem tego wyjaśnić, rozumiesz? Nie potrafię wyjaśnić tych swoich wybuchów, za bardzo cię kocham żeby umieć to wyjaśnić - nerwowo przeczesuje włosy palcami i patrzę w jej złe, smutne, ale i zarazem zatroskane oczy - po prostu nie mogę znieść tego cholernego faktu że jest tylu mężczyzn wokół ciebie, którzy mogliby mi ciebie zabrać, rozumiesz?
- Mike, ale zrozum że zawsze wokół mnie będą się kręcić jacyś mężczyźni, tak już jest - urywa nagle i kładzie mi dłoń na policzek - tak już jest chociażby z racji na fakt że od zawsze bardziej zadawałam się z facetami, bo po prostu do pewnego czasu bardziej odpowiadało mi ich towarzystwo - urywa i po zastanowieniu mówi dalej - owszem, zaprzyjaźniłam się z Matthew, Oliver'em, David'em i Gerardem, bardzo lubię Theo, Calvin'a, Jared'a i resztę o którą możesz być zazdrosny, ale przecież to że się z nimi bardzo dobrze rozumiem i powstała pomiędzy nami nić porozumienia, nie koliduje i nie ma żadnego wpływu na nas i nasz związek - urywa, oddychając ciężko.
- Wiem no - wtulam się w jej dłoń - ale nie zmienia to faktu że wszyscy faceci wokół ciebie mogliby być chociaż trochę mniej atrakcyjni - urywam, a Miranda po raz pierwszy w czasie naszej rozmowy się uśmiecha. Kiedy widzę jej uśmiech, spada mi kamień z serca.
- Mniej atrakcyjni mówisz - wstaje do pozycji siedzącej, a ja nadal klęcząc, przytulam się do niej - wiesz, raczej za dużego wpływu na ich atrakcyjność to ty nie masz - kwituje nadal poważna, ale z cieniem uśmiechu.
- Jejku, no wiadomo, ale wiesz o co mi chodzi - oddycham głęboko i zaciągam się jej słodkim zapachem.
- Tak wiem, wiem - kończy.
- A już najgorszy dla mnie do zniesienia jest Calvin - urywam - nawet Jared, Matthew i Theo go nie przebiją.
- Tak, oczywiście, wiem, bo to kobieciarz i tak dalej - Miranda jak zawsze ujmuje słowo "kobieciarz" w zabawnym kontekście.
- Nie chodzi tylko o to że kobieciarz - wtrącam - kochanie - zwracam się do niej, patrząc jej prosto w oczy - jestem zazdrosny tylko i wyłącznie o tych facetów, którzy krótko mówiąc są dla mnie wobec ciebie podejrzani - urywam, czekając na jej reakcje, która jak zawsze w rozmowie o takich rzeczach jest neutralna - mówiąc podejrzani, mam na myśli tych którzy w zachowaniu wobec ciebie ukazują pewne podejrzane cechy, których kumpel bądź przyjaciel zajętej kobiety nie powinien okazywać - kontynuuję.
- No dobrze, czyli podsumowując twoja strefa podejrzanych - mówiąc to ostatnie, robi sarkastyczne zajączki - obejmuje Matthew, Jared'a, Calvin'a - przerywa wyliczanie w oczekiwaniu na moje dopowiedzi.
- Moja strefa obecnie podejrzanych - poprawiam ją - nie zapomnij o tym że jest jeszcze Conor - dopowiadam, a ona przewraca oczami w ten swój specyficzny sposób, który zarazem kocham i nienawidzę.
- No dobrze, czyli Matthew, Jared, Calvin, Conor i? Ktoś jeszcze? - dopytuje z ciekawością i widocznym zmęczeniem, które na pewno jest spowodowane kłótnią i kilku godzinnym płaczem.
- Czasami Theo - urywam - ale tylko czasami - podkreślam, a Miranda jakby nigdy nic wyciąga piąty palec do kolekcji i jak dziecko pokazuje mi otwartą dłoń.
- A Oli? - dopytuje dla pewności.
- Oliver? Nie, nie, Oli jest w porządku. Nie ma do ciebie żadnych zalotów czy czegoś takiego, zachowuje się po prostu jak dobry kumpel, przyjaciel prawie - kwituję, a Miranda przytakuje. Kiedy chce coś powiedzieć, przerywa jej dzwoniący telefon. Odbiera, a ja od razu wiem że to Justine, jej mama. Miranda robi poważną minę, a w jej oczach widać zdenerwowanie. Jej mina nie wróży nic dobrego.


***


- Córeczko, niestety nie przylecimy do ciebie, Ashley jest w szpitalu - mama mówi to tak spokojnym z pozoru głosem że w pierwszym momencie, aż trudno mi uwierzyć w jej słowa.
- Ale, co się stało, mamo?! - pytam zdenerwowana.
- Spokojnie, nic takiego, spokojnie - uspokaja mnie mama, jednak ja czuję że coś jest nie tak.
- Mamo, ale dlaczego jest w szpitalu? Musiało się coś stać skoro tam trafiła, prawda? - dopytuje zdenerwowana, spoglądając na Mike'a i dobrze wiedząc że wie że coś jest nie tak.
- Miała mały wypadek, stłuczkę samochodem - nabiera głęboko powietrza, tak jakby zaraz miała powiedzieć najgorszą rzecz jaka jej się przydarzyła w życiu - nic jej nie jest, ma tylko skręcony nadgarstek, małe przecięcie na czole i kilka siniaków - znów głęboko oddycha, zupełnie jakby zaraz miała zacząć płakać, co jest do niej kompletnie niepodobne. Mama zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach, zachowywała trzeźwy umysł i nigdy się nie załamywała.
- Sęk w tym mamo że dobrze wiem że nie mówisz wszystkiego. Znam cię, powiedz o co chodzi do końca? - proszę spokojnie i z opanowaniem, będąc przygotowana na najgorsze.
- Mirando, ona, ona ćpa - mama urywa i przez chwilę w słuchawce panuje głucha cisza, której nie mam odwagi przerwać - znaleźli u niej w samochodzie narkotyki, które wysypały się skądś podczas uderzenia. W szpitalu zrobili jej badanie krwi i kiedy wynik wyszedł pozytywny, Ashley się przyznała - dodaje po chwili spokojnym i opanowanym głosem, zupełnie jakby przekazanie mi tej wiadomości, ulżyło jej w jakimś stopniu.
- Ile to trwa? - pytam z jednej strony ciesząc się że Ashley żyje i nic jej nie jest, a z drugiej nie za bardzo wiedząc jak mam przyjąć tę wiadomość.
- Od osiemnastki, może nawet dłużej, na pewno ponad dwa lata, regularnie - odpowiada już całkiem opanowanym głosem.
- I nikt z nas nic nie zauważył...o nie - komentuje, czując się w tej chwili jak najgorsza, starsza siostra na świecie. Przez ostatnie dwa lata, tak bardzo zajęłam się sobą, swoim życiem i swoimi sprawami że nawet nie zdołałam zauważyć że moja Ashley wpieprzyła się w takie gówno.
- No właśnie, nikt z nas nic nie zauważył - dopowiada moja mama, a ja w jej głosie wyczuwam że to właśnie ten fakt sprawia jej największy ból - ale kochanie nie obwiniaj się o to że nic nie poznałaś, to nie twoja wina, to niczyja wina. Skąd mogłaś się czegokolwiek domyślić, zwłaszcza że Ashley bardzo dobrze się z tym ukrywała i gdyby nie ten cholerny przypadek to pewnie nadal byśmy wszyscy żyli w niewiedzy, jeszcze przez długi czas - słysząc to podejście, widzę że wróciła moja prawdziwa, niezniszczalna, nie załamywalna mama i bardzo cieszy mnie ten fakt.
- Dobrze, powiedz mi co dalej? - dopytuje, nadal czując się podle na gruncie siostrzanym. Mike patrzy na mnie z ciekawością i zdenerwowaniem, a kiedy w końcu pocieram jego dłoń i puszczam mu porozumiewawcze oczko, mające mu powiedzieć że wszyscy żyją i nikt nie umiera, oddycha głęboko i nadal nerwowy, ale już nie tak bardzo, spogląda na telefon przy moim uchu.
- Dalej, dalej nie ma wyjścia, wysyłamy ją na detoks - kończy, a ja kiwam głową ze zrozumieniem - mogę z nią teraz porozmawiać czy raczej słabo?
- Teraz nie, bo jest na rozmowie z terapeutą szpitalnym i w sumie to muszę tam jak najszybciej iść więc kończę - urywa nagle - zadzwoń wieczorem do Andrew, będzie dzisiaj nocował w szpitalu z Ashley, więc sądzę że wieczorem będziesz mogła na spokojnie z nią porozmawiać.
- Ok - odpowiadam krótko.
- Na prawdę muszę kończyć kochanie, trzymaj się tam, do usłyszenia.
- Kocham cię, do usłyszenia, pa - odkładam słuchawkę i oddycham głęboko.
- Co się stało? - pyta Mike spokojnym, ale przejętym głosem.
- Ashley jest w szpitalu - ocieram nadal delikatnie mokre od łez policzki, które w tej chwili są jedynym wspomnieniem dzisiejszej kłótni z ukochanym - miała małą stłuczkę, nic poważnego, gdyby nie fakt że u niej w samochodzie znaleźli narkotyki - mówię, nadal na swój sposób wstrząśnięta tą wiadomością - zrobili jej badania krwi, a ona sama się przyznała do tego że bierze regularnie od dwóch lat - Mike słucha mnie z powagą, a jego kojące ciepło pozwala mi się skupić i odnaleźć w całym nawale myśli jakie kotłują się teraz w mojej głowie - więcej dowiem się wieczorem - nabieram ciężko powietrza i wbijam wzrok w jego brązowe tęczówki. On natychmiast mnie przytula i mówi że będzie dobrze. Kładziemy się na łóżku, wtuleni w siebie.
- Na prawdę bardzo cię przepraszam za ten kolejny wyskok i za wszystko co powiedziałem i zrobiłem. Ja, ja po prostu cię kocham i chcąc dobrze, często robię źle - urywa ciężko, patrząc mi głęboko w oczy.
- Wiem, rozumiem, ale czasami powinieneś się opanować kochanie, na prawdę - mówię poważnie - ale spokojnie, nie gniewam się bo cię rozumiem, też cię kocham - uśmiecham się lekko, a on obdarowuje mnie kilkoma delikatnymi, czułymi pocałunkami. Nawet nie wiem kiedy zasypiam w jego ramionach. Budzę się rano, bo jest już jasno. Sprawdzam czy łóżko jest puste i zaraz słyszę głos Mike'a, który wychodzi z łazienki w samych spodniach, z ręcznikiem i mokrymi włosami:
- Kochanie, wieczorem dzwonił Andrew - zaczyna, siadając na łóżku, a ja przeciągam się i słucham z uwagą.
- Na początku mieli problem z Ashley co do sprawy odwyku, bardzo się zdenerwowała, zagroziła nawet że sobie coś zrobi - nabiera głęboko powietrza - uspokoiła się po rozmowie z terapeutą, który urabiał ją przez ponad trzy godziny, aż w końcu pod wpływem jego, Cornelii i twojego taty zgodziła się iść na niego dobrowolnie - urywa i robi niewesołą minę - z tego co mówił Andrew, lekarz powiedział że na razie trafi do rygorystycznej kliniki zamkniętej na trzy miesiące obserwacji i jeśli przez ten czas będzie wszystko dobrze to przeniosą ją na mniejszy rygor, do też zamkniętej kliniki. Jeśli za to nie będzie poprawy to zostanie tam przez pół roku.
- Jest cholernie uparta i to mnie najbardziej przeraża - mówię z zastanowieniem - bo jeśli sama nie pójdzie po rozum do głowy, albo jeśli ktoś jej umiejętnie nie wbije do głowy że narkotyki to najgorszy syf to szybko się z tego nie wyciągnie i to właśnie jest najgorsze - spoglądam z zastanowieniem w sufit, a Mike delikatnie bierze i całuje moją dłoń.
- Jest jeszcze jedna rzecz, która może znacznie utrudnić sprawę i niestety sam Chester i pewnie też Oliver to potwierdzą - przytula moją dłoń do swojej klatki piersiowej i patrzy się na mnie ze skupieniem.
- Pewnie jest uzależniona od najgorszego syfu jaki może być? Zgadłam? - pytam nie pewnie, bojąc się odpowiedzi.
- To też, ale sęk tkwi w tym że oprócz narkotyków znaleźli u niej bardzo silne leki psychotropowe, które brała razem z kokainą, kwasem, no i marihuaną. Prawdopodobnie od nich uzależniła się najpierw, jeszcze przed rozpoczęciem drogi z narkotykami - urywa i robi minę jakby sam nie wierzył w swoje słowa.
- O kurwa - wstaję do pozycji siedzącej i zaplatam ręce na karku - i nikt nic do jasnej cholery nie zauważył przez pieprzone dwa lata - urywam przeciągle i z wyraźnym lamentem - ja pierdole, co za idiotka ze mnie, co za pieprzona idiotka z niej że się w to wpierdzieliła - Mike chwyta mnie i mocno przytula, czule całując w czoło - kurwa no, wiedziałam że coś jest nie tak z tym że tak nagle chudnie i w ogóle, ale nie, nie mogłam przecież... - urywam, bo łzy napływają mi mimowolnie do oczu.
- Kochanie, ale nikt tego nie wiedział, bo Ashley się bardzo dobrze ukrywała rozumiesz? Sam Andrew, Cornelia i twoi rodzice stwierdzili że przecież nic na to by nie wskazywało, bo mimo dziwnych wylotów, skaczącej wagi i tego że czasami była trochę bledsza niż zawsze, zachowywała się normalnie i nawet nigdy nie wróciła do domu pijana czy w jakimś złym stanie - zagarnia moje włosy do tyłu i ociera mi łzy.
- Wiem, cholera wiem, ale...
- Nie ma żadnego ale, nikt nie mógł tego wiedzieć, koniec - kończy dyskusję całując mnie delikatnie, a ja wtulam się w niego najbardziej jak tylko mogę.


***


16 sierpnia, Los Angeles.

Zniecierpliwiona czekam aż Mike odbierze ode mnie telefon. Gorzej się do niego dodzwonić ostatnio niż do papieża, więc nawet nie łudzę się że za drugim razem odbierze. Dominic patrzy na mnie i obserwuje uważnie każdy mój ruch.
- Pan Shinoda nie odbiera? - pyta ze zniecierpliwieniem.
- Jak widać - odpowiadam zdenerwowana.
- Sam nie wiem czy to dobry pomysł żebyś...
- To najlepszy pomysł i nie denerwuj mnie! - odgryzam się, na co on reaguje śmiechem.
- Jaka zła - wstaje i siada obok mnie obejmując mnie ramieniem.
- Przestań, proszę, nie jestem dziś w nastroju - przecieram dłońmi twarz.
- Nadal czasami nosisz pierścionek i obrączkę? - przykuwa wzrok do mojej lewej dłoni.
- Z przyzwyczajenia czasami zdarza mi się je założyć, coś w tym złego? - reaguje irytacją.
- Zakładając że nasz plan się powiedzie, oczywiście że nic w tym złego - uśmiecha się pod nosem - masz okres? - dodaje po chwili jakby nigdy nic, a ja mam ochotę go uderzyć.
- Możesz mnie nie wkurzać? Po prostu mam zły humor, coś w tym dziwnego?
- No w sumie ostatnio to nic w tym dziwnego - urywa z dziwną miną.
- Dziwisz się? - dopiero teraz, Dominic robi poważną minę i zauważam że on też nie jest szczęśliwy z faktu zaręczyn Mike'a i Mirandy, czego dotychczas w ogóle nie okazywał.
- No nie - urywa i wbija wzrok w ekran mojego telefonu - Mike dzwoni.
- Halo - odbieram i jakby nigdy nic staram się mieć najnormalniejszy w świecie głos.
- Dzwoniłaś, rozmawiałem z Otis'em, powiedział że przylecisz z nim i Megan jutro.
- Tak, tak, wszystko się zgadza. W Warszawie powinniśmy być około 18 - oddycham głęboko i staram się nie zwracać uwagi na siedzącego obok mnie Dominica, który strasznie mnie rozprasza.
- Ok, będziemy z Mirandą na lotnisku punkt 18 - słysząc o Mirandzie, mam ochotę cisnąć telefonem o ścianę. Swoją drogą ciekawa jestem jak się zachowa droga Cosgrove, bo Mike nawet nie raczył mi powiedzieć o tym że się jej oświadczył.
- Właśnie, mam jedno pytanie związane z Mirandą - pytam, udając niepewność, specjalnie.
- Tak?
- Nie ma nic przeciwko mojemu przyjazdowi i temu że zostanę z wami na trasie przez trochę czasu? - jestem tak ciekawa odpowiedzi Mike'a, że aż dziwnie wzdycham zadając to pytanie.
- Przeciwko? - pyta zdziwiony - oczywiście że nie, lubi cię, a kiedy tylko usłyszała że przyjedziesz od razu pytała o Otis'a i Megan, bardzo się ucieszyła więc na prawdę nie masz się czym przejmować - mówi uradowanym głosem, aż chce mi się rzygać, ale zachowuje powagę i dalej jestem miła. Kiedy w końcu odkładam słuchawkę, mam ochotę wybuchnąć śmiechem, dosłownie...żeby tylko Miranda wiedziała jakie są moje faktyczne zamiary, nie sądzę żeby była aż tak szczęśliwa z mojego przyjazdu.


***


"Nie można tego cofnąć, nie można tego przetrwać, nie można tego wyprzedzić..."


Po rozmowie z Chester'em i Oliver'em czuje się trochę lepiej, jednak nadal nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Boje się o Ashley. Cornelia i Andrew mówili że nie ma o co, że trafiła w dobre ręce, że wyjdzie z nałogu, ale ich pocieszenia mimo wszystko pozostawiają we mnie ten niepokój. To rodzaj trochę jakby matczynego niepokoju, nerwacji jaką czuje matka w obawie o swoje dziecko. Ja i Andrew jako starsze rodzeństwo, zawsze w razie potrzeby opiekowaliśmy się Ashley i Cornelią i to właśnie z tego powodu wynika to moje matczyne wręcz podejście. Gdyby Cornelii się coś stało to denerwowałabym się w dokładnie taki sam sposób, bo to w końcu moje kochane, młodsze siostrzyczki do cholery. Nadal trafia mnie szlak na myśl że nikt nic nie zauważył, chociaż już przyjęłam do wiadomości że to niczyja wina, że nikt nie mógł nic wiedzieć. Do tego jestem nerwowa, bo Anna przylatuje z dziećmi Mike'a. Sama nie mam pojęcia dlaczego, ale od samego początku czuję zdenerwowanie na samą myśl o niej, a co dopiero kiedy przyjeżdża czy rozmawia ze mną w przyjacielskiej konwencji, jak to ona ma zwyczaj robić. Nie chodzi o to, ale nadal momentami mam poczucie że to moja wina że ich małżeństwo się rozpadło i chociaż wiem że to nie prawda to pewnie jeszcze długo, o ile nie zawsze będę mieć takie poczucie. Dochodzi jeszcze jeden cholernie mnie męczący szkopuł, którego sama nie rozumiem i nie mam pojęcia czy go zrozumiem. Przez ostatnie dwa miesiące, po każdej kłótni czy scenie zazdrości Mike'a, zwykłam przebywać z Matthew. Sama nie wiem dlaczego, nawet nie mam pojęcia jak ten cykl się rozpoczął. Ogólnie spędzam z Matthew dużo czasu na gruncie przyjaźni i w tym właśnie rzecz. Nie rozumiem sama siebie, nie rozumiem swojego położenia, ale im częściej kłócę się z Mike'iem, tym więcej czasu spędzam z nim, co zaowocowało czymś dziwnym, czymś czego sama nie potrafię opisać ani wyjaśnić. Rzecz w tym że moje początkowe lekkie zauroczenie Matthew, najpierw przerodziło się w coś w rodzaju zauroczenia przyjacielskiego. Wiadomo że nowi przyjaciele są sobą w jakiś sposób "zauroczeni" i nie dadzą sobie nawzajem zrobić krzywdy ani nic, ale nie o to chodzi. Chodzi o to że sama nie wiem jak to opisać, przedstawić, sama boję się tego ująć przed samą sobą. Przecież Oliver też od początku mnie ujął swoją szczerością i normalnością, swoimi życiowymi bliznami, a jednak mimo to traktuję go po prostu jak przyjaciela i nic więcej, bardzo dobrze się rozumiemy i już, nie ma żadnego drugiego dna. David i Gerard są za to starsi ode mnie, doświadczeni, życiowi, rozmowa z nimi sprawia mi niezmierną przyjemność, Guette nazywam nawet czasami żartobliwie wujciem i tyle. Moje dziwne zauroczenie Matthew przerodziło się w rodzaj, rodzaj...boję się użyć tego słowa do opisania tego rodzaju uczucia, ale ono przerodziło się w rodzaj...miłości. Cholera jasna, jak bardzo głupią, egoistyczną idiotką trzeba być żeby...żeby będąc zakochaną, kombinować z następnym uczuciem. Popieprzona Cosgrove, zawsze miałaś coś nie równo pod sufitem, nie ma bata. Nie chodzi o to że już nie kocham Mike'a, nie, nie, oczywiście że go kocham, całym sercem, ale...trudno mi to przyznać przed samą sobą, ale kocham też Matthew. Nie umiem, nie wiem nawet czy kochanie dwóch mężczyzn na raz jest możliwe, ale jeśli jest to ja chyba właśnie...kurwa, ja kocham właśnie dwóch na raz. W tym momencie przypomina mi się ten dziwny sen, który miałam po pierwszej kłótni z Mike'iem. Nigdy chyba nie zapomnę tego momentu, kiedy słyszałam Tal i Beyonce rozmawiające na korytarzu o tym że kocham dwóch mężczyzn na raz, że nic się nie da z tym zrobić. To cholernie popieprzone i chore, ale tak jest. Nie wiem co mam zrobić z tym faktem, czuję się z nim źle, zupełnie jakbym zdradzała Mike'a. Z drugiej strony boję się, bardzo się boję że w razie kolejnej absurdalnej kłótni z Mike'iem, o cokolwiek, kogokolwiek, po prostu któregoś razu nie wytrzymam i wpadnę Matthew "w ramiona" do tego stopnia że zrobię coś głupiego. Boże, mam ochotę paść na kolana i się pomodlić, ale przecież to kompletnie bez sensu, bo nawet nie wierzę w Boga. Najgorsze jest to że obawy Mike'a co do Matthew, tak na prawdę od samego początku są słuszne. Mam ochotę walnąć głową w mur, albo położyć się do łóżka, zasnąć i obudzić się za rok. Czuje się jak marynarz z chorobą morską, albo skoczek narciarski z lękiem wysokości. Jakbym stała na walącym się gruncie. Na prawdę nie wiem co mam z tym zrobić, to nie zdrowe, głupie i niepoważne, ale kocham dwóch mężczyzn na raz i tym razem to nie jest cholerny sen.


***


Cholera jasna, nie wiem czy długo jeszcze wytrzymam. Tak wiem, sam miotam się w swoich decyzjach, ale im więcej czasu przebywam z Mirandą, im częściej wypłakuje mi się i zwierza z pewnych rzeczy, tym cieńsza staje się moja granica postanowień. Do tego ostatnio, kiedy rozmawiała z Oliver'em, usłyszałem przypadkiem coś na mój temat, dokładnie mój i Shinody. Nie jestem pewien o co chodziło, bo nie słyszałem wszystkiego, w sumie nie słyszałem prawie nic, tylko jakieś pojedyńcze słowa, bo Miranda jak to Miranda, raczej nie rozmawia o sprawach prywatnych na cały głos, tak żeby wszyscy usłyszeli. Swoją drogą, Miranda często ostatnio jest zła na Mike'a. Kocha go, bardzo go kocha, to po prostu widać, słychać, czuć i w ogóle, ale narzeka że czuje się osaczona przez te kłótnie, wybuchy, sceny zazdrości i tak dalej. Najśmieszniejsze w całej sytuacji jest to że większość scen toczy się jak na złość o mnie. Matthew Healy jak zawsze jako ten zły. Przypadek? No nie wiem. Mike najwyraźniej wyczuł że mam coś do Mirandy i próbuje coś zdziałać, tyle że robi to w ewidentnie zły sposób, na co Miranda nieustannie się skarży. Wiadomo, nie żebym miał coś przeciwko, ale mimo wszystko nie chciałbym, aby ich związek się rozpadł. Wiem, chore jak na faceta, który się w nie podkochuje, ale prawdziwe. Po prostu chcę jej szczęścia, a wiem że jedyny który jest w stanie jej dać to szczęście w całej okazałości to właśnie Mike Shinoda. Koniec, kropka, nie ma nic pomiędzy. Dlatego też szanuje Jared'a, który postanowił tak samo jak ja i siedzi cicho, zapewne męcząc się momentami, może i nawet bardziej ode mnie, bo w końcu jest przyjacielem Shinody i zna go znacznie dłużej niż ja. Z resztą, gdyby nawet Miranda i Mike się rozstali to nie chcę nawet myśleć, a co dopiero widzieć stanu w jakim byłaby Miranda. Wtedy już na pewno bym nie wytrzymał i pewnie bym ją pocałował czy coś. Nie, nie, nie ma w ogóle takiej opcji Healy. Co ciekawe, Mike czasami odstawia też sceny o Calvin'a i z tego co mi się wydaje, ma trochę racji. Harris jak to Harris, lubię go, jest spoko, pomoże w trudnej sytuacji, ogólnie dobry z niego kumpel. Jedyna wada to że jest kobieciarzem, ale nie w tym akurat według mnie tkwi do końca sęk. Sęk tkwi w tym że facet czasami dziwnie obskakuje wręcz Mirandę. To to, to tamto, to jakaś kawa, to kolaboracja na płycie. Rozumiem, lubi ją i w ogóle, nic dziwnego no bo Mirandę lubią wszyscy zasadniczo, ale i tak coś mi tutaj śmierdzi. Calvin nie zachowuje się tak wobec dziewczyn, które tylko lubi. Coś jest ewidentnie na rzeczy i znając Calvina, będzie próbował wywinąć jakiś numer, czuję to. Chyba powiem o tym Mirandzie, nie teraz, bo muszę się jeszcze upewnić, ale muszę to zrobić jak najszybciej i ją ostrzec, bo Harris ma swoje podstępne sposoby, które notorycznie wykorzystuje i które notorycznie się niestety w większości przypadków sprawdzają.


***


"Ponieważ za każdym zakrętem, jest długi, ślepy koniec.
To najgorszy rodzaj bólu, jaki znam."


17 sierpnia, Warszawa.

Kiedy tylko wchodzę do budynku na lotnisku w Warszawie, od razu zauważam Mike'a i stojącą obok niego Mirandę. Och, aż mną wzdryga, ale nic nie daję po sobie poznać i jakby nigdy nic, trzymając w jednej ręce rączkę walizki, w drugiej rączkę Megan, a wzrokiem wodząc za Otis'em prowadzącym dzielnie drugą walizkę, idę przed siebie, aż docieram do nich i witam się. Miła, urocza Anna, jak zawsze, fuck, mam ochotę zaśmiać się złowieszczo, ale nie mogę, bo to byłoby dosyć dziwne i nie poważne. Mike od razu odbiera walizkę Otisowi, który rzuca się na szyję mu i Mirandzie, a potem skutecznie odbiera ją także mi. Czynność rzucenia się na szyję, powtarza moja młodsza córka, tylko że najpierw rzuca się na szyję Mirandzie, nie Mike'owi. Och, jak słodko, moje dzieci mówią do Mirandy ciociu...no tak zapomniałam o tym i mam ochotę rzygnąć od tej słodkości. Co myślę to moja sprawa, zachowywać muszę się najnormalniej i najszczęśliwiej w świecie. Biorę Megan na ręce, za to Otis chwyta się kurczowo ręki Mirandy i tak zmierzamy dość szybkim krokiem do wyjścia, potem do samochodu, a razem z nami idzie miło witający się ze mną ochroniarz o imieniu Jake, który kiedyś, kiedy jeździłam jeszcze w trasy z Mike'iem, często ze mną żartował i samodzielnie odbierał mnie, odwoził z lotniska i tak dalej. Jak tak się zastanowić, Jake to chyba jedyny ochroniarz Linkin Park i Mike'a, którego Mike zawsze angażował w sprawy prywatne i miał do niego zawsze największe zaufanie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem dlaczego akurat Jake, ale ok. Jest w porządku, więc nigdy mi to nie przeszkadzało i sądząc po Pani Cosgrove, jej też nie przeszkadza. Jako że nigdy nie byłam w Polsce, kiedy jedziemy przez miasto w celu dotarcia do hotelu, oglądam, patrzę i buszuję wzrokiem przez szybę samochodu, co pozwala mi oderwać się od faktu że muszę zgrywać kochaną Annę, kochaną byłą żonę, taką dobrą, akceptującą dziewczynę...o sory, narzeczoną swojego byłego męża. Phi, zwala z nóg, serio. Właśnie, co do narzeczeństwa...
- Piękny pierścionek - mówię do Mirandy, siedzącej obok mnie z tyłu. Wyraźnie jest zamyślona, a moja uwaga wyrywa ją z toku myśli. Kiedy ogarnia co do niej powiedziałam, widać że trochę jej głupio, ale zachowuje się normalnie.
- Dziękuję - odpowiada, uśmiechając się nie pewnie i patrząc w oczy Mike'a, który w tym momencie odwraca się i patrzy na nią ze zrozumieniem. Och, tak, brawo! W końcu skapnęli się że ja jeszcze nic nie wiem, och jak miło z ich strony... Kiedy dojeżdżamy do hotelu i docieramy do pokoju w którym mam mieszkać z dziećmi, Mike i Miranda wchodzą do pokoju razem ze mną i od razu widać że państwo kumaci chcą mi ogłosić swoje zaręczyny. W końcu! Jeju, czekałam na ten moment...całe życie, och. Moja wewnętrzna, sarkastyczna osobowość jest niezbicie idealna, nie ma co.
- Anno, chcielibyśmy coś powiedzieć tobie i dzieciom - Mike chwyta Mirandę za ręke i uśmiecha się radośnie, dając jej znak wzrokiem. Kiedy ich spojrzenia się spotykają, można wyczuć w powietrzu atmosferę jaka panuje pomiędzy nimi, tą miłość, fu. Zobaczymy czy długo jeszcze ta atmosfera potrwa, zobaczymy. Jestem harda dzięki Dominicowi, ale w tym momencie nawet moja hardość i pewność że uda mi się rozbić ich związek, znacznie maleje. Ta miłość, to jak na siebie patrzą, to aż bije od nich i kłuje w oczy, zwłaszcza mnie, och, kurwa. To boli, cholernie mocno boli, nadal boli bo nadal, mimo wszystko go kocham. Dominic jakoś to we mnie zamaskował, ukrył, pozwolił temu się schować i zaniknąć, ale momentami to nadal wraca, zwłaszcza w takich momentach, kurwa.
- Chcieliśmy, abyś wiedziała wcześniej, ale z drugiej strony nie chcieliśmy ci tego mówić przez telefon czy w jakiś inny, szybki i nie zbyt odpowiedni sposób - zaczyna Miranda, a Mike dokańcza za nią.
- Zaręczyliśmy się - aż świecą mu się oczy z radości. Och, Boże to straszne, bo dobrze pamiętam że nie był aż tak szczęśliwy jak zaręczył się ze mną. Fakt, cieszył się, ale to nie była taka radość jak ta, ta aż kaleczy.


"Bo jestem tylko pęknięciem w tym zamku ze szkła..."


Gratuluję im najnormalniej w świecie i staram się powstrzymać od wszystkiego co mogłoby dać im znać o mojej fałszywości, co świetnie mi się udaje. Dzieci oczywiście się cieszą, a jakżeby inaczej, och. Rzucają się im na szyję i w ogóle, wygląda to z bliska tak, że brakuje jeszcze tekstu z ich strony o treści "Mamo wyjdź z tąd, teraz Miranda będzie z nami, ty spadaj", serio, tego jeszcze brakuje. Kiedy wychodzą, czuję się jak gówno, dosłownie. Moje uczucia są skatowane, przez pięć minut z wielkiej, pewnej siebie i swojego planu Anny, stałam się tą malutką, biedną, porzuconą kobietą ze zgnojonym życiorysem i uczuciami, którą byłam przez pewien czas po rozwodzie, przez ten czas dopóki nie pojawił się Dominic i nie wparł we mnie pewnego rodzaju nowej osobowości, nowej kobiety. To takie chujowe znów się tak czuć. Zajmuję się dziećmi i usiłuje zapomnieć o moim poczuciu, usiłuję z powrotem stać się pewna i ku mojej radości, po ciężkich zmaganiach ze samą sobą, udaje mi się z powrotem stać się tą wspaniałą, niezłomną Anną, pewną siebie, która ma żelazny plan i chce go wypełnić, aby odzyskać to co należy i zawsze należało do niej. Jak dobrze, powrócić do tej wspaniałej, silnej osobowości, wyjść z tej słabeuszki, jaką się stałam przez chwilę. Jak dobrze...


***


"Boję się wykonać pojedynczy dźwięk, boję się, że nigdy nie znajdę wyjścia,
boję się, że nie zostanę odnaleziona..."


Siedzę w naszym pokoju z Matthew i rozmawiam z nim o Annie.
- I jaka była jej reakcja, kiedy jej powiedzieliście? - dopytuje Matty, zaciekawiony niezmiernie tym faktem.
- Wiesz co no, trudno mi powiedzieć jaka, bo Anna jest strasznie hm, zamknięta... - urywam z zastanowieniem - albo przynajmniej taką udaje, bo Mike, Talinda, Bey i reszta mówią zgodnie że kiedyś taka nie była, wiesz, że stała się taka po rozwodzie z Mike'iem - przerywam, analizując dogłębnie jej reakcje - wiesz, nie sądzę żeby po takim czasie od rozwodu, miała coś przeciwko naszym zaręczynom. Poza tym, jesteśmy z nią cały czas szczerzy tak, a to chyba tym bardziej się ceni - urywam, dalej analizując całą sprawę.
- No tak, ale wiesz ludzie są różni. Skąd wiesz że ona jest szczera, hm? - słowa Matthew, dają mi do myślenia pod pewnym kątem, ale zaraz przerywam swój tok myślenia.
- No niby masz rację, ale znowu po co - dalej się zastanawiam - sądzisz że byłaby aż tak fałszywa do szpiku kości, żeby od początku zgrywać że mnie lubi, chce się zaprzyjaźnić i inne takie?
- Dlaczego nie? - w tym momencie Matty patrzy na mnie z dziwną przestrogą - niektórzy ludzie, nawet dobrzy z biegiem wydarzeń i czasu, pod wpływem pewnych przeżyć stają się fałszywi. Wiesz, nie twierdzę że do wszystkich, ale przynajmniej do pewnych osób w pewnych sytuacjach. Nie chcę nic konkretnie sugerować, ale wiesz no... - urywa przeciągle - była żona to jednak nadal była żona, tak? - patrzy na mnie porozumiewawczo.
- Czyżby Healy? - patrzę na niego podejrzliwie - doświadczony widzę - zaczynam się śmiać, kiedy on robi minę ze stylu "Are you fucking kidding me?" - jakoś patrząc na Chester'a i jego byłe, nie chce mi się do końca w to wierzyć - śmieje się dalej, a on patrzy na mnie jak na głupią.
- Bardzo zabawne, serio, uśmiałem się...a Chester i jego byłe to akurat taki przypadek, zdarza się czasami - urywa, a kiedy ja zaczynam się nagle zsuwać z łóżka, zaczyna się podle śmiać - hehehe to się nazywa karma, kotku - permanentnie się ze mnie naśmiewa, kiedy cholera wie czemu zsuwam się z rogu łóżka na śliskiej narzucie i ląduje na podłodze.
- Hahaha - podnoszę głowę i tym razem to ja robię minę ze stylu "Are you fucking kidding me" - zabawny jesteś, no naprawdę... pomóż mi głupku, a nie się śmiejesz - sama zaczynam się z siebie śmiać pod nosem, gdy ten wstaje i podaje mi rękę, abym się podniosła. Kiedy się podnoszę, dzieje się coś czego się nie spodziewam, coś czego nie kontroluje. Cholerny brak kontroli, doprowadza mnie czasami do szału... Kiedy podnoszę się na proste nogi i na chwilę zbliżam się przypadkiem do jego twarzy, powstaje pomiędzy nami pewnego rodzaju napięcie. Nasze spojrzenia się spotykają i wnikają w siebie tak głęboko, że nie chcą się rozłączyć. Nasze twarze są tak blisko siebie że prawie się stykają. Wpatrujemy się w siebie jak w obraz. Oczywiście, jak zawsze najmniej odpowiedni moment, przyciąga najmniej odpowiednią osobę. Drzwi od pokoju się otwierają, ja automatycznie cofam się do tyłu i siadam na łóżko, a w drzwiach pojawia się Mike z Megan na rękach i Otisem u boku. Mam ochotę się zastrzelić, bo od razu wiem że Mike zauważył to czego nie powinien zauważyć, to co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Jego mina w pierwszej chwili jest tak zimna, poważna i przeszywająca, że mam wrażenie że gdyby nie dzieci to wypchnąłby Matthew przez okno, albo gorzej. Boże, Cosgrove ty tępa, głupia idiotko, debilko...nie wiem już jak mam siebie nazwać, na prawdę. Z drugiej strony ciesze się że Mike przerwał tę sytuację, bo mogłoby dojść do czegoś, czego bym żałowała, bardzo żałowała. Sytuację natychmiastowo rozładowuje wbiegający na łóżko Otis, który jakby nigdy nic przytula się do mnie, co sprawia że na moją twarz od razu wkracza szeroki uśmiech. Przez moment Mike i Matthew konfrontują się spojrzeniami, aż w końcu Matthew jakby nigdy nic uśmiecha się do lekko zawstydzonej Megan, kiwa do Otis'a i mnie i wychodzi jak najszybciej się da, wymijając przy tym ostentacyjnie Mike'a w drzwiach, co wyraźnie doprowadza pół Japończyka do szału, który w tej chwili głęboko ukrywa. O cholera...będzie źle, znowu, kurwa, coś ty narobiła Cosgrove ty tępoto. W obecności dzieci Mike zachowuje się jakby nic się nie stało, jakby nikt nic nie widział, jednak kiedy robi się późno dzieci muszą iść spać. Mike odprowadza je do Anny, a ja czekam sama w pokoju jak na ścięcie. Kiedy wchodzi, wiem że nie ma ucieczki, muszę z nim porozmawiać i wyjaśnić mu to co zaszło, ale nie przyznam mu się do tego co czuję do Matthew, do tego że go również kocham, nie na równi z Mike'iem, bo nigdy nikogo nie pokocham na równi z nim, ale jednak. Jeszcze nie teraz, jeszcze jest za wcześnie, jeszcze nie...jeszcze za bardzo się boję, boję się samej siebie i swoich uczuć.


Cytaty: 
Rise Against - Injection. 
Linkin Park - Faint, Roads Untraveled,  The Catalyst, Castle Of Glass.
Eminem feat. Sia - Guts Over Fear.