czwartek, 30 czerwca 2016

Undisclosed Desires Part 6.

Zapraszam do czytania i komentowania. Za wszelkie usterki związane z czcionką i czymkolwiek innym, od razu przepraszam, ale miałam nie małe problemy z edycją tego rozdziału, ponieważ blogger postanowił się buntować na każdym możliwym kroku. Mam nadzieję, że żadne usterki nie przeszkodzą w czytaniu, a gdyby tak, to piszcie, postaram się je skorygować. Enjoy, Cassandra.


“You make me sick,
because I adore you so.”


Rok 2001 - trasa promująca "Origin Of Symmetry."
Noc, punkt widzenia Diany.


 Nie wiem co robić. Boję się zaangażowania. Boję się bólu. Boję się cierpienia. Boję się kpiny. Boję się słabości. Boję się tych wszystkich emocji. Boję się wykorzystania. Boję się zdrady. Boję się powagi. Ale zarówno boję się to stracić. Wreszcie, boję się samej siebie, swoich własnych uczuć. Boję się, cholernie się boję. Nie wiem co robić, na prawdę nie wiem. Pierwszy raz w życiu jestem w takiej parszywej sytuacji i na prawdę nie mam pojęcia co zrobić. To wszystko sprawia, że jestem wyczerpana. Trzęsą mi się ręce, oczy mam szkliste i nieobecne. Jestem niezwykle blada, a do tego w pieprzonej Rosji złapałam jakieś cholerne przeziębienie. Z natury jestem bladą osobą, ale to nie ten typ bladości. Jestem wręcz przejrzysta. Do tej pory tłumaczę to zmęczeniem, ciągłym brakiem snu i ciężką pracą w trasie. Ale ile można? Ile można się oszukiwać? Jestem wyczerpana, nie tylko fizycznie, a emocjonalnie. Jestem cholernym kłębkiem sprzecznych emocji, uczuć, które biją się o wyjście spod maski pewności siebie. Nie wiem już w co wierzyć. Nie wiem nawet czy mogę wierzyć samej sobie, a teraz jeszcze to. Matt i Chris wczoraj usiłowali mnie przekonać, że zachowania Doma są szczere. Myślą, że źle odebrałam ich intencje, bo ich o tym przekonałam. Specjalnie wprowadziłam ich w przekonanie, że odebrałam ich dyskusję za przejaw obrony Doma, wywołany solidarnością plemników, a nie dobrymi intencjami. Dobrze wiem, że chcieli dobrze. Znam ich na wylot, wiem że nie chcieliby, abym cierpiała czy cokolwiek w tym stylu. Ale wiem też, że jeśli pokażę że im wierzę, będę skończona. Jeśli pokażę, uwierzę w dobre intencje Dominica, to będzie mój koniec. Jeśli ujawnię się, to będzie najprawdziwszy koniec. Najgorszy z możliwych. Zapewne odwróci kota ogonem i zrobi po swojemu. Nigdy, przenigdy nie pozwolę sobie na zastanawianie się czy on mnie kocha. Logiczne że nie. Kocha moje ciało, kocha seks, nie mnie i moją osobowość. Jestem dla niego jak ładny, drogi, uszyty na miarę i z dobrego materiału garnitur. Pasuje mu, jestem skrojona dla niego, jednak on patrzy tylko na zewnętrzne cechy. Wnętrze go nie obchodzi. Nie obchodzi go, że jeśli garnitur jest uszyty ze sztucznego materiału, nie będzie przepuszczać powietrza i w upał sprawi że noszący go, udusi się z gorąca. To marne porównanie, ale na prawdę oddaje podejście Dominica. A jego zachowanie? To że nie sypia z innymi od października, o niczym nie świadczy. Ja nie robię tego, bo jestem głupia. Zakochałam się, pozwoliłam się porwać jak jakaś pieprzona nastolatka, a do tego sama, przez własną nie uwagę wpieprzyłam się w prawdopodobnie największy błąd mojego życia. On? Nie wiem dlaczego on tego nie robi, ale na pewno nie jest to powodowane miłością. Może doszedł do wniosku, że jego wybuchy zazdrości o moją osobę, spowodowane zazdrością o moje ciało i to że ktoś inny może je przez chwilę mieć, są bezpodstawne, jeśli będzie pieprzył się z innymi. Kim ja do cholery jestem, że dałam się nabrać na jakieś pierwsze lepsze gierki? On nie jest zdolny do prawdziwej miłości, sam to przyznaje, a ja jak jakieś dziecko łudziłam się, że może jednak coś do mnie czuje, bo się zmienił. Pff...zmienił, w słowniku Dominica Howarda nie funkcjonuje takie pojęcie, jak zmiana. Nie wiem w jaki sposób, ale muszę jakoś się z tego wyrwać, muszę uciec od tej chorej relacji. Boję się, jestem jak przestraszone zwierze uwięzione w klatce. Dom tylko mnie wykorzystuje. Po tamtej nocy w Japonii, wziął sobie za cel ujarzmienie mnie. Nie obchodzi go cena, moje uczucia czy cokolwiek. Chce mieć mnie na własność, chce ze mnie zrobić swoją zabawkę, nie raz już widziałam jak to robił innym dziewczynom. Co prawda z innymi szło mu o wiele szybciej i łatwiej, dlatego obrał sobie mnie za największy cel. Jestem jego cholernym wyzwaniem. Od kiedy tylko pamiętam, zawsze taki był, od samego początku jak go poznałam. Chory system wartości, idioty który spija wódę z pępków i wciąga kokę z cycków fanek i modelek, po to aby potem przelecieć je w garderobie, czy gdziekolwiek indziej. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak bardzo dałam się wciągnąć w manipulację, jak bardzo udało mu się mnie uwiązać, zamknąć w klatce. Howard myśli, że ma mnie w garści. Nie pozwolę mu na to, nikt nigdy nie będzie miał mnie w garści, a już na pewno nie on. Kiedy dociera do mnie co mnie czeka, jeśli mam rację co do siebie, dociera jak głęboko wpadłam w gówno, łzy napływają do moich oczu, a ja nie umiem się powstrzymać. Stan, którego od zawsze unikałam jak ognia. Stan, którego tak bardzo się boję. Wraz z łzami, nadchodzi kolejna fala mdłości, które męczą mnie od rana. Wraz z towarzyszącą im temperaturą i bólami mięśni, pogarszają mój stan, sprowadzając mnie do cholernego dna. Zrywam się szybko i biegnę do toalety. Zwracam wszystko co udało mi się w siebie wcisnąć dzisiejszego dnia, czyli zasadniczo nic, prócz wody i wziętych na pusty żołądek tabletek przeciwzapalnych. Zwymiotowanie, przynosi mi ulgę w objawach fizycznych, jednak nie w emocjonalnych.
- Co za syf - mamroczę pod nosem, ocierając łzy i twarz kawałkiem papieru toaletowego, kiedy słyszę pukanie do drzwi - kurwa mać, akurat teraz?! - wykrzykuję pod nosem, krztusząc się nagle i zanosząc głośnym szlochem - spierdalaj, kimkolwiek jesteś! - krzyczę, gdy udaje mi się uspokoić płacz, ale nie słyszę odpowiedzi. Drzwi, po chwili delikatnie się uchylają, a ja odwracam się gwałtownie i wychylam zza drzwi toalety, bojąc się że to Dom.
- Nawet we własnym cholernym pokoju, nie mogę mieć chwili spokoju?! - wykrzykuję z wściekłością, a moim oczom ukazuje się lekko przestraszona, ale nadal pełna treściwej powagi, śniada twarz Sophi, naszej - a w zasadzie mojej - nowo zatrudnionej asystentki. Dziewczyna na początku wydała mi się zbyt słaba, delikatna, łagodna i wątła jak na tą robotę i jak na to, że jesteśmy w tym samym wieku. Jednak powoli wychodzi szydło z worka i okazuje się być co raz lepsza w te klocki. Treściwa, poważna, oddana, poświęca się pracy w stu procentach. Co prawda, jak na razie jedyne co dane jej jest robić, to odwalać czarną robotę za mnie i Kirka, kiedy balujemy i damy czasem dupy. Widząc ją w drzwiach, szybko odwracam od niej twarz, aby nie widziała że płaczę. Ocieram jednym ruchem łzy, popijam łyk wody ze szklanki na stoliku obok łóżka i oddycham głęboko, aby się opanować. Odwracam się do niej dopiero po chwili. Od razu zauważam w jej twarzy podejrzliwy wyraz. Przy okazji powinna zostać naszym trasowym, pieprzonym Sherlockiem Holmesem w spódnicy. Wszystko zauważy, wszystko wyszpera, ja pierdole. Dobrze że nadrabia rzetelnością i umie dochować tajemnicy, bo w innym wypadku wywaliłabym ją na zbity pysk po drugim ostrzeżeniu, a padło ich już pod tym względem z osiem. Ogrom, patrząc na to że pracuje z nami nie cały miesiąc. Od razu wyłapuje, że wpadłam w lekką histerię i okazuje się o wiele bystrzejsza, niż sądziłam. Już mam zareagować ofensywnie i wywalić ją z pokoju, kiedy ta zaskakuje mnie swoimi słowami i dzięki nim, zdobywa mój podziw i niechęć zarazem:
- Nie musisz się tłumaczyć, nie jestem tutaj po to, chociaż i tak już rozgryzłam tą chorą relacje - patrzy na mnie z powagą, a ja przyglądam się jej badawczo, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że w moich oczach z powrotem pojawiają się łzy, które powodują, że nie widzę dokładnie jej twarzy - spokojnie, nic nikomu nie powiem, taka już jestem. To co tutaj widzę i słyszę zostanie tylko i wyłącznie między nami - urywa - chcesz jakieś leki albo coś do jedzenia? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że coś Ci dolega, jesteś cieniem człowieka - dodaje, chcąc wyjść, jednak ja nie do końca świadoma, tego co robię, podchodzę i łapię ją za nadgarstek, nie pozwalając wyjść. Dopiero teraz, dociera do mnie to co powiedziała i sama nie wiem, czy robię dobrze, czy źle, ale chcąc się upewnić w tym że mówi prawdę, wpatruję się przez długą chwilę w jej brązowe oczy, których wyraz jest teraz pełen troski. Nie rozumiem, dlaczego miałaby się o mnie troszczyć, skoro dotychczas to ja jestem najbardziej wymagającą dla niej osobą i to ode mnie dostała kilka siarczystych ochrzanów. Dlaczego miałaby troszczyć się o taką sukę jak ja? Nie rozumiem tego i w tym momencie chyba nawet nie mam ochoty tego rozumieć. Jedyne co widzę w jej oczach, to że mówi prawdę. Jej przejęcie i troska nie są udawane, na prawdę się mną przejmuje.
- Cokolwiek Ci dzisiaj powiem, jeśli uronisz komukolwiek chociaż słówko - przerywam, aby przybrać najgroźniejszy ton głosu na jaki mnie w tej chwili stać - wylecisz stąd z hukiem, a następną pracę znajdziesz dopiero na drugiej półkuli tej zasranej planety, razem ze mną z resztą - grożę jej palcem, a ta uśmiecha się lekko pod nosem, zupełnie jakby moje słowa były dla niej zabawne - zrozumiałam - odpowiada od razu, bez żadnego zastanowienia. Stoję chwilę w bezruchu, a mój wzrok ląduje wbity w drzwi, które ona zamyka jednym sprawnym ruchem na klucz. W moich oczach nagle z powrotem zbierają się łzy. Zanoszę się płaczem, tak głośno i mocno, że już nie wiem czy pieprzone serce boli mnie z miłości, od konwulsji, które targały mną podczas wymiotów czy od zbyt gwałtownego, histerycznego wręcz płaczu. Upadam na kolana i wpadam Sophi, która cały czas trzyma mnie za ramiona w objęcia. Opieram twarz na jej ramieniu i płaczę tak mocno, że nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak płakałam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w ogóle płakałam.


  “Give me real, don’t give me fake.”


Popołudnie, następnego dnia.
Punkt widzenia Dominica.


 Szukam Diany od rana, jak na razie bez skutku. Nie pojawiła się dzisiaj na planie, co już podpada mi maksymalnie, a do tego nie widziałem jej od czasu, kiedy wczoraj wieczorem zameldowaliśmy się w hotelu w Londynie, gdzie spędzimy najbliższy tydzień, nagrywając teledysk do Hyper Music i grając trzy koncerty. Nie powiedziała nic, tylko zniknęła nagle, mówiąc Mattowi i Chrisowi, że idzie się położyć, bo źle się czuje. Od dwóch dni zachowuje się dziwnie, a ja obawiam się że wiem dlaczego. Nie jestem głupi żeby uwierzyć, że jedyne co jej dolega to przeziębienie. Nie pokazuje jej tego zbyt często, ale znam ją i jej zachowania na wylot i wiem, kiedy coś jest nie tak. Ostatnimi czasy, zdążyłem przywyknąć do tego, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, dlatego widząc że coś nie gra, jestem spięty bardziej niż kiedykolwiek. Od pamiętnej nocy w Japonii, postanowiłem działać. Nie chodzi o mnie, chodzi o nią. Kocham ją i nie obchodzi mnie w jaki sposób, ile będę musiał przejść i co zrobić, ale sprawię że ona też mnie pokocha. Oczywiście jestem czujny dużo bardziej, niż zawsze, bo przy tym co wydarzyło się między nami od października i na co zdobyłem się przez ten czas, muszę być wyczulony na wszystko. Każda reakcja Diany, każdy jej ruch, uśmiech, każde spojrzenie...wszystko badam dokładnie i z wielką uwagą. Nic nie pozostaje obojętne mojej uwadze, a dzięki temu wyostrzyłem swoją zdolność obserwacji drugiego człowieka. Widzę jej każdy, nawet najdrobniejszy gest. Dzięki temu wiem - eh, nadal jeszcze trudno mi w to uwierzyć, muszę się z tym oswoić - wiem, że jakaś część Diany odwzajemnia moje uczucia. Muszę natomiast nadal być uważny, bo z nią nigdy nic nie wiadomo. Mimo obserwacji, nadal nie wiem co dokładnie czuje i raczej szybko się nie dowiem, ale liczę na to że czas spędzany razem w trasie nam sprzyja - mi sprzyja. Generalnie, czas idzie mi na rękę, a przynajmniej taką mam nadzieję. Docieram do drzwi jej pokoju i delikatnie pukam. Nie słyszę odpowiedzi, więc delikatnie naciskam na klamkę, a drzwi otwierają się bez trudu. Wchodzę do pokoju w którym panuje lekki nieład, co od razu wydaje mi się dziwne, ponieważ Diana praktycznie zawsze utrzymuje wszystko w porządku. Po niej samej, nie ma śladu.
- Diana? - wołam, najpierw cicho, potem jeszcze raz, głośniej, a kiedy wyłania się z łazienki w hotelowym szlafroku z mokrymi włosami, nie mogę opanować uśmiechu. Zdecydowanym ruchem zamykam drzwi i podchodzę do niej, obejmując ją w pasie. Widać, że nie czuje się najlepiej. Diana należy raczej do tej grupy osób, która nie choruje prawie nigdy, ale jak już trafi ją jakaś choroba, choćby zwykłe przeziębienie czy grypa, obojętnie co by nie zrobiła i tak przechodzi ją ciężko. Jednak mimo bladej twarzy i podkrążonych oczu, na mój widok uśmiecha się, dokładnie w ten sposób, który znam najlepiej. Z resztą dla mnie nie ma znaczenia makijaż czy to jak jest ubrana. W przypadku innych, owszem ma, ale nie w jej. Całuję ją mocno, a ona odwzajemnia moje pocałunki w ten sam sposób, co zawsze w ostatnim czasie. Dzięki temu tracę chwilowo czujność, pozwalam swoim obawom odejść i oddaje się jej w całości. Praktycznie nie mija nawet minuta, a lądujemy na łóżku. Oczywiście przeziębienie, nie odbiera Dianie temperamentu i praktycznie nie mam wyboru jak chodzi o naszą pozycję, bo od razu siada mi na biodrach, mocno unieruchamiając nogi, swoimi kolanami.
- Dzisiaj tradycyjnie, zakładam że nie masz nic przeciwko - mówi cicho, prosto w moje ucho, a ja nawet gdybym chciał zrobić coś innego, nie miałbym serca się jej sprzeciwiać, biorąc pod uwagę jej samopoczucie. Kiedy patrzy mi w oczy i przy okazji, jednym ruchem pozbawia mnie koszulki, uśmiecham się i chwytając za jej biodra, delikatnie przewracam ją na plecy, tym samym osiągając na chwilę przewagę. Zaczynam całować jej ciało kawałek po kawałku. Najpierw szyja, potem dekolt, piersi, brzuch. Kiedy ona mocuje się chwilę z moim paskiem, ja postanawiam chwilowo w pełni przejąć nad nią kontrolę. Oczywiście zdaje sobie bardzo dobrze sprawę z faktu, że moje prowadzenie nie potrwa długo, więc działam szybko. Chwytam ją delikatnie, ale stanowczo za dłonie, które w tej chwili mocują się już z guzikiem od spodni i podnosząc je, jednym płynnym ruchem unieruchamiam je nad jej głową. W jej oczach zauważam zaskoczenie, ale widzę że mimo wszystko podoba jej się ta opcja. Schodzę ustami co raz niżej, jednocześnie pieszcząc dłońmi jej ciało wzdłuż boku, a kiedy docieram do wewnętrznej strony uda i skupiam się na niej przez chwilę, usiłując zostawić po sobie wyraźny ślad w postaci soczystej malinki, czuję jak zaciska mi rękę na postawionych na żel włosach, ciągnąc za nie w nie zbyt subtelny sposób i zaczynam się śmiać.
- No zrobisz to kiedyś Howard czy mam tu zapuścić korzenie? - pyta poirytowana - opierdalasz się jak nigdy w tej kwestii - podnosi głowę i patrzy na mnie oskarżycielskim wzrokiem, jednocześnie nie mogąc się powstrzymać od rozbawienia, prawdopodobnie spowodowanego moją miną, która chyba w tej chwili mówi coś w rodzaju “żartujesz sobie, że niby ja?” i musi przy tym wyglądać komicznie, połączona z moim dzikim uśmieszkiem.
- Kto tu się dzisiaj opierdala? - pytam podnosząc się do góry i zwieszając nad nią w powietrzu, nadal mając na twarzy ten swój uśmieszek.
- O Boże, no nienawidzę Cię - to jedyne co udaje jej się wydusić, bo zamykam jej usta pocałunkiem.
- Ja to się chyba odmyśliłem jednak - dodaję przerywając i od razu po wypowiedzeniu tych słów znowu ją całuje, wiedząc że za sekundę zbluzga mnie, tak jak tylko ona potrafi. Usiłuje przejąć kontrolę, ale nie pozwalam jej na to, przezornie trzymając ją za ręce i przyciskając je po obu stronach jej głowy do podłoża. Kiedy zaczyna się lekko miotać i przygryza dosyć mocno moją wargę, uśmiecham się pod nosem i wcale się nie śpiesząc, znowu zjeżdżam pocałunkami w dół, nadal trzymając ją za ręce, którymi nadal próbuje się lekko wyrwać. Docierając do podbrzusza, przerywam na sekundę i chwytam jej palce mocniej, a następnie bez ostrzeżenia wchodzę w nią językiem. Jej palce od razu zaciskają się mocniej wokół moich, dając mi do zrozumienia, że pragnie więcej. Zaczynam powoli, celowo się ociągam, żeby wzbudzić w niej złość, którą tak bardzo kocham. Kiedy zaczyna pod nosem cedzić obelgi, osiągam swój cel, więc powoli przyspieszam tępo. Najpierw doprowadzam ją do szału, robiąc okrężne ruchy wokół łechtaczki, a kiedy jest bliska wykrzyczenia, że jestem kurwą na cały głos, przechodzę do rzeczy, ssąc ją mocno i wchodząc w nią dwoma palcami. Oboje trzymamy się za wolne dłonie, a Diana drugą zaciska z całej siły na zmarszczonej pościeli. Narzucam co raz szybsze tempo w miarę narastających krzyków i jęków, a kiedy widzę że nie potrzeba jej już wiele, zasysam i poruszam językiem jeszcze intensywniej, nie przestając sprawnie poruszać palcami. Chwilę później, Diana wypręża się i miotają nią spazmy orgazmu, a ja z przyjemnością doprowadzam ją do końca. Podnoszę się do góry z pomiędzy jej rozstawionych szeroko nóg, jednak nie robię tego szybko. Do góry zmierzam powoli, wracając wyznaczoną wcześniej przez pocałunki drogą. Drażnię przez chwilę jej sutki, aż docieram do ust. Wpija się w nie od razu, łapczywie i namiętnie, tak jak zawsze. Chcę pozwolić jej odpocząć, jednak ona nie ma na to nawet cienia ochoty. Nie przerywając pocałunków, rozpina do końca moje spodnie i zsuwa je ze mnie, razem z majtkami. Nie ma zamiaru czekać, ale również nie ma zamiaru przejmować kontroli, co bardzo mi się podoba, bo rezygnuje z niej dosyć rzadko. Całujemy się namiętnie, kiedy szczelnie oplata moje biodra nogami, chcąc więcej. Nie mogę już wytrzymać, dlatego zapominam o prezerwatywie - jak dosyć często ostatnio, przez to że sposób uprawianego przez nas seksu i jego intensywność, jest zupełnie inna niż dotychczas, skupia się na emocjach, nie samej czynności - i wchodzę w nią od razu. Z początku poruszam się powoli, ale kiedy dociska łydkami moje pośladki, wbijając mi delikatnie paznokcie w plecy, przyspieszam, cały czas nie odrywając swoich ust od niej. W sytuacjach takich jak ta, nie potrafię tego zrobić, nie potrafię przestać jej całować. Kocham ją na tyle, że czasami nie mogę się nawet powstrzymać przed dotknięciem jej. Przed tem musiałem to robić, ale teraz nie boję się już jej reakcji, nie boję się że mnie rozgryzie. Przez chwilę błądzę ustami po jej dekolcie i szyi, ale po chwili wracam do tych pięknych ust, które jęczą moje imię. Patrzę głęboko w jej błyszczące oczy i w tej chwili czuję się jakbyśmy byli całością. Mimo iż poruszam się płynnie, ale nie zbyt szybko, czuję że Diana zaraz dojdzie. Sam jestem blisko, jednak nie daję za wygraną i biorę sobie za priorytet jej przyjemność, nie swoją. Nieznacznie przyspieszam i po chwili doprowadzam ją do szalonego orgazmu, samemu ledwo dając radę się powstrzymać. Kiedy przez długą chwilę, tkwimy w bezruchu, przytuleni, usiłując uspokoić swoje oddechy, chcę coś powiedzieć, wyznać jej co do niej czuję, jak bardzo ją kocham. Jednak jest jeszcze za wcześnie, wiem o tym bardzo dobrze. Kiedyś nadejdzie ten moment, jeszcze nie wiem kiedy, ale nie długo. Na prawdę, wiem że brakuje nie wiele do odpowiedniego momentu.


Poprzednia noc.
Punkt widzenia Diany.


 Kiedy w końcu Sophi udaje się mnie uspokoić i doprowadzić do w miarę normalnego stanu, siedzimy razem na łóżku i nie odzywamy się do siebie przez około godzinę. Jedyny kontakt między nami, to moja głowa wtulona, jakby panicznie w jej ramiona. Zastanawiam się co zrobić. Teraz zaczynam myśleć racjonalnie. W końcu moje myśli nie są owładnięte niewyobrażalnym rodzajem histerii, której pierwszy raz w życiu nie umiałam opanować. Moje racjonalne myślenie, do którego wracam w tej chwili, nigdy nie pozwalało mi na napady jakiejś cholernej histerii, pierwszy raz w życiu doznałam czegoś tak okropnego. Jest mi wstyd. Nie, nie przed Sophią, jest mi wstyd przed samą sobą, że dałam się doprowadzić do takiego stanu, że dałam się zdegradować i wciągnąć w to bagno. A najgorsze, że bagno emocjonalne, pociąga za sobą skutki fizyczne, które zapewne jeśli mam rację w swoich domysłach, zmienią całe moje cholerne życie. Sama będę zmuszona je zmienić, jeśli okaże się to prawdą. Nagle wyrywam się z objęć Sophi i patrzę na nią zarazem błagalnym i rozkazującym wzrokiem. Nigdy w życiu nie musiałam o nic prosić, więc ta sytuacja jest dla mnie tym bardziej trudna.
- Ja muszę się dowiedzieć - mówię, patrząc jej w oczy - ale sama nie mam odwagi, rozumiesz? Potrzebuje pomocy, bo sama kurwa nie dam rady - mówię prawie szeptem, zaciskając delikatnie swoje dłonie wokół jej - błagam Cię zrób to dla mnie, jestem za słaba żeby sobie z tym poradzić samej - kończę, a Sophia bez zastanowienia kiwa głową.
- Ok, poczekaj tutaj na mnie - nagle wyciąga ręce z mojego uścisku i wstaje, a mnie jej reakcja z jednej strony napawa strachem, a z drugiej radością, że mogę liczyć na jej pomoc w tym właśnie parszywym momencie - będę z powrotem najpóźniej za pół godziny, dobrze?
- Tak - odpowiadam prawie bezgłośnie - tylko błagam Cię nie daj się nikomu zauważyć, nikomu! - dodaję zachrypniętym od płaczu głosem.
- Pewnie - dodaje i wychodzi. Nie ma jej dosyć długo, na pewno dłużej niż pół godziny. Wiem to, chociaż nie patrzę na zegarek, ani razu w czasie jej nieobecności. Dobrze, że jesteśmy w cholernym Londynie. Chociaż to mi sprzyja, bo w razie czego będzie mi łatwiej podjąć jakąś sensowną decyzję i później z nią żyć. Sophia wraca, po około godzinie z papierową, szarą torebką w ręku. Od razu zabieram od niej pakunek i udaję się do łazienki. Sprawdzam instrukcję i po dostosowaniu się do wskazówek w niej umieszczonych, trzęsącymi się rękoma, praktycznie odrzucam od siebie wszystkie opakowania i siedzę jak na szpilkach. Czekam i czekam, a kiedy Sophia puka do drzwi, odpowiadam tylko, że na razie wszystko ok. W końcu zbieram się w sobie i nie pewna tego co mnie czeka, zdecydowanym ruchem sięgam po jeden, drugi, trzeci, czwarty cholerny test. Zatykam usta ręką i nie wierzę kurwa własnym oczom. Jestem pusta w środku, nie chcę płakać, nie chcę krzyczeć, nic kurwa nie chcę. Wstaję powoli i wychodzę z łazienki, prawdopodobnie jeszcze bledsza niż przed tem. Patrzę na Sophię mocno otwartymi oczami, mając wrażenie że zaraz zemdleję albo wyrzygam się na środku cholernego pokoju. Ona spogląda na mnie badawczo i czeka, aż coś powiem, jednocześnie widocznie przejmując się moim stanem z racji tego, że wyglądam pewnie tak samo zajebiście jak się czuję.
- Jestem kurwa w ciąży - wyduszam w końcu - ja pierdole - dokańczam w momencie w którym mam problem ze staniem na prostych nogach. Kręci mi się w głowie, jednak udaje mi się dotrzeć o własnych siłach do toalety. Padam na kolana i znowu wymiotuje.


  “Don't kid yourself
And don't fool yourself
This love's too good to last."


Wieczór, następnego dnia.
Punkt widzenia Dominica.


Oboje leżymy na boku, nago, zwróceni do siebie i po prostu patrzymy. Czasem rozmawiamy, a za chwilę, kiedy dany temat się skończy, znowu wracamy do badania wzrokiem swoich twarzy. W pewnym momencie Diana, zaczyna sprawiać wrażenie jakby chciała coś powiedzieć, coś co ją męczy, ale nie może na ten temat szepnąć ani słowa. Kiedy przez krótką chwilę, unika mojego wzroku, pytam o co chodzi, czy coś się stało.
- Nic, po prostu - urywa zastanawiając się - po prostu się boję - urywa i mnie całuje. Nie mam jak zapytać się jej czego się boi. Odwracam się na plecy i podnoszę do pozycji siedzącej, kiedy ona siada mi na biodrach, całując mocno. Nie rozumiem o co jej chodziło, czego się boi. Jak widać ona nie chce mi tego wyjaśnić, a ja postanawiam dać jej czas i oddaje się pod jej władanie. Nam obojgu nie potrzeba wiele, więc już po chwili Diana, cały czas całując, ujeżdża mnie, momentami jęcząc przeciągle prosto w moje usta. Kiedy przyśpiesza, zaczyna nam brakować tchu, wiec odrywamy się od siebie i oddychając ciężko, stykamy się czołami. Po chwili oboje wiemy, że zbliżamy się do sedna, ale co dziwne, Diana chce żebym ja przejął kontrolę nad końcem. Chwytam ją mocno za pośladki i przewracam na plecy, cały czas będąc w niej. Oplata mnie mocno nogami w pasie, a ja daję nam moment na zaczerpnięcie tchu, jednak po chwili zaczynam poruszać się płynnie i miarowo. Oboje jesteśmy już blisko orgazmu, więc nieznacznie zwalniam, aby doprowadzić do niego nas oboje równocześnie. Wpijam się w jej usta, które krzyczą moje imię, prosząc o więcej i wykonuje kilka końcowych pchnięć. Dochodzimy jednocześnie, odrywając swoje usta od siebie i krzycząc. Po raz kolejny dzisiaj, zalewam jej wnętrze ciepłą spermą, na co ona pozwala, nie wspominając nawet słowem o zabezpieczeniu, co oznacza że jest pewna że nie zajdzie w ciążę. Gdyby miała jakieś wątpliwości, na pewno od razu by mi o nich powiedziała. Nie chodzi tutaj o mnie, bo nawet gdyby jakimś cudem Diana zaszła w ciążę, byłbym gotów podjąć się roli ojca, ojca jej dziecka. Nigdy w życiu nie byłbym gotów podjąć się tego z inną, ale z nią tak. Dla niej byłbym w stanie zrobić wszystko, dosłownie. Chodzi oczywiście o nią. Diana uważa że miłość i ciąża, doprowadziłyby ją do klęski osobowej i zniszczyłyby przy tym jej karierę zawodową. Dlatego właśnie, pragnąłbym udowodnić jej, że to jak myśli, że jej tok myślenia to nic bardziej mylnego. Też tak uważałem swojego czasu, ale miłość do niej mnie zmieniła i w tym właśnie tkwi sęk. Wychodząc z niej i kładąc się obok, nie myślę już o tym o co jej chodziło. Myślę tylko i wyłącznie o tym jak bardzo ją kocham i jak bardzo chciałbym jej to powiedzieć w tej chwili. Wiem jednak, że to może być jeszcze nieodpowiedni moment i że muszę zaczekać. Zasypiam, wpatrzony w jej oczy. Nigdy w życiu w tym momencie nie wpadłaby mi do głowy myśl, że rano okaże się, że prawdopodobnie to była moja ostatnia okazja w życiu, aby jej to powiedzieć. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że tak po prostu mnie zostawi, że zrezygnuje z pracy, że wyjedzie zostawiając mi jedynie dosyć infantylny list i wspomnienie tego co robiliśmy wczoraj. Nigdy w życiu nie wpadłbym na to, że gdybym tej nocy przed zaśnięciem, powiedział jej że ją kocham, może by ze mną została, nie wyjechała, powiedziała czego się boi i dlaczego.





Cytaty: Muse - Space Dementia, Blackout. 
           Coldplay - Politik.