sobota, 1 września 2012

Leave Out All The Rest Part 2.


Witam Wszystkich :) Powracam z drugą częścią Leave Out All The Rest. Mam nadzieję że wam się spodoba. Jeśli tak, to bardzo proszę o komentarze zarówno tutaj, jak i jeśli ktoś ma ochotę, na moim Twitterze CassandraLP789. Jeśli mogę to proszę również o polecanie mojego bloga ludziom lubiącym takie klimaty ;p Z góry dziękuję ;) Niestety jak dobrze wszyscy wiemy, w poniedziałek jest rozpoczęcie roku szkolnego, tak więc niestety mogę nie mieć tyle czasu na pisanie, ale obiecuję że będę starać się pisać w każdej wolnej chwili i udostępniać następne części w jak najmniejszych, możliwych odstępach czasu ;p Pozdrawiam i zapraszam do czytania. Cassandra :)



Znów przeżywam to na nowo. Podczas In The End Mike schodzi ze sceny i podchodzi do barierki za którą trzymam. Ochroniarze w panice biegną za nim, jednak On ma ich gdzieś. Liczą się tylko fani. Mike wspina się na barierkę trzymając się jednego z nich i przybija wszystkim którzy wyciągnęli w górę dłonie, naładowaną energią piątkę. Ja jestem tuż pod nim, to mi przybija pierwszą piątkę, to mi cały czas z uśmiechem i czułością patrzy w oczy. Ja emocjonalnie się do niego przytulam. Tak, przytulam się z całej siły. Nawet nie wiem kiedy, kończy się In The End, nagle Mike uwalnia się z moich rąk, zaciśniętych kurczowo na jego nogach, schodzi, znów patrzy mi w oczy, tym samym wzrokiem co jakieś 4 minuty temu, i nie zważając na innych fanów, widząc moje zapłakane oczy, przytula mnie z całej siły. Dech zapiera mi w piersiach, nie mogę nic zrobić, nic powiedzieć, nic, kompletnie nic. Jedyne co udaję mi się zrobić to zapleść na jego plecach swoje dłonie. I wtedy, gdy tak trwamy w uścisku, wszystko jakby znika. Scena, barierka, spanikowani ochroniarze, inni ludzie, jeszcze przed kilkoma sekundami napierający na mnie i barierkę z taką siłą że czułam się co najmniej jak rozwałkowywane ciasto. Zostaję tylko ja, Mike i reszta Linkin Park gdzieś w oddali. Wygląda na to że po prostu stoją i czekają na Mike'a, bądź na nas oboje. Ja cały czas bezwładnie, jak pluszowy miś w rękach dziecka, trwam w jego objęciach. Cała zapłakana, ze zdartym już na sto procent gardłem, wtulam się w niego z całych sił, tak by przez sam uścisk poczuł moją miłość. Wtedy on bierze mnie w swoje silne ramiona i zaczyna nieść, nie wiem nawet gdzie, nie obchodzi mnie to, w tej chwili liczy się tylko to że czuję się bezpiecznie w jego rękach, przy nim, tak blisko, czując jego zapach, zarazem bardzo męski i delikatny, dokładnie taki jaki poczułam wtedy. Po chwili czuję pod sobą miękką kanapę, a raczej łóżko. Zdziwiona rozglądam się i moim oczom ukazuję się duży, wszechstronny pokój. Ściany koloru ciepłego beżu, ciemne, drewniane półki, komoda, kremowy dywan, a na jego środku pościelone w szarą pościel, łóżko na którym właśnie leżę. Pokój jest jasny i dobrze oświetlony, przytulny i ciepły. Czuję że ktoś siedzi obok mnie, to Mike. Cały czas patrzy na mnie tymi pięknymi ciemno-brązowymi oczami. Wzrok ma ciągle ten sam. Uśmiecha się do mnie promiennie, po czym przybliża się i delikatnie obejmuję. Ja nie protestuję i kładąc głowę na jego klatce piersiowej również obejmuję. Czuję ciepło jego ciała, jego zapach, bicie serca, uścisk na ramionach. Mogłabym tak trwać już do końca życia. Mike delikatnie podnosi moją twarz, chwytając za podbródek i czule całuje. Jego pocałunek jest bardzo delikatny, ale pełen uczucia. Odwzajemniam go z taką samą delikatnością. Po moich policzkach znów płyną łzy, łzy szczęścia, które On ociera. Delikatnie odrywam się od jego ust i spoglądam mu głęboko w oczy, gdy ten cichym, czułym, pełnym miłości szeptem, tak subtelnym że czuję dreszcze, mówi "Kocham Cię". Tymi pięknymi słowami na które czekałam tyle czasu, kończy się wspaniała fikcja, a zaczyna rzeczywistość.

                                                          ***

Otwieram oczy i zostaję oślepiona ostrym, jasnym blaskiem. Po chwili uchylam je delikatnie, i podnoszę się by zobaczyć gdzie jestem. Znajduję się w małym, jasnym pokoju z ciemno żółtymi ścianami, z czego jedna jest zasłonięta wielkim segmentem. Szybko poznaję że to miejsce w którym budzę się ciągle od prawie 4 lat, mały, ciasny pokój w mieszkaniu Gabriela. Gabriel to jeden z moich najlepszych przyjaciół i gej. Znam się z nim od 5 roku życia, tak samo jak z Ann i Viktorią. Wszyscy mieszkamy w mieszkaniu które jego rodzice podarowali mu na jego 18 urodziny. Nie jest ono co prawda duże, ale miłe i przytulne. Jak to mówią, ciasne ale własne. Dla Gabriela ta własność była bardzo ważna, zwłaszcza po aferze jaką rozpętał mu ojciec, gdy dopuścił po 5 latach oszukiwania samego siebie do swojej świadomości że jego syn jest gejem. Po owej awanturze poczekał dokładnie miesiąc do jego 18 urodzin, przelał mu na kartę kupę forsy, opłacił studia, kupił mieszkanie i prosto, dość nie wulgarnie (w stosunku do rzeczywistości) rzecz ujmując wylał z domu na zbity pysk, mówiąc że nie ma mu się więcej na oczy pokazywać. Biorąc pod uwagę że ten i tak już czuł się samotnie nie mogąc przez lata z nikim oprócz mnie, Ann i Viki pogadać o swojej orientacji i problemach, ściągnął nas do siebie, kiedy akurat tego potrzebowałyśmy. Anna musiała oderwać się od rodziców którzy ciągle ją niańczyli i szantażowali, a Viktoria od surowej mamy, która stosowała tylko zakazy i nakazy, a od czasu "wyjścia" z domu jej starszego brata, nie przyjmującej do wiadomości nawet podstawowych potrzeb człowieka. Ja w sumie nie miałam się od czego odrywać, bo rodziców mam wspaniałych i wyrozumiałych, brata Andrew, głupiego ale zawsze kochanego, a dwie siostry, bliźniaczki Cornelię i Ashley, szalone ale dobre. Jednak kiedy miałam jakieś 19 lat, poczułam potrzebę nie tyle od izolowania się od nich, co po prostu usamodzielnienia. Nie chciałam być pasożytem ciążącym na rodzicach jak mój brat, który mimo iż jest najlepszym bratem na świecie, praktycznie od czasu zdania matury nie robi nic, oprócz palenia faji wodnej z kumplami i podrywania nowych dziewczyn. Ja sama mam na imię Miranda. Mam prawie 23 lata, czarne - granatowe (z natury) włosy i dość bladą skórę. Studiuję ilustrowanie i grafikę. W sumie, poszłam na ten kierunek tylko dlatego że nie dostałam się na medycynę, ale co tam. Nie żałuję. Nie wiem dlaczego, ale często miałam wrażenie że podświadomie wybrałam go w związku z wykształceniem Mike'a. No ale cóż, takie życie. W tym momencie przemyślenia przerwał mi dzwonek telefonu. To Dominik. Mój chłopak. Odebrałam jeszcze zaspanym głosem i usłyszałam jego promienny głos w słuchawce:
- Cześć śpiochu! Wstałaś już ? Bo po głosie słyszę że chyba nie.
- Przed chwilą się obudziłam.
- Dlaczego jesteś taka ponura ? Coś się stało ? - zagadnął ze standardową grozą w głosie.
- Nie, po prostu jestem zaspana. Wiesz, w sumie, nie mogę za bardzo gadać, spotkamy się po południu ? - zapytałam.
- Oczywiście kochanie. Przyjdę do Ciebie o 15, ok ?
- Ok.
- Kocham Cię, pa.
- Pa. - odpowiedziałam z udanym entuzjazmem w głosie.
W sumie, nie mam pojęcia jak Domi ze mną wytrzymał prawie dwa lata. Nigdy go nie kochałam, prawie zawsze byłam zimna i nie czuła, a on mimo iż dobrze wiedział o braku miłości z mojej strony, nadal z uporem maniaka obsypywał mnie wszystkim czego chciałam. Szczerze, jestem z nim tylko dlatego że go lubię i wiem że jest dobry. Kocha się we mnie od kiedy tylko pamiętam, a znam go tak samo jak resztę, od 5 roku życia. Jestem głupią egoistką, wiem. Do związku z nim nakłoniły mnie Ann i Viki, które uświadomiły mi że jest dobry i nie da mnie nikomu skrzywdzić, choćbym była najzimniejszą suką jaką znałby cały świat. Po za tym jak to "pięknie" i nie delikatnie ujęła Viki: "Może w końcu przejdzie Ci ta wielka miłość do Shinody".

                                                               ***

Odkładam telefon i siadam na łóżku. Uświadamiam sobie że wszystkie te piękne chwile jakie przeżyłam przed chwilą były tylko wspaniałym snem. Klnę pod nosem, gdy łzy zaczynają mi napływać do oczu, jednak szybko je powstrzymuję gdy do pokoju jak tornado wpada Viki. Chyba miała zamiar mnie obudzić, bo kiedy zobaczyła mnie siedzącą na łóżku, to jak zawsze zrobiła minę jak gdyby zobaczyła Kubę Rozpruwacza albo innego filmowego gościa, latającego z nożem, siekierą, maczugą czy czymkolwiek innym w celu wybicia wszystkich.
- Już nie śpisz ?! - pyta z udawanym zdziwieniem w głosie. Zawsze tak robi, kiedy chcę mnie obudzić swoim wspaniałym sposobem wskoczenia na łóżko i zmiażdżenia moich biednych powyginanych kończyn, a nie udaje jej się to bo już nie śpię.
- Jak widzisz, nie ! - odpowiadam z udawanym poirytowaniem w głosie. Znam ją aż za dobrze. Zawsze kiedy udaję wkurzoną, tak fajnie się skrusza, ogarnia swoje wrodzone ADHD i staje się potulna jak baranek.
- Przepraszam - powiedziała pełnym skruchy głosem - nie chciałam Cię wkurzyć.
- Ahahaha...nabrałam Cię ! - wydarłam się jak chora na mózg.
- Osz ty wredoto ty ! - wydarła się równie głośno i rzuciła na mnie w celu udawanej walki. Tak wiem...zachowujemy się jak dzieci. Ale ja i Viki tak już mamy, albo się kochamy, albo bijemy. Gabriel z Ann często patrzą na nas z zażenowaniem, po czym Gabriel przyłącza się do udawanej bijatyki, a Anna waląc głową w ścianę, zastanawia się "Z jakimi debilami ja się przyjaźnie ?". Po kilku minutach udawanej walki się nudzimy i Ann dostaję Bożego oświecenia, dziękując Bogu, za to że nie raz jednak widzi i grzmi xD

                                                               ***

Po kilku minutach "walki" Viki poddaje się widząc że nie chcący z całej siły uderzyła mnie w żebra. Przez chwilę nie mogę oddychać. Leżę rozłożona na łóżku i czuję się jakby ktoś wbił mi prosto w serce sztylet i ot tak dla zabawy sobie nim kręcił. Przez chwilę miałam nawet, dość dziwne wyobrażenie że to jakaś wredna dziewczyna z mojej uczelni, stoi nade mną w czarnej pelerynie i bawi się moim cierpieniem. Szybko sobie jednak uświadomiłam, że wszystkie te "popularne" i głupsze od najbardziej zniszczonych butów, dziewczyny, bałyby się to zrobić. Wystarczyłoby żebym którejś z nich zagroziła że przyjdzie po nią jakaś zła moc czy coś w tym stylu. Znając ich jakże wysoką i wygórowaną inteligencję, na pewno by się wystraszyły na śmierć. W końcu ból ustępuję, zaczynam łapać oddech i powoli podnoszę się na łokciach.
- Wszystko w porządku ? - pyta z przerażeniem wypisanym na twarzy Viki.
- Tak, już ok. - odpowiadam z bladym uśmiechem na twarzy, po czym wstaję i idę do kuchni by zrobić sobie kawy.
Przechodząc przez długi, wąski korytarz zauważam że Gabriel okupuję już łazienkę, a Ann jak zawsze ubrana i gotowa na wyzwania nowego dnia siedzi na łóżku w dużym pokoju i traktuje swoje czarne, falowane włosy prostownicą.
Wchodząc do kuchni czuję zapach świeżo zaparzonej kawy. W myślach dziękuję Annie za jej wspaniałomyślność, po czym sięgam do szafki po kubek i nalewam sobie gorącego, mleczno-brązowego napoju. Słodzę i jak zawsze siadam przy stole na moim miejscu pod ścianą. Rozmyślam nad moim snem. Był piękny. Zawsze jest. Śni mi się on mniej więcej co tydzień od czasu ostatniego koncertu LP na jakim byłam tj. od około 4 miesięcy. Ciągle wygląda tak samo, ma taką samą fabułę, ułożenie, wszyscy w nim wyglądają tak jak za pierwszym razem kiedy mi się śnił. Dziś jednak zaszły jakieś zmiany. Przedtem sen zawsze ucinał się na momencie pocałunku. Na dobrą sprawę nie czułam już nic, oprócz dotyku Jego warg. Zazwyczaj wtedy właśnie się budziłam. Dzisiaj sen, trwał jeszcze dłużej, a urwał się w tym jakże dla mnie ważnym momencie, kiedy to Mike powiedział słowa które od zawsze chciałam usłyszeć tylko z jego ust. To daje mi do myślenia. No bo, nic nigdy nie dzieję się bez przyczyny. Ja tak uważam i od zawsze trzymałam się tej niezawodnej dla mnie zasady. Tak, ale znów co mogłoby się takiego wydarzyć żeby pierwszy raz w życiu przyśniło mi się wyznanie miłości przez Mike'a. W gruncie rzeczy nic. Owszem byłam całkiem niedawno na koncercie. Jednak był to już mój szósty z kolei koncert, a moja reakcja na nim była jak zawsze taka sama. O co więc mogło chodzić ? Jedyne co przychodzi mi na myśl to fakt że byłam drugi raz w życiu na Meet & Greet. Tak samo jak za pierwszym razem, rozryczałam się, jednak w miarę możliwości opanowałam emocje. Pogadałam sobie na luzie z Brad'em i Joe'm którzy (ku mojej wielkiej uciesze) pamiętali mnie z poprzedniego M&G, z Rob'em też trochę pożartowałam, szeroko uśmiechnęłam się do Phoenix'a i Chaz'a którzy z powagą ale i uśmiechem spoglądali na mój tatuaż z logiem LP na przedramieniu, rozmawiając ze mną o tym jak powstał i jak sama go zaprojektowałam. Kiedy podeszłam do Mike'a coś we mnie jakby pękło. Przedtem też płakałam, nawet kiedy żartowałam z Bradem, Rob'em i Joe'm to łzy szczęści płynęły równymi kroplami po moich policzkach. Przy Mike'u znów rozryczałam się tak jak na początku kiedy weszłam do pokoju. Nie mogłam przestać, ani zachamować łez. Wtedy właśnie, Mike widząc że nie mogę się ogarnąć, wstał i mnie uściskał. Boże, czułam się wtedy jak najszczęśliwsza kobieta na świecie. Najpierw odrętwiałam i stałam nieruchomo, po czym jednym ruchem objęłam go i zacisnęłam oczy by nie pomoczyć aż tak bardzo jego szaro-zielonej koszuli. Po chwili Mike mnie puścił i zapytał czy wszystko w porządku oraz czy dam radę już stać sama. Ja z zapewne idiotyczną miną odpowiedziałam że tak i uśmiechnęłam się z nieukrywanym szczęściem. Wtedy On też się uśmiechnął i podpisując moje rzeczy, porozmawiał ze mną chwilę. Co prawda, bardzo krótko, ale dla mnie to wystarczyło. Czułam się jakby ktoś dał mi eliksir szczęścia z Harry'ego Potter'a. Nie mogłam opanować emocji (standardowo) a uśmiech nie schodził mi z twarzy już do końca tego wspaniałego dnia i wieczoru. Ale, czy to mogło być powiązane z nagłą zmianą w moim śnie. Nie, raczej wątpię. Gdyby nawet było z nią związane to dlaczego nie przyśniłoby mi się na samym początku, tylko dopiero teraz ? Ehh...sama już nie wiem. Może faktycznie mam paranoję, tak jak mówi Viki i przesadzam. Z resztą, ja od zawsze przesadzam. Ale to już inna historia.