poniedziałek, 10 września 2012

Leave Out All The Rest Part 3.



Witam. Hmm...daję wam kolejny rozdział Leave Out All The Rest i szczerze wam powiem że trochę jestem sama sobą rozczarowana. Miałam rozwinąć akcję, a tym czasem wyszedł mi rozdział który bardziej zapowiada jej rozwinięcie niż ją rozwija. No ale cóż, nie będę się rozpisywać, bo to nie ja tutaj jestem od oceniania, tylko wy :) Dziękuję wszystkim za pochlebne opinie i mam nadzieję że ten rozdział was nie zrazi. Niestety z powodu szkoły nie zawsze w tygodniu mam czas na pisanie, tak więc kolejny rozdział postaram się wstawić jak najszybciej jednak nic nie obiecuję żeby potem nie było że kłamię :) Zapraszam do czytania oraz komentowania zarówno tutaj, jak na moim Twitterze CassandraLP789. Niestety mówię z góry, że blogger mnie nie lubi i nie chcę udostępniać moich komentarzy, także najczęściej do odpisywania wykorzystuję Twittera :) 

Składam również specjalne podziękowania za inspiracje i pomysły: Patrykowi, Karolowi, Agnieszce oraz Anni którą możecie znać z bloga którego serdecznie polecam  - http://bennodaforeverinourhearts.blogspot.com/ Pozdrawiam, Cassandra :)


Po wypiciu gorącej kawy, zjadłam kanapkę z Nutellą i podjęłam męczącą próbę wygonienia Gabriela z toalety. Pierwsze trzy podejścia okazały się farsą, ale przy czwartym Gabi wymiękł i wpuścił mnie do łazienki. Umyłam się, ubrałam i umalowałam. Następnie ruszyłam do pokoju, by zabrać torbę i potrzebne rzeczy. W głębi duszy dziękowałam mojej kochanej Pani Profesor Henderson, że pozwoliła mi odpuścić sobie kilka dni, zluzować z nauką i nie przyjść na uczelnię. Na studiach radzę sobie co prawda świetnie, jednak czasami narzucam sobie za dużo zajęć dodatkowych i nie wyrabiam się z nauką. Do tego dorabiam sobie malując ludziom portrety i krajobrazy, rysując komiksy, a czasem nawet malując im w stylu nowoczesnym obrazy na ścianach w domach. Kokosów z tego, to ja nie mam, ale zawsze mam jakąś swoją kasę, z której część daję Gabiemu na opłaty. W końcu głupio byłoby mi mieszkać u niego, nie dając mu ani grosza i żyjąc z jego forsy.

                                                            ***

Wychodząc rzucam wszystkim "narazie" i szybko zbiegam po schodach. Wybiegam wręcz z klatki, podłączam słuchawki do mp3 i włączam muzykę. Na początek coś na pobudzenie, hmm...Hybrid Theory ? O tak, to na pewno da mi kopa na cały dzień. Słysząc w słuchawkach pierwsze rytmy Papercut, zmierzam dość szybko w stronę bramy. Kiedy do niej dochodzę krzyczę do ochroniarza, Pana Volter'a: - Dzień Dobry! Pan Volter, to dusza człowiek. Siedzi w takich budkach, pilnując osiedli, na których mieszkają dziani goście od prawie 40 lat. Z jednej strony go podziwiam, z drugiej współczuję. On wychyla głowę z nad gazety którą czyta i z uśmiechem odpowiada: - Witaj Mirando ! Mijając bramę, przechodzę przez długi podjazd i wychodzę na ruchliwą ulicę. Zmierzam w stronę metra. Idąc tak zatłoczonymi ulicami South Park*, myślę nad tym, po co ja w ogóle wyszłam dzisiaj z domu i dlaczego zmierzam w stronę metra. Pewnie robię to z przyzwyczajenia. Często tak robie mając wolny od nauki i pracy dzień. Mam już taki wyrobiony nawyk i nie mogę usiedzieć potem w domu. Logiczne jest że nie zawsze tak robię, aczkolwiek często. Lubię też posiedzieć cały dzień na tyłku przed komputerem i poleniuchować. Nagle nabieram wielkiej ochoty na to by usiąść na ławce w parku i poprostu porozmyślać. Tak jak myślę, tak też robię. Przy Broadway Avenue skręcam, przechodzę przez ulicę i udaję się w zacienioną alejkę, małego, znajdującego się na rogu parku. Dzień nie jest upalny, ale dość ciepły. Nawet pogoda wskazuje na to by iść i usiąść w cieniu wielkich dębów w Parku im. George'a Washington'a. Siadam na ławce mniej więcej w środku parku. Nie wyłączając muzyki, zaczynam myśleć o tym co zrobić ze sobą i swoim życiem. W sumie, nie jest ono takie złe. Lubię to, co robię, lubię swoje studia, lubię swoją pracę dorywczą, o ile można, to tak nazwać, mam chłopaka, którego nie jedna dziewczyna mi zazdrości, wspaniałych przyjaciół i rodzinę, na których mogę liczyć w każdej chwili. Mogłabym rzec że jestem szczęśliwa, bo jestem. Na swój dziwny, dołujący sposób jestem szczęśliwa. Jednak moje szczęście nie jest pełne, nie jest takie jakie ja chciałabym aby było. Brakuję w nim Mike'a. Jestem psychiczna. Nie raz już sobie to mówiłam. Jestem zakochana w człowieku, którego znam jako idola, nie jako osobę prywatną. Uwielbiam jego rap, śpiew, muzykę jaką robi z chłopakami. Uwielbiam całe Linkin Park. To, że jestem zakochana w Mike'u nie oznacza, że na swój sposób nie kocham też reszty zespołu. Bo kocham, ale miłością każdy wie jaką. Biorąc pod uwagę, że od 12 lat zadaje sobie pytanie "Czy ty, aby na pewno nie jesteś chora umysłowo, upośledzona w jakimś punkcie, po prostu psychiczna ?", można powiedzieć, że nie jest jeszcze ze mną tak źle. W końcu ja przynajmniej jestem świadoma tego, że kocham kogoś teoretycznie fikcyjnego dla mojego życia. Zdarzają się gorsze przypadki niż ja. No właśnie, skoro zdarzają się gorsze ode mnie i ja o tym wiem, to dlaczego nadal usiłuję wmówić sobie, że mam nierówno pod sufitem ? Znając życie próbuję w sobie stłamsić to uczucie. Tak, ale jak je stłamsić, skoro się tego nie chce. Nie pragnę się odkochać. Na dobrą sprawę oprócz kolejnego koncertu Linkin Park, jedyne czego naprawdę pragnę, to być z nim. Ale to przecież nie możliwe, fizycznie i logicznie. On ma żonę, syna i ułożone życie. Nawet, gdybym mogła, to nie wiem, czy byłabym w stanie to rozbić. Żona Mike'a - Anna pewnie by mnie znienawidziła, a media obecne w ich życiu prawie że na co dzień uznały za kompletną dziwkę. Znając życie jemu też by się porządnie dostało. Te medialne popaprańce zawsze się w coś wpieprzają, nie mając o tym zielonego pojęcia. Nie chodzi mi w takiej sytuacji o moją opinię, ale o opinię Mike'a. Nagle coś zasłania mi dopływ światła, serce zaczyna mi bić jak szalone i zrywam się z ławki jak poparzona. Spoglądam wystraszona i widzę Dominika, który stoi w dziwnej, nachylonej pozie z rękami wyciągniętymi wprzód jakby chciał się uchronić od upadku, wcale nie upadając:
- Co ty robisz ?! Powaliło Cię do reszty ?! Zdurniałeś do końca ?! Chcesz mnie zabić ?! - drę się, jak wariatka, której właśnie bez jej zgody założono kaftan bezpieczeństwa.
 - Jak Ci się nudzi, to idź postrasz jakieś dzieci na zasranym placu zabaw albo ich porąbanych rodziców, a nie mnie ! - nadal krzyczę, jednak co raz słabszym i mniej gniewnym głosem. W końcu przestaję. Ludzie w parku patrzą się na mnie jak na idiotkę:
 - No co się tak gapicie ?! - wydzieram się, jednak ciszej niż przed tem - nie macie swojego życia ?! - Dominik nadal patrzy na mnie osłupiały, jednak nie tak bardzo, jak zawsze:
 - Uspokój się, usiądźmy i pogadajmy. Przepraszam, że Cię wystraszyłem. Nie myślałem, że tak na to zareagujesz - mówi spokojnym głosem, podchodząc do mnie. W końcu ruszam się z miejsca i opadam zmęczona krzykiem na ławkę. Nie wiem, co mnie napadło. Choć z natury czasami jestem porywcza, to rzadko miewam takie ataki. Czasami muszę się wykrzyczeć, ale nie w taki sposób i nie na kogoś. Zwłaszcza kogoś, kogo mimo braku uczucia, cenię i darzę przyjaźnią oraz zafaniem:
- Ehh...Domi, to ja przepraszam - mówię już spokojnym, stonowanym głosem,
- nie wiem, co we mnie wstąpiło, po prostu się na Tobie wyżyłam, przepraszam.
- Nie musisz mnie przepraszać. To ja zawsze wpadam na tępe pomysły, które Cię wkurzają - mówi z żalem w głosie.
 - Tak, to fakt - uśmiecham się pod nosem - często masz dziwne i szalone pomysły, których nie przemyślisz i potem żałujesz, ale to nie oznacza, że mnie denerwują. Owszem, nie raz jak coś wymyślisz, to mam ochotę przywalić Ci z patelni, ale nie oznacza to, że wkurza mnie to, co robisz - mówię co raz bardziej promiennym głosem.
- Z resztą, ja też powinnam nad sobą panować, a nie wydzierać się, jak głupia i robić z siebie idiotkę wśród ludzi - w moim głosie słychać delikatną nutkę przerażenia.
- Tak , tak - mówi śmiejąc się ze mnie - czasami ty też przeginasz, tyle że z krzykiem.
- Oj, cicho, już bądź - uciszam go z uśmiechem na twarzy, a on bierze mnie za rękę. W sumie w tym momencie powinniśmy zacząć rozmawiać jak każda inna para, jednak u nas spotkanie przebiegało w dość opóźnionym rozwojowo tępie. Mówiąc opuźnionym rozwojowo, mam na myśli to, że od około 4 miesięcy prawie ze sobą nie gadamy. Niby, jest ok, spotykamy się, całujemy i tak dalej, ale nie rozmawiamy już, tak jak przed tem. Przed tem potrafiliśmy gadać ze sobą o wszystkim godzinami, jak najlepsi przyjaciele, po czym wtulić się w siebie i pójść spać. Jednak 4 miesiące temu zaszły w tej kwestii dość duże zmiany. Dlaczego ? Dokładnie 5 maja, to jest dzień przed wpomnianym przeze mnie koncertem Linkin Park w Los Angeles, na którym byłam, pokłóciłam się z nim. O co poszlo ? Mianowicie o kompletną brednię, jak zawsze zresztą... Dominik zaczął się mnie czepiać, że wolę Linkin Park od niego, że zachowuję się jakbym, to ich kochała bardziej od niego i wogule. Wkurzył mnie, wtedy do granic możliwości. Kłóciliśmy się przez dobre 2 godziny, rzucając w siebie torbami, poduszkami, plecakami, butami, zdjęciami, a nawet krzesłami, po czym nie wytrzymałam i powiedziałam mu, to czego nigdy nie chciałam mu powiedzieć. Wykrzyczałam mu i przy okazji całemu osiedlu w odległości co najmniej 5 kilometrów od naszego bloku, że go nie kocham i nigdy nie kochałam, że kocham Mike'am oraz nie mam pojęcia dlaczego, że jest dupkiem. Tak wiem, niby, to żadna nowość, ale dla niego, to był szok, bo od około roku był pewien, że się w nim powoli zakochuję. Jednak dużo większe wrażenie na nim wywarło, to kogo kocham. "Kochasz gościa, którego nawet nie znasz, który jest fikcją ?! Wypromowaną przez media, jak cały jego zespół, marionetką ?! Kochasz pieprzonego popaprańca z Linkin Park, który nawet Cię nie zna ?!". Po tych słowach, z jego ust padły jeszcze inne, dużo gorsze. Szczerze powiem, że w tym momencie miałam ochotę zagrać scenę, z filmu "American Psycho", kiedy to główny bohater, ubrany w płaszcz przeciw deszczowy, bierze siekierę i zabija biznesmena, niejakiego Paul'a Allen'a. W mojej scenie oczywiście, to Dominik był by Paulem, a ja Patrickiem. Po chwili, jednak wyparłam z głowy głupie wyobrażenia, nie wytrzymałam i aby zakończyć tę plontanię oszczerstw i przekleństw padających z ust człowieka, który mimo dwóch lat spędzonych ze mną nie miał zielonego pojęcia o Linkin Park i o ludziach grających w tym wspaniałym zespole, po prostu go uderzyłam i wyszłam z mieszkania jak najszybciej mogłam. W dzień koncertu dzwonił do mnie praktycznie co 20 minut, jednak ja się nie przejmowałam, byłam szczęśliwa dniem koncertu, pobytem na Meet & Greet i tym wszystkim co tam przeżyłam. Po tym incydencie niby się pogodziliśmy, ale z mojej strony niestety była, to tylko litość, bo Dominik praktycznie co dzień przez 3 tygodnie wystawał pod moją szkołą i domem, prosząc mnie na kolanach o wybaczenie i o kolejną szansę. Naprawdę przykro mi, że nie mogę go obdarzyć uczuciem takim jakim on darzy mnie. Nie chcę, by on cierpiał, bo jestem jakąś popapraną wariatką z urojeniami, jednak nie mogę go pokochać, bo moje serce jest już zajęte, przez innego. Domi, natomiast nie rozumie tego i chcę nadal próbować. W sumie, on po prostu mnie kocha i dlatego to robi, jednak, z drugiej strony sam, z własnej nie przymuszonej woli wystawia się na cierpienie zadawane z mojej strony.

                                                             ***

Wracam do domu i zastaję tylko Gabriela, który bezmyślnie przegląda kanały w TV. Przebieram się i robię kolację, bo w końcu jest już grubo po 21. Cały dzień spędziłam z Domim. Trochę gadaliśmy, poszliśmy do kina i na kręgle, jednak mimo spędzonego ze sobą czasu, była pomiędzy nami bariera jakiej nie mogliśmy przełamać oboje. Nie rozmawialiśmy już, tak jak przed 4 miesiącami i nic nie wskazywało na to, aby miało się to zmienić. Przygotowując kolację rozmyślam nad tym co zrobić z tym wszystkim. Kiedy do domu przychodzą Viki i Anna wszyscy razem jemy kolację. Standardowo jak to my, potem siadamy i gadamy do późna o mojej sytuacji z Dominikiem, o byłym Viki, który cały czas robi jej na złość, o niedoszłej, a w zasadzie obecnej miłości Anny, która jak zawsze w jej wykonaniu ma się nie spełnić i nie udać, oraz o kolejnym byłym Gabriela, który jest dupkiem i zabawia się uczuciami innych. Tak przegadaliśmy wieczór. Nagle około 1 w nocy uderza we mnie jakieś dziwne przeczucie. Ewidentnie jest ono związane z czymś ważnym, bo nigdy nie miewam przeczuć bez przyczyny. Szybko łapię za laptopa, włączam go, loguję się i zaglądam na wszystie strony na jakie mam nawyk zaglądać zawsze, aby zdobyć ważne informacje związane z Linkin Park. Nigdzie nic nie ma. Jedyne co przykuwa moją uwagę, to wiadomość na stronie LPUndreground, z przed kilku tygodni. Z prędkością światła, przechodzę na swoją pocztę i loguję się. W tym momencie zamieram. Zamurowało mnie i nie mogę się poruszyć. Chyba zbladłam, bo dziewczyny i Gabi robią przejęte i pełne grozy miny. Wchodzę w wiadomość, aby się upewnić. Czytam ją tak na wszelki wypadek jakieś 4 razy. Potem 5, 6, 7 oraz 8 i nadal nie mogę w to uwierzyć. Moi przyjaciele, w pełni przejęci moją miną, pytają co się stało. Ja nadal nie mogąc uwierzyć, nagle zaczynam ryczeć i zarazem zanosić się histerycznym wręcz śmiechem szczęścia. Szczerze rzecz ujmując, w tym momencie wyglądam pewnie jak stała bywalczyni psychiatryka, jednak w takim momencie, to się dla mnie wogule nie liczy. Jestem jedną z tysięcy osób na świecie, zapisanych do Linkin Park Underground, które zapewne w tym momencie są w pełni uprawnione do takiego zachowania.Przyjaciele nadal nie wiedzą, o co chodzi i z co najmniej dziwnymi minami pytają sie mnie
 - Wszystko dobrze ? Miranda ?
- Mir, co Ci jest, coś się stało, o co chodzi ?!
 Przepraszam. Oni się nie pytają, oni wręcz wrzeszczą i robią wszystko bylebym się opanowała. Po około 5 minutach takiego oto ataku, uspokajam się i patrzę na ich przerażone twarze. Uśmiecham się, jak głupia do sera, i nadal płaczę ze szczęścia.
- Boże, co Ci się stało ?! - pytają się wszyscy po koleji, z minami tak bladymi, że chyba nigdy nie myślałam, że tak uśmiechnięci na co dzień ludzie jak oni mogą takie mieć. Słysząc pukanie dobiegające zza ściany wszyscy popadamy w chwilowy, grupowy śmiech. Sąsiadka Pani Barrywhite pewnie już spała, a my ją obudziliśmy. Oj jak mi przykro. Tak wiem, jestem wredna, ale ona też, tak więc jesteśmy kwita. W tej chwili dla mnie ważna jest tylko wiadomość jaką przeczytałam na swoim email'u. Wiadomość na którą czekałam co roku od 6 lat i w końcu się doczekałam.
- Ejj, powiesz na w końcu co się stało ? - pyta Ann z cieniem przejęcia, przebijającym się przez uśmiech na jej twarzy.
- No, więc, powiem wam, że właśnie jestem jednym z tych ludzi, którzy mają prawo się zachować, tak jak ja przed chwilą - mówię nadal płacząc i śmiejąc się zarazem.
- To znaczy ?! - teraz już wszyscy pytają się mnie z zaciekawieniem takim jakiego nie widziałam u nich od dawna.
- No, więc, ehhh...co tu dużo mówić - zaczełam łamiącym się od płaczu i emocji głosem.
 - GADAJ NO !! - przyjaciele wydzierają się na mnie z przejęciem.
- Dobrze !! Więc, zachowałam się tak, ponieważ...- głos nadal mi się łamał
- Boże, no, jadę na LPU Summit !!! - wydarłam się, jak szalona, jak najmocniejszym głosem, jaki udalo mi się wydobyć z mojego gardła i rzuciłam się na nich drąc się ze szczęścia. Wiem, że jest późno i że sąsiadka zaraz dostanie przez nasze hałasy ataku serca, ale nie mogę opanować emocji. Przyjaciele, rozumiejąc już moją reakcję, rzucają się na mnie, by mi pogratulować, a ja pękam i zarazem nadal nie moge uwierzyć w szczęście jakie mnie spotkało.

*South Park - mała, kiedyś prawie całkowicie przemysłowa, dzielnica na obrzeżach Los Angeles, California.