czwartek, 25 października 2012

Leave Out All The Rest Part 8.


No więc jestem z zapewne wyczekiwanym Partem 8. Dlaczego wyczekiwanym ? Powód dobrze znacie ;p Co prawda mam nie odparte wrażenie że nie jest to dobry rozdział i że w sumie nic nie wnosi, no ale...czasami muszą też być i takie "tłumaczące" jak ja to mówię rozdziały. Cóż, nie ma co się dalej rozgadywać. Zapraszam do czytania i komentowania :) Pozdrawiam, Cassandra ;D


Myślisz, że dostałeś wszystko to co we mnie najlepsze ?
Myślisz, że to Ty ostatni się śmiałeś ?
Założę się, że myślisz, że wszystko co dobre odeszło.
Myślisz, że zostawiłeś mnie załamaną,
myśląc, że przybiegnę z powrotem.
Kochanie nie znasz mnie, bo jesteś śmiertelną pomyłką...



Siedząc w kuchni z kubkiem gorącej herbaty, nadal nie mogę uwierzyć w akcję, która miała miejsce zaledwie pół godziny temu. Z jednej strony jestem rozbita i smutna, a z drugiej skaczę z radości widząc osoby, które w pewien sposób mnie uratowały i wspominając to jak dowaliłam Dominikowi.
- Boże, gdyby nie wy pewnie bym się z nim pobiła - mówię z pewnością w głosie.
- Co ?! Pobiła ?! Czekaj czekaj... Ten gość byłby w stanie Cię uderzyć ?! - widzę w oczach obu mężczyzn narastającą złość.
- Kiedyś nie...ale teraz ? Podejrzewam że tak...On ostatnio naprawdę strasznie się zmienił. W sumie...to trochę moja wina że to nastąpiło, ale...On sam tego chciał ! - odpowiadam smutno.
- Dobra, nawet jeśli to Twoja wina to i tak nie usprawiedliwia zachowania tego palanta ! Nie lubię krzywdzić ludzi, ale w tej chwili bardzo chętnie bym mu wpierdolił, naprawdę - mówi Koreańczyk z miną co najmniej porównywalną do głodnej hieny. Gdyby nie okoliczności to pewnie zaczęłabym się śmiać, ale teraz jedyne z czego się cieszyłam to z faktu kto pomógł mi wyjść z opresji.
- Dokładnie ! Sam osobiście bym mu pourywał kończyny – mówi równie wkurzony Chester.
- Ejj...czekajcie...a tak w sumie...skąd wy się w ogóle tu wzięliście ? Nie żebym miała Wam za złe to że tu jesteście, bo się cieszę jak mały dzieciak na gwiazdkę, ale...skąd Wy w ogóle...no ymm ?
- Zdobycie Twojego adresu to naprawdę nic trudnego, biorąc pod uwagę że wczoraj Shinoda Cię odwoził i nie wykasował z nawigacji Twojego adresu - odpowiada Chester uśmiechając się do mnie.
- Taa, nie żebyśmy mu grzebali w samochodzie, nie...no co ty...to nie my, a już na pewno nie ja...prędzej Remy - odpowiada Joe robiąc głupkowatą minę.
- Ymm, aha - mówię nie mogąc z siebie wydusić nic konkretniejszego i mimo woli śmiejąc się - dziękuję Wam, naprawdę bardzo Wam dziękuję, za wszystko. A no i przepraszam Was za mój wygląd i nie ogarnięcie mieszkania, ale miałam z przyjaciółmi dość...hmm...można powiedzieć intensywną noc - śmieje się sama z siebie.
- Tym się naprawdę nie przejmuj. U Joe'go jest gorzej chociaż ma sprzątaczkę - Chaz spogląda na Joe'go, który robi groźną minę.
- Pfff...ja nie mam wcale bałaganu. To artystyczny nieład - z oburzeniem odpowiada Joe.
- Tak, na pewno ! Chyba artystyczny syf, bo inaczej tego nazwać nie można - ripostuje Chester śmiejąc się - naprawdę współczuję Brendzie i Heidi. Muszą mieć anielską cierpliwość, a już na pewno Heidi.
- Hmm... no a w jakiej sprawie do mnie przyjechaliście - po chwili namysłu pytam -  jeśli można wiedzieć ? Wiecie, co jak co, ale akurat najmniej spodziewałam się tego że część składu mojego ukochanego zespołu obroni mnie przed byłym chłopakiem psycholem - uśmiecham się blado, przypominając sobie niemiłe wydarzenia jakie miały miejsce rano.
- No, to już tajemnica zawodowa, ale powiem Ci tylko jedno - ubieraj się i w ogóle bo jedziesz gdzieś z nami - odpowiada Chester uśmiechając się do mnie.
- Ja ? Jadę ? Z Wami ? - pytam wytrzeszczając oczy tak że pewnie wyglądam co najmniej jak nadepnięta żaba bo Joe się śmieje.
- No, co się dziwisz ? - przez śmiech odpowiada Joe - nie pytaj już o nic tylko ubieraj się, zgarniaj co trzeba i jedziemy ! - popędza mnie Koreańczyk, silnie przy tym gestykulując.
- Ok, już idę - już chcę wstawać, kiedy nagle słyszę hałas dobiegający z pokoju Anny i Victorii. Zza otwartych drzwi wychyla się Victoria, która mamrocze coś pod nosem i z zamkniętymi oczami szuka na podłodze...chyba komórki.
- Viki, telefon jest na szafce ! - mówię, nie mogąc opanować śmiechu. Victoria kiedy jest zaspana wygląda, jak gdyby co najmniej przeleciała przez dżunglę i została zmiażdżona przez dwa czołgi. Tak przynajmniej mówi o tym Ann. Kiedy moja przyjaciółka znajduje telefon, odwraca się, otwiera oczy i dziwnie spoglądając w moją stronie, powolnymi i ostrożnymi krokami zbliża się do kuchni. Wchodząc do niej robi minę jakby zobaczyła czyhającego na nią zabójcę z siekierą w dłoni. Stoi w dość dziwnej pozycji i wyłupiastymi oczami patrzy się na Joe'go i Chaz'a jak gdyby miała zaraz dostać wylewu połączonego z atakiem padaczki. Nie zważając na towarzystwo zaczynam się po cichu śmiać, a chwilę potem w moje ślady idzie Chester i Joe. Po chwili Viki nadal nie zmienia swojej miny i powoli nadal badawczo spoglądając na chłopaków opada na stojące obok niej krzesło. Powoli, niemal jak robot odwraca się w moją stronę, nadal utrzymując swój wyraz twarzy mogący przyprawić albo o chorobliwe przerażenie albo o chorobliwy śmiech.
- Mirando Taylor Cosgrove... - tutaj robi znaczącą przerwę i zdecydowanie zastanawia się nad czymś - czy mogę na chwilę Cię poprosić do pokoju obok, dosłownie na chwilę, na krótką rozmowę ?
Pytająco spoglądam na swoich gości którzy nie mają nic przeciwko. Viki wstaje i przepraszając ich bierze mnie za rękę i ciągnie w stronę mojego pokoju. Kiedy już jesteśmy w nim zamyka drzwi, i patrząc na mnie badawczo pyta:
- ymm, czy.. Czekaj... Czy to jest ten taki fajny wokalista i ten DJ z Linkin Park, czy ja po prostu mam zwidy od nie wyspania czy czegoś ?
- Tak Viki, to jest Chester i Joe z Linkin Park - wypowiadając te słowa sama nie do końca w nie dowierzam, ale nadal zachowuję powagę i uśmiechając się delikatnie do Viki, czekam na jej reakcję. Przyjaciółka myśli chwilę po czym zdecydowanie chce mi odpowiedzieć, ale przerywa nam fakt iż do pokoju nagle wparowują Gabriel i Anna.
- Czy w kuchni siedzi jedna trzecia składu Linkin Park czy jesteśmy chorzy umysłowo ?! - pytają, a w zasadzie wykrzykują równocześnie tak głośno, że mam wrażenie że zaraz usłyszą ich w całym Los Angeles.
- Nie, nie macie zwidów i nie jesteście chorzy umysłowo. Tak w kuchni siedzi Chester i Joe z Linkin Park - odpowiadam ledwo powstrzymując śmiech, gdyż Gabi i Ann stoją razem w takiej pozycji, że cud, iż jeszcze nie wylądowali na ziemi. Widząc ich miny stwierdzam jednogłośnie, że razem z Viki, która jeszcze przed chwilą chciała coś powiedzieć - zamarli i raczej nie za bardzo wiedzą co mają zrobić.
- Zachowujcie się jak cywilizowani ludzie, błagam Was. Wystarczy już, że ja mam nieogarnięte ruchy - mówię śmiejąc się sama z siebie.
- Ty ?! Ty masz nieogarnięte ruchy ?! Ty, ty siedziałaś sobie z nimi w kuchni i normalnie gadałaś jak z najlepszymi kumplami ! I ty śmiesz mówić, że masz nieogarnięte ruchy ? - z udawanym oburzeniem odpowiada Gabriel. Co jak co - ścisza głos - ale ty już się z nimi spotkałaś na osobności, a ja ? Boże, przecież tutaj jest Chester, a ja ? Jak ja wyglądam ? - ciągnie Gabi.
No tak, zapomniałam wspomnieć o tym że każde z moich przyjaciół trochę słucha LP, jednak dziewczynom podobają się tylko niektóre piosenki. Gabi to inna sprawa. Nie dość że zaraził się ode mnie całą muzyką LP, to jeszcze podoba mu się Chaz.
- Gabi...nie przesadzaj. Nie wyglądasz źle. Poza tym Oni rozumieją, że mamy bajzel i że jesteśmy tylko ludźmi. Oni też są tylko normalnymi ludźmi...co prawda grającymi w jednym z najsławniejszych zespołów na świecie, ale to nie zmienia faktu, że jak każdemu im też się nie chce czasem posprzątać czy coś... - tłumaczę przyjacielowi, który po tym jeszcze przez krótką chwilę silnie gestykulując brzęczy coś pod nosem -  niby to do mnie, niby do siebie.
- No dobra, już, już, Gabi, spokojnie...skończyłeś już ? - chwytając go za ramiona, Ann opanowuje jego wewnętrznego potwora, który w tym momencie chyba chciał z niego wyjść, ale na szczęście mu się nie udało. Wewnętrznym potworem razem z Nią nazywamy nasze - jak gdyby - drugie oblicza, te bardziej hmm...może nie mroczne, a szalone i zupełnie nieopanowane. Biorąc pod uwagę jaki jest wewnętrzny potwór Gabriela, dobrze że się opanował, bo zaraz rozniósłby nasze mieszkanie latając po nim jak tornado i robiąc nie wiadomo co i po co. Tak wiem...to głupie, ale my jako przyjaciele mieszkając razem ze sobą, bardzo często miewamy takie odpały, że szkoda mówić. Z resztą po co ja to tłumaczę...każdy z nas ma takie odpały nawet samemu. W tym momencie zauważam że Viki chyba przeszło zatkanie i zaczęła jakoś dziwnie pokrzykiwać:
- Viki ? - pytam obserwując ją badawczo - czy Ty na pewno nie musisz się jak najszybciej udać do lekarza psychologa pierwszego kontaktu, albo co gorsza od razu do szpitala ? - pytam sarkastycznie, jednak nadal zachowuję powagę.
- Nie, nie, nie, nie trzeba...tylko kurde noo, mmm, noo... - patrzy na mnie dziwnie przebierając nogami i zwijając ręce w co najmniej dziwne hmm... kłęby ? Chyba można tak to nazwać.
- No, Viki wyduś to z siebie - uśmiecham się do dziewczyny, bo już widzę, że to jest jej standardowy napad nie wiadomo jaki - ale zawsze taki miewa jak się spotyka z kimś z zespołu, który przynajmniej lubi. Jak jechała na jakiś koncert Green Day (a była na co najmniej sześciu) to tak samo się zachowywała, tyle, że już trzy tygodnie przed nimi. Z resztą, ja też nie zachowywałam się lepiej ani przed każdym koncertem Linkin Park, Summitem, ani przed wczorajszym spotkaniem...
- No bo....poczekaj - widzę po jej minie, że ma ochotę się wydrzeć. Tak, Viki jest szalona i nieogarnięta chyba od urodzenia, zawsze kiedy się z czegoś straszliwie, ale naprawdę tak mega cieszy - drze się, piszczy, skacze, przebiera nogami, biega wymachując dziwnie rękami i co tylko jeszcze innego jej przyjdzie do głowy.
- Viki błagam Cię tylko nie... - no i nie zdążyłam. W tym momencie Viki wybucha takim krzykiem, piskiem czy czymkolwiek do tego zbliżonym, że Wszyscy w trójkę zatykamy uszy, chowamy się pod kołdrę i wszystko inne co wpadnie nam pod rękę byleby zagłuszyć jej wycie. Po jakiś 30 sekundach regularnego cholera jasna wie czego, Viki dostaje plaskacza w ramię od Ann i się ogarnia. Fakt faktem, Anna zawsze jest z naszej czwórki najbardziej ogarnięta i ma wręcz anielską cierpliwość, jednak jak już ją straci (co często zdarza się tylko wobec zachowań Viki) to nie ma żartów.
- Ałaa !! Nie musiałaś mnie od razu bić ! Pfff... - odpowiada po chwili oburzona Victoria, która nadal rozmasowuje ramię w które oberwała.
- Przepraszam, ale akurat musiałam, bo standardowo chciałaś nas wszystkich łącznie z członkami LP w kuchni ogłuszyć, a nie mamy zamiaru pozbawić ani ich, ani siebie - a zwłaszcza ich - słuchu - odpowiada Ann już zupełnie spokojna. Nie wiem jak Ona to robi, że potrafi się tak szybko uspokoić, ale tak czy inaczej za to ją podziwiam, tak samo jak za kilka innych bardzo ważnych rzeczy. W tym momencie cztery pary oczu znajdujące się w pokoju zwracają się automatycznie w stronę drzwi, do których ktoś puka. Ja pierwsza ruszam się z miejsca i otwieram je, a po wykonaniu tej czynności zostaje nagle staranowana przez moich kochanych przyjaciół, a dokładniej Viki i Gabiego. Ahh...co ja takiego komu zrobiłam żeby mnie tak traktowali ? Ledwo unikam upadku na ziemię, po czym odpycham do tyłu swoich przyjaciół, którzy aktualnie wiszą mi na plecach patrząc na Chester'a jak w obrazek.
- Ymmm, to może ja jeszcze pójdę na chwilę do kuchni i poczekam, bo chyba Wam przeszkadzam. A tak w ogóle to...wszystko ok ? - badawczo i z co najmniej z dziwną miną pyta Chaz.
- Nie, nie musisz. My już skończyliśmy rozmowę - kładąc nacisk na ostatnie słowo, znacząco patrzę na przyjaciół w celu dania im do zrozumienia aby zachowywali się normalnie - Tak, wszystko ok, tylko Victoria dostała napadu i próbowała nas ogłuszyć, spokojnie nic poważnego - uśmiecham się - a tak w ogóle to, to są moi najlepsi przyjaciele z którymi mieszkam - piszcząca i na okrągło się drąca, szalona, ale kochana Viki - mówię wskazując na przyjaciółkę, która nagle zrobiła minę potulnego baranka i podając rękę Chester'owi uśmiechnęła się delikatnie - równie szalony, aczkolwiek bardziej nad sobą panujący Gabriel i najrozsądniejsza, a zarazem najpoważniejsza Ann, bez której nie raz zginęlibyśmy z głodu, pragnienia i tym podobnych czynników - uśmiecham się do Ann, która podchodzi i zaraz po Gabrielu podaję rękę wokaliście, mile się uśmiechając - a to jest moi drodzy Chester Bennington, wokalista Linkin Park, którego przedstawiać Wam nie muszę - spoglądając do tyłu ujrzałam Joe'go - oraz DJ tego oto samego zespołu, Joe Hahn, którego także nie muszę Wam przedstawiać - uśmiecham się dyskretnie i widząc uśmiech na ustach Chaz'a i Joe'go zapraszam ich z powrotem do kuchni.
- No dobrze, to my pójdziemy porozmawiać do kuchni, a ty się ogarniaj bo nie żeby specjalnie, ale słyszałam że gdzieś jedziecie - mile mówi Ann, dając mi znak, że zapanuje jakoś nad Victorią i Gabrielem, którzy - nie ukrywam - jak już zaczną razem coś odwalać, to nie mogą skończyć.
- Jestem za - odpowiada Joe uśmiechając się do mnie.
- Hmm...ok - odpowiadam po krótkim namyśle, a Ann widząc zgodę na mojej twarzy zamyka drzwi od mojego pokoju.

                                                 ***

Jakieś pół godziny później jestem już po ekspresowym prysznicu, ubrana, ogarnięta i gotowa do wyjścia. Wchodząc do kuchni widzę że Anna jak zawsze nad wszystkim zapanowała, a aktualnie wraz z Chesterem, Joe, Viki i Gabrielem prowadzi ciekawą rozmowę o muzyce. Boże, co ja bym bez niej zrobiła ? Przysłuchuję się rozmowie bez słowa, opierając się o ramę od drzwi, przez jakieś 10 minut, po czym Chester zagaduje:
- Już jesteś gotowa ?
- Tak, znaczy...dokładniej od jakiś 10 minut, ale tak fajnie rozmawialiście, że nie chciałam Wam przerywać - uśmiecham się widząc uśmiech na twarzy całego towarzystwa.
- Ok, tak więc bardzo nam przykro ale musimy się zbierać. Pogadamy jeszcze innym razem - miło żegna moich przyjaciół Chester - a w sprawie autografów też jakoś się zgadamy - mówiąc to puszcza do mnie oczko, a ja rozumiejąc o co chodzi uśmiecham się. Widzę minimalną zazdrość połączoną z zadowoleniem malującym się na twarzach Viki, Gabiego i cały czas uśmiechniętej Ann. Również żegnam się z przyjaciółmi, po czym zabierając torbę, wraz z Chester'em i Joe'm schodzę na dół. Na parkingu obok mojego bloku stoi Honda Chester'a, w którą wsiadamy. Kiedy jedziemy już w stronę centrum Los Angeles, z zaciekawieniem pytam:
- Powiecie mi w końcu gdzie i po co jedziemy, czy nadal mam pękać z ciekawości ?
- Nie, to sprawa oficjalnie strzeżona przez CIA, NSA, FBI, Departament Policji w Los Angeles i Departament Policji imienia Linkin Park, tak więc na razie o nic nie pytaj - żartuje Joe.
- Hmm...no, skoro to takie poważne to już się zamykam - uśmiecham się widząc uśmiech na ustach Chaz'a.
Dalej rozmawiając z chłopakami nie zauważam nawet kiedy stajemy na parkingu pod Warner Brosem. Wysiadam z samochodu i czekam na dalsze poczynania chłopaków. Razem z nimi udaję się do wieżowca w którym mieści się ich studio, następnie wjeżdżamy windą, tak jak za pierwszym razem na 54 piętro i idziemy do Studia 1 - studia głównego. Idąc tak zauważam, że podświadomie coraz bardziej się denerwuję. No tak, kto by się na moim miejscu nie denerwował ! Czując narastające podniecenie i radość, które towarzyszyły mi od wczoraj, wchodzę do studia. Nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, jak ważną dla mnie niespodziankę przygotowali moi idole...

                                                   ***

No, wszystko gotowe ! Teraz mi i chłopakom pozostaje tylko czekać na to aż Chester i Joe przyprowadzą Mirandę. Wczoraj opowiadała nam o swojej miłości do muzyki, o kapeli, której działalność musieli zawiesić z powodu śmierci mamy przyjaciółki i jej wyprowadzki na Florydę, o tym na czym gra i co w tym kocha, w zasadzie o wszystkim. Wstając rano uświadomiłem sobie że kiedyś Malcolm, przyjaciel Phoenix'a prowadzący klub na 2nd Street w dzielnicy South Park, dał nam do przesłuchania dema i płyty mało sławnej kapeli garażowej grającej u niego co piątek koncerty, która niedługo potem niestety zawiesiła swoją działalność. Kojarząc fakty i pamiętając że ich muzyka była świetna, znalazłem te dema u siebie w szafce i przesłuchałem je kilka razy. Tak ! To na pewno kapela Mirandy, poznałem to po tym specyficznym, delikatnie zachrypiałym, jednak pięknym, wywołującym dreszcze głosie i jakże wyrazistym screamie, który ujawniał się w refrenach, nadając drapieżności każdej piosence. Do tego co jakiś czas w poszczególnych piosenkach wcinał się rap. Raz rapowała jakaś dziewczyna, raz chłopak, w kilku piosenkach zarapowała nawet Miranda. Co do muzyki ? Hmm...numetal z metalem, rockiem, rapem, grunge'm i elektroniką ? Tak, to bardzo dobre połączenie. W przypadku The Enemy's Gate na prawdę było ono świetne. Bardzo zróżnicowana, czasami ostra jak brzytwa, czasami delikatna jak aksamit muzyka w połączeniu z pięknym głosem Mirandy i rapem innych członków zespołu, tworzyła mieszankę wybuchową. Teksty też były dobre. W niektórych dało się wyczuć że były pisane młodą ręką i układane przez młody umysł, jednak mimo tego na prawdę były dobre, mówiące o życiu, uczuciach, miłości, bólu, cierpieniu, kilka nawet o namiętności i religii...hmm...naprawdę ciekawe. Po zatopieniu się w tą istną mieszankę stylów i przeróżnych umysłów pomyślałem, że urządzę z chłopakami u nas w jednej części studia kawałek dla Niej. Będzie to miejsce w którym będzie mogła pisać, tworzyć, grać, czasami pomagać nam, no i przede wszystkim...będzie blisko nas, blisko Linkin Park, blisko mnie. Tak, to była właśnie pierwsza rzecz o jakiej pomyślałem przedstawiając chłopakom swój plan. Miranda będzie blisko mnie. Ahh...Shinoda, Shinoda ! Dalej ta myśl chodziła mi cały czas po głowie, podczas układania sprzętu i robienia porządku w Studiu 2, bo stwierdziliśmy, że Studio 2 najlepiej się na to przedsięwzięcie nadaje, bo ma przejście do Studia 1, w którym zazwyczaj najczęściej siedzimy i komponujemy. Wytwórnia ani Rick i tak nic nam nie zrobią, bo teoretycznie całe piętro jest nasze, Mirandę wpiszemy na umowę jako współpracownika zespołu, a Rick będzie zadowolony że ściągamy nowe utalentowane osoby. No i już. Niespodzianka gotowa. Reszta od razu łyknęła mój pomysł i zabraliśmy się do pracy. W niecałe 2 godziny przygotowaliśmy i ogarnęliśmy Studio 2 tak, aby Miranda mogła tutaj wstawić swój sprzęt, instrumenty i tak dalej. Widząc rezultaty naszej pracy, jednogłośnie stwierdziliśmy że Mirandzie na pewno spodoba się nasza propozycja. Chester i Joe pojechali po nią, bo jak to ujął Joe "Ty Shinoda nie jedziesz, bo jesteś zabujany i jeszcze się zabijesz". Czasami na prawdę miałem ochotę zabić...nie siebie oczywiście, ale Joe'go...na prawdę... Teraz siedzę z Rob'em, Brad'em i Phoenix'em w Studiu 1. Studio 2 zamknęliśmy tak na wszelki wypadek na klucz. Czuję się jakbym siedział na szpilkach...im szybciej do przyjazdu Mirandy, tym bardziej zaczynam się obawiać jej reakcji. Shinoda ! Panuj nad sobą, panuj człowieku ! Znowu czuję się jak 16-letni szczeniak idący na pierwszą randkę. Pff...to śmieszne i dziwne biorąc pod uwagę że mam 35 lat na karku, ale cóż, czy ktoś powiedział że jestem normalny ? Reszta próbuje mnie jakoś ogarnąć, ale coś im chyba nie za bardzo to idzie. Podskakuję z miejsca widząc jak otwierają się drzwi, a do pomieszczenia w którym siedzimy wchodzi Chaz, Joe i Miranda. Uff...naprawdę boję się jej reakcji, ale w środku mam nadzieję że Jej się spodoba. Tak, spodoba się Jej, Mike, na pewno się jej spodoba...


Fragment tekstu pochodzi z piosenki Stronger (What Doesn't Kill You), Kelly Clarkson.