środa, 31 grudnia 2014

Leave Out All The Rest Part 20.

Witam, witam w ten wspaniały, ostatni już niestety dzień, jednego z najlepszych roków w moim życiu :D Mam nadzieję że ostatni rozdział się podobał, a brak komentarzy tłumaczę Świętami, no i mam nadzieję że również spodoba wam się ten rozdział. Jest troszkę dziki, tak myślę, ale ocenę pozostawiam wam, bo ja mogę nie być obiektywna. W każdym razie zapraszam was do czytania, komentowania i przelewania w komentarzach swoich odczuć itd. Jak coś to potraktujcie proszę, cytat na samej górze, jako odniesienie do całego rozdziału. To ważne, aby wczuć się odpowiednio w to co się tutaj dzieje, a dzieje się dużo, tak mi się przynajmniej wydaje ;) Co do ostatniego dnia roku 2014...na ten nowy, 2015 rok życzę wam samych sukcesów, radości, szczęścia, pieniędzy, ciepła rodzinnego, mało problemów, dużo, dużo przewspaniałych koncertów (Linkin Park! Linkin Park!), dla tych którzy się uczą, również dobrych ocen i aby szkoła/praca nie doskwierała tak bardzo, jak może doskwierać i męczyć. Życzę wam również udanej imprezy Sylwestrowej, abyście mogli wejść w ten nowy rok z dobrym humorem, bawiąc się wyśmienicie, ale z umiarem :D Cóż więcej mogę powiedzieć, Wszystkiego Najlepszego na nowy 2015 rok! Pozdrawiam was serdecznie, trzymajcie się, Cassandra ;>


"Kolana są słabe, ręce drżą, nie mogę oddychać..."


"Dawno nie pisaliśmy nic o Mirandzie Cosgrove i jej burzliwym swojego czasu związku z Mike'iem Shinodą z Linkin Park. Praca, praca i jeszcze raz wspólna praca zakochanych oraz niemiłosiernie cudowna dla wszystkich fanów muzyki trasa, zamydliły nam oczy i skutecznie uśpiły naszą czujność, skierowaną na życie prywatne tych dwojga. Aż do wczoraj! Co takiego miało miejsce 8 czerwca 2014 roku? Normalny zwykły dzień, kolejny, czwarty już koncert trasy Project Revolution 2014. Jesteśmy na stadionie w Manchesterze, wszyscy rozemocjonowani i podnieceni występem tylu wpaniałych gwiazd. Aktualnie jesteśmy przy scenie głównej i czekamy na koncert Mirandy i jej zespołu The Enemy's Gate. Kiedy muzycy wchodzą na scenę, wszystko wydaje się takie samo i przebiega sprawnie jak zawsze. Kiedy na scenę wstępuje sama Królowa (taki tytuł przyznał Mirandzie wczoraj w oficjalnym wywiadzie, jeden z najsławniejszych brytyjskich krytyków muzycznych, uznając ją nie tylko najlepszą wschodzącą gwiazdą, ale i również najbardziej energetyczną koncertowo debiutantką) na pierwszy rzut oka wszystko jest takie samo. Czyżby? Po chwili nieuwagi i fascynacji energią jaka aż bije ze sceny i wręcz hipnotyzuje zgromadzonych, następuje chwila rozpoznania. Nasza reporterka wnikliwie analizuje posturę Mirandy i zauważa właśnie to! Na palcu serdecznym lewej dłoni wokalistki widnieje srebrne cudo z nie zbyt dużym, skromnym kamieniem. Pierścionek, jak pierścionek, niby nic takiego. Jednak po koncercie, naszej reporterce udaje się na chwilę schwytać Mirandę za kulisami. Piosenkarka jeszcze nie ostygła po występie, trochę się miota i wyraźnie towarzyszą jej silne emocje, które przejęła od fanów. Szybkie pytanie o wrażenia, o odczucia ze spotkań ze świeżo przecież jeszcze upieczonymi fanami, szybkie, treściwe i konkretne odpowiedzi. Na koniec pada ostatnie, krótkie pytanie - Czy pierścionek na Pani palcu, którego jak pewnie wszyscy zauważyli przedwczoraj jeszcze nie było, oznacza coś konkretnego? - i tutaj następuje sprawna, szybka, ale bardzo przemyślana gra słów. Miranda jakby nigdy nic, sprawnie wymija odpowiedź i obraca cały fakt umiejętnie, ale kulturalnie dając do zrozumienia że jej życie prywatne to nie nasza sprawa. Niestety nie udaje nam się dorwać Mike'a Shinody i spytać go o co chodzi. Ale wracając do Mirandy...nie nasza sprawa? Może i nie nasza, ale nie zmienia to faktu że nasza reporterka z reakcji Pani Cosgrove wywnioskować mogła bardzo wiele i odpowiednie wnioski oczywiście wyciągnęła. Podsumowując, nic nie jest potwierdzone i pewnie znając Pana Shinodę, szybko się nie potwierdzi, ale my wiemy swoje i tylko ostrzegamy że nie zdziwi nas jeśli nie długo obok pierścionka na palcu zagości również obrączka, a Pani Cosgrove zamieni się w Panią Shinodę."


***


- Co?! - pytam zaspanym głosem, kiedy Dominic dzwoni do mnie z rana i wybudza mnie z mocnego snu. Jestem cholernie zmęczona i miałam nadzieję na wyspanie się, a ten dzwoni do mnie o 5 rano z czymś czego mój mózg na początek nie rozumie i nie ogarnia.
- Twój wspaniały, były mąż oświadczył się - powtarza niby spokojnym głosem w którym mimo spokoju, da się wyczuć złość.
- O kurwa... - to jedyne co udaje mi się wydusić w tej chwili. Nie wiem co mam powiedzieć, tym bardziej że słysząc to czuje się jakby ktoś uderzył mnie z całej siły w twarz, trzęsę się, nagle przeszywa mnie zimny dreszcz.
- Anna jesteś tam?! - Dominic z irytacją i słyszalnym przejęciem, powtarza pytanie chyba po raz trzeci, a ja nadal nie wiem czy przypadkiem to nie jest tylko zły sen, albo jakiś głupi żart. Może zaraz się obudzę i okaże się że ze zmęczenia śnią mi się jakieś głupoty.
- Komu się oświadczył? - pytam, zdezorientowana do tego stopnia że nie myślę logicznie, co wiadomo po głupiej treści pytania.
- Chesterowi wiesz... - urywa wkurzony - no Mirandzie do chuja, a komu?! - podnosi ton w geście irytacji.
- Dobrze, spokojnie - próbuje zebrać wszystkie myśli do kupy. Mój zaspany mózg się sprzeciwia, ale w końcu udaje mi się otrząsnąć z zaspania i jarzma ciężkiej wiadomości jaką przed chwilą przekazał mi Dominic.
- Spokojnie, faktycznie mamy powody do bycia spokojnymi, serio na prawdę - komentuje nadal zły, jednak jego głos jest już trochę mniej krzykliwy.
- Do cholery Dominic! Musimy zachować spokój, bo tylko na spokoju i trzeźwym myśleniu opiera się nasza siła, rozumiesz?! - teraz to ja nie potrzebnie się wkurzam, chociaż fakt jest taki że mam ochotę wewnętrznie rozwalić coś co jest w moim najbliższym otoczeniu, ale nie mogę tracić cierpliwości mimo bólu jaki czuję po usłyszeniu wiadomości o zaręczynach Mike'a i Mirandy.
- Jezu, dobrze, rozumiem - odpowiada zduszony - mam przyjechać? - pyta nagle.
- Teraz nie. Przyjedź około 12, muszę się wyspać bo nie myślę zbyt sprawnie, biorąc pod uwagę że nie spałam porządnie od kilku dni.
- Ok, będę o 12 - odkłada słuchawkę.
Odkładam telefon na szafkę obok łóżka, kładę się i ze zmęczenia od razu zasypiam. Dzięki Bogu, że od razu zasypiam.


***


"Odwracasz twarz i udajesz, że mnie nie ma, 
ale będę tu bo jesteś wszystkim, co mam."


15 sierpnia, Warszawa.

- Mike do chuja ogarnij się! Nie widzisz zjebie że za chwilę wszystko spierdzielisz?! - Chester pierwszy raz od niepamiętnych czasów na prawdę się na mnie drze. Siedzę przytłoczony całą sytuacją i nie wiem co mam zrobić.
- Możesz proszę, być trochę ciszej - wyduszam z siebie jakby kompletnie nic się nie stało.
- Ja pierdole, proszę cię Phoenix pogadaj z nim bo zaraz nie wytrzymam i pierwszy raz w życiu go na prawdę uderzę! - zwraca się do Dave, zupełnie ignorując moją prośbę. Ja zupełnie ignoruje fakt że po głębszym zastanowieniu Chester ma stuprocentową rację że się na mnie drze i że wszystko pierdolę. Kurwa, Shinoda ogarnij się, proszę - mówię sam do siebie w myślach i teraz to działa, mój umysł jak na zawołanie staje się trzeźwy. Na prawdę żałuje, bardzo żałuje że moje osobiste zawołanie działa tylko teraz.
-  Może powinieneś iść do jakiegoś lekarza, hm? - zwraca się do mnie ze stoickim spokojem Dave - może nie lekarza, może po prostu powinieneś iść na jakąś terapię i zaciągnąć na nią też Mirandę, hm? - patrzy na mnie z zastanowieniem - wiem że to głupie z pozoru, ale jeśli męczy cię wszystko co kręci się, rozmawia z Mirandą i ma penisa to takie coś na prawdę może pomóc - patrzy na mnie pytająco, chcąc wyraźnie wiedzieć jaką mogę mieć reakcje na takie coś. Zasadniczo nie mam żadnej reakcji, zastanawiam się nad całą sytuacją, kłótniami, tym wszystkim. Jestem strasznie popierdolony, zwłaszcza od czasu zaręczyn. Myślałem że przestanę, a zrobiłem się jeszcze gorszy.
- Ale Dave to nie jest wcale głupi pomysł - wtrąca poważnie Joe - co prawda terapia nie pomogła mi i Karen, kiedy nasze małżeństwo się rozpadało, ale my nie jesteśmy dobrym przykładem, bo w ogóle do siebie nie pasowaliśmy. Spójrz na ilość par, którym terapia pomogła z zazdrością i innymi tego typu rzeczami, które zatruwają w zbyt dużym stopniu związek. Takich ludzi serio jest bardzo dużo.
- No właśnie Mike - kontynuuje Brad - zwłaszcza że ty patafianie i Miranda jesteście stworzeni dla siebie i nikt mi nie wmówi że jest inaczej.
- Dobrze, rozumiem. Pomyślę, dajcie mi pomyśleć, proszę - wstaję z zamiarem wyjścia i pójścia do pokoju.
- Nawet jeśli hipotetycznie się rozstaniecie z Mirandą to przecież i tak nie wytrzymacie bez siebie ani chwili - Rob kwituje jakby nigdy nic, jednak chyba zaraz żałuje tego że jego myśl wypłynęła na wierzch, bo kiedy odwracam się i patrzę na niego z miną zabójcy, podnosi ręce w geście obrony i dodaje - sory, ale mówię tylko tak jak jest stary - odwracam się i wychodzę z impetem z pokoju Chester'a. Udaję się jak najszybciej do pokoju mojego i Mirandy. Kładąc dłoń na klamkę, głęboko wciągam i zaraz wypuszczam powietrze. Naciskam nie pewnie i orientując się że drzwi są zamknięte od środka, sięgam do kieszeni po drugą, zapasową kartę, którą dała mi babka z recepcji. Wchodzę i pierwsze co zauważam to postawione na podłodze zaraz po przyjeździe do Warszawy, w ogóle nie ruszone walizki. To zły znak, bo znając Mirandę zdążyłaby je już przestawić dziesięć razy. Z resztą czego ty się kurwa dobrego Shinoda spodziewasz, po tej akcji którą odwaliłeś?! - mówię sam do siebie w myślach i jednocześnie mam ochotę sam siebie uderzyć, kiedy do moich uszu dociera odgłos płaczu. Na łóżku widzę zarys postaci Mirandy, owiniętej w kołdrę i zwiniętej w ten sposób w jaki kobieta nie zwija się z błahego powodu. W pierwszym momencie nie mam pojęcia co mam robić, bo wcale nie zdziwiłbym się gdyby Miranda mocno mi przywaliła, kiedy tylko bym się zbliżył. Miałaby do tego pełne prawo i gdyby mnie w tym momencie zabiła to chyba każdy sąd by ją uniewinnił. Mimo niepewności, obchodzę łóżko dookoła i klękam na podłodze, po stronie do której leży twarzą. Nie zważając na to że obraca się z impetem, kiedy tylko zauważa mój zarys, chwytam ją delikatnie za ramię i przytulam się twarzą do jej górnej części pleców. Słyszę jak szybko bije jej serce i czuje jak cała aż drży ze złości. W tej chwili ma ochotę przywalić mi prosto w twarz z łokcia, jestem tego pewien. Kiedy moja twarz jest przytulona do niej już jakieś pięć minut i czuję że mimo nadal na pewno obecnej złości, jej ciało już nie drży, odzywam się:
- Przepraszam, bardzo cię przepraszam - wtulam usta i przez materiał koszulki daję jej kilka delikatnych całusów w kręgosłup.
- Przestań - odzywa się zduszonym głosem - Mike przestań, zostaw mnie, proszę - nabieram głęboko powietrza, nadal nie odrywając twarzy od jej pleców.
- Nie zostawię cię, bo cię kocham - odpowiadam. Po chwili Miranda odwraca się z powrotem twarzą do mnie. W końcu udaje mi się zobaczyć jej twarz, zapłakaną i złą, ale mimo to piękną.
- Mike, ile razy jeszcze pokażesz że nie masz do mnie zaufania, hm? - pyta poważnie, zimnym, mroźnym wręcz tonem, który sprawia że moja ręka automatycznie zatrzymuje się w połowie drogi do jej twarzy i ustaje w zamiarze starcia z niej łez.
- Przepraszam cię, bardzo cię przepraszam - nabieram głęboko powietrza - ja po prostu, po prostu nie umiem, nie potrafię przestać, nie potrafię zatrzymać swojej zazdrości - urywam i znów głęboko nabieram powietrza - nawet nie umiem tego wyjaśnić, rozumiesz? Nie potrafię wyjaśnić tych swoich wybuchów, za bardzo cię kocham żeby umieć to wyjaśnić - nerwowo przeczesuje włosy palcami i patrzę w jej złe, smutne, ale i zarazem zatroskane oczy - po prostu nie mogę znieść tego cholernego faktu że jest tylu mężczyzn wokół ciebie, którzy mogliby mi ciebie zabrać, rozumiesz?
- Mike, ale zrozum że zawsze wokół mnie będą się kręcić jacyś mężczyźni, tak już jest - urywa nagle i kładzie mi dłoń na policzek - tak już jest chociażby z racji na fakt że od zawsze bardziej zadawałam się z facetami, bo po prostu do pewnego czasu bardziej odpowiadało mi ich towarzystwo - urywa i po zastanowieniu mówi dalej - owszem, zaprzyjaźniłam się z Matthew, Oliver'em, David'em i Gerardem, bardzo lubię Theo, Calvin'a, Jared'a i resztę o którą możesz być zazdrosny, ale przecież to że się z nimi bardzo dobrze rozumiem i powstała pomiędzy nami nić porozumienia, nie koliduje i nie ma żadnego wpływu na nas i nasz związek - urywa, oddychając ciężko.
- Wiem no - wtulam się w jej dłoń - ale nie zmienia to faktu że wszyscy faceci wokół ciebie mogliby być chociaż trochę mniej atrakcyjni - urywam, a Miranda po raz pierwszy w czasie naszej rozmowy się uśmiecha. Kiedy widzę jej uśmiech, spada mi kamień z serca.
- Mniej atrakcyjni mówisz - wstaje do pozycji siedzącej, a ja nadal klęcząc, przytulam się do niej - wiesz, raczej za dużego wpływu na ich atrakcyjność to ty nie masz - kwituje nadal poważna, ale z cieniem uśmiechu.
- Jejku, no wiadomo, ale wiesz o co mi chodzi - oddycham głęboko i zaciągam się jej słodkim zapachem.
- Tak wiem, wiem - kończy.
- A już najgorszy dla mnie do zniesienia jest Calvin - urywam - nawet Jared, Matthew i Theo go nie przebiją.
- Tak, oczywiście, wiem, bo to kobieciarz i tak dalej - Miranda jak zawsze ujmuje słowo "kobieciarz" w zabawnym kontekście.
- Nie chodzi tylko o to że kobieciarz - wtrącam - kochanie - zwracam się do niej, patrząc jej prosto w oczy - jestem zazdrosny tylko i wyłącznie o tych facetów, którzy krótko mówiąc są dla mnie wobec ciebie podejrzani - urywam, czekając na jej reakcje, która jak zawsze w rozmowie o takich rzeczach jest neutralna - mówiąc podejrzani, mam na myśli tych którzy w zachowaniu wobec ciebie ukazują pewne podejrzane cechy, których kumpel bądź przyjaciel zajętej kobiety nie powinien okazywać - kontynuuję.
- No dobrze, czyli podsumowując twoja strefa podejrzanych - mówiąc to ostatnie, robi sarkastyczne zajączki - obejmuje Matthew, Jared'a, Calvin'a - przerywa wyliczanie w oczekiwaniu na moje dopowiedzi.
- Moja strefa obecnie podejrzanych - poprawiam ją - nie zapomnij o tym że jest jeszcze Conor - dopowiadam, a ona przewraca oczami w ten swój specyficzny sposób, który zarazem kocham i nienawidzę.
- No dobrze, czyli Matthew, Jared, Calvin, Conor i? Ktoś jeszcze? - dopytuje z ciekawością i widocznym zmęczeniem, które na pewno jest spowodowane kłótnią i kilku godzinnym płaczem.
- Czasami Theo - urywam - ale tylko czasami - podkreślam, a Miranda jakby nigdy nic wyciąga piąty palec do kolekcji i jak dziecko pokazuje mi otwartą dłoń.
- A Oli? - dopytuje dla pewności.
- Oliver? Nie, nie, Oli jest w porządku. Nie ma do ciebie żadnych zalotów czy czegoś takiego, zachowuje się po prostu jak dobry kumpel, przyjaciel prawie - kwituję, a Miranda przytakuje. Kiedy chce coś powiedzieć, przerywa jej dzwoniący telefon. Odbiera, a ja od razu wiem że to Justine, jej mama. Miranda robi poważną minę, a w jej oczach widać zdenerwowanie. Jej mina nie wróży nic dobrego.


***


- Córeczko, niestety nie przylecimy do ciebie, Ashley jest w szpitalu - mama mówi to tak spokojnym z pozoru głosem że w pierwszym momencie, aż trudno mi uwierzyć w jej słowa.
- Ale, co się stało, mamo?! - pytam zdenerwowana.
- Spokojnie, nic takiego, spokojnie - uspokaja mnie mama, jednak ja czuję że coś jest nie tak.
- Mamo, ale dlaczego jest w szpitalu? Musiało się coś stać skoro tam trafiła, prawda? - dopytuje zdenerwowana, spoglądając na Mike'a i dobrze wiedząc że wie że coś jest nie tak.
- Miała mały wypadek, stłuczkę samochodem - nabiera głęboko powietrza, tak jakby zaraz miała powiedzieć najgorszą rzecz jaka jej się przydarzyła w życiu - nic jej nie jest, ma tylko skręcony nadgarstek, małe przecięcie na czole i kilka siniaków - znów głęboko oddycha, zupełnie jakby zaraz miała zacząć płakać, co jest do niej kompletnie niepodobne. Mama zawsze, nawet w najgorszych sytuacjach, zachowywała trzeźwy umysł i nigdy się nie załamywała.
- Sęk w tym mamo że dobrze wiem że nie mówisz wszystkiego. Znam cię, powiedz o co chodzi do końca? - proszę spokojnie i z opanowaniem, będąc przygotowana na najgorsze.
- Mirando, ona, ona ćpa - mama urywa i przez chwilę w słuchawce panuje głucha cisza, której nie mam odwagi przerwać - znaleźli u niej w samochodzie narkotyki, które wysypały się skądś podczas uderzenia. W szpitalu zrobili jej badanie krwi i kiedy wynik wyszedł pozytywny, Ashley się przyznała - dodaje po chwili spokojnym i opanowanym głosem, zupełnie jakby przekazanie mi tej wiadomości, ulżyło jej w jakimś stopniu.
- Ile to trwa? - pytam z jednej strony ciesząc się że Ashley żyje i nic jej nie jest, a z drugiej nie za bardzo wiedząc jak mam przyjąć tę wiadomość.
- Od osiemnastki, może nawet dłużej, na pewno ponad dwa lata, regularnie - odpowiada już całkiem opanowanym głosem.
- I nikt z nas nic nie zauważył...o nie - komentuje, czując się w tej chwili jak najgorsza, starsza siostra na świecie. Przez ostatnie dwa lata, tak bardzo zajęłam się sobą, swoim życiem i swoimi sprawami że nawet nie zdołałam zauważyć że moja Ashley wpieprzyła się w takie gówno.
- No właśnie, nikt z nas nic nie zauważył - dopowiada moja mama, a ja w jej głosie wyczuwam że to właśnie ten fakt sprawia jej największy ból - ale kochanie nie obwiniaj się o to że nic nie poznałaś, to nie twoja wina, to niczyja wina. Skąd mogłaś się czegokolwiek domyślić, zwłaszcza że Ashley bardzo dobrze się z tym ukrywała i gdyby nie ten cholerny przypadek to pewnie nadal byśmy wszyscy żyli w niewiedzy, jeszcze przez długi czas - słysząc to podejście, widzę że wróciła moja prawdziwa, niezniszczalna, nie załamywalna mama i bardzo cieszy mnie ten fakt.
- Dobrze, powiedz mi co dalej? - dopytuje, nadal czując się podle na gruncie siostrzanym. Mike patrzy na mnie z ciekawością i zdenerwowaniem, a kiedy w końcu pocieram jego dłoń i puszczam mu porozumiewawcze oczko, mające mu powiedzieć że wszyscy żyją i nikt nie umiera, oddycha głęboko i nadal nerwowy, ale już nie tak bardzo, spogląda na telefon przy moim uchu.
- Dalej, dalej nie ma wyjścia, wysyłamy ją na detoks - kończy, a ja kiwam głową ze zrozumieniem - mogę z nią teraz porozmawiać czy raczej słabo?
- Teraz nie, bo jest na rozmowie z terapeutą szpitalnym i w sumie to muszę tam jak najszybciej iść więc kończę - urywa nagle - zadzwoń wieczorem do Andrew, będzie dzisiaj nocował w szpitalu z Ashley, więc sądzę że wieczorem będziesz mogła na spokojnie z nią porozmawiać.
- Ok - odpowiadam krótko.
- Na prawdę muszę kończyć kochanie, trzymaj się tam, do usłyszenia.
- Kocham cię, do usłyszenia, pa - odkładam słuchawkę i oddycham głęboko.
- Co się stało? - pyta Mike spokojnym, ale przejętym głosem.
- Ashley jest w szpitalu - ocieram nadal delikatnie mokre od łez policzki, które w tej chwili są jedynym wspomnieniem dzisiejszej kłótni z ukochanym - miała małą stłuczkę, nic poważnego, gdyby nie fakt że u niej w samochodzie znaleźli narkotyki - mówię, nadal na swój sposób wstrząśnięta tą wiadomością - zrobili jej badania krwi, a ona sama się przyznała do tego że bierze regularnie od dwóch lat - Mike słucha mnie z powagą, a jego kojące ciepło pozwala mi się skupić i odnaleźć w całym nawale myśli jakie kotłują się teraz w mojej głowie - więcej dowiem się wieczorem - nabieram ciężko powietrza i wbijam wzrok w jego brązowe tęczówki. On natychmiast mnie przytula i mówi że będzie dobrze. Kładziemy się na łóżku, wtuleni w siebie.
- Na prawdę bardzo cię przepraszam za ten kolejny wyskok i za wszystko co powiedziałem i zrobiłem. Ja, ja po prostu cię kocham i chcąc dobrze, często robię źle - urywa ciężko, patrząc mi głęboko w oczy.
- Wiem, rozumiem, ale czasami powinieneś się opanować kochanie, na prawdę - mówię poważnie - ale spokojnie, nie gniewam się bo cię rozumiem, też cię kocham - uśmiecham się lekko, a on obdarowuje mnie kilkoma delikatnymi, czułymi pocałunkami. Nawet nie wiem kiedy zasypiam w jego ramionach. Budzę się rano, bo jest już jasno. Sprawdzam czy łóżko jest puste i zaraz słyszę głos Mike'a, który wychodzi z łazienki w samych spodniach, z ręcznikiem i mokrymi włosami:
- Kochanie, wieczorem dzwonił Andrew - zaczyna, siadając na łóżku, a ja przeciągam się i słucham z uwagą.
- Na początku mieli problem z Ashley co do sprawy odwyku, bardzo się zdenerwowała, zagroziła nawet że sobie coś zrobi - nabiera głęboko powietrza - uspokoiła się po rozmowie z terapeutą, który urabiał ją przez ponad trzy godziny, aż w końcu pod wpływem jego, Cornelii i twojego taty zgodziła się iść na niego dobrowolnie - urywa i robi niewesołą minę - z tego co mówił Andrew, lekarz powiedział że na razie trafi do rygorystycznej kliniki zamkniętej na trzy miesiące obserwacji i jeśli przez ten czas będzie wszystko dobrze to przeniosą ją na mniejszy rygor, do też zamkniętej kliniki. Jeśli za to nie będzie poprawy to zostanie tam przez pół roku.
- Jest cholernie uparta i to mnie najbardziej przeraża - mówię z zastanowieniem - bo jeśli sama nie pójdzie po rozum do głowy, albo jeśli ktoś jej umiejętnie nie wbije do głowy że narkotyki to najgorszy syf to szybko się z tego nie wyciągnie i to właśnie jest najgorsze - spoglądam z zastanowieniem w sufit, a Mike delikatnie bierze i całuje moją dłoń.
- Jest jeszcze jedna rzecz, która może znacznie utrudnić sprawę i niestety sam Chester i pewnie też Oliver to potwierdzą - przytula moją dłoń do swojej klatki piersiowej i patrzy się na mnie ze skupieniem.
- Pewnie jest uzależniona od najgorszego syfu jaki może być? Zgadłam? - pytam nie pewnie, bojąc się odpowiedzi.
- To też, ale sęk tkwi w tym że oprócz narkotyków znaleźli u niej bardzo silne leki psychotropowe, które brała razem z kokainą, kwasem, no i marihuaną. Prawdopodobnie od nich uzależniła się najpierw, jeszcze przed rozpoczęciem drogi z narkotykami - urywa i robi minę jakby sam nie wierzył w swoje słowa.
- O kurwa - wstaję do pozycji siedzącej i zaplatam ręce na karku - i nikt nic do jasnej cholery nie zauważył przez pieprzone dwa lata - urywam przeciągle i z wyraźnym lamentem - ja pierdole, co za idiotka ze mnie, co za pieprzona idiotka z niej że się w to wpierdzieliła - Mike chwyta mnie i mocno przytula, czule całując w czoło - kurwa no, wiedziałam że coś jest nie tak z tym że tak nagle chudnie i w ogóle, ale nie, nie mogłam przecież... - urywam, bo łzy napływają mi mimowolnie do oczu.
- Kochanie, ale nikt tego nie wiedział, bo Ashley się bardzo dobrze ukrywała rozumiesz? Sam Andrew, Cornelia i twoi rodzice stwierdzili że przecież nic na to by nie wskazywało, bo mimo dziwnych wylotów, skaczącej wagi i tego że czasami była trochę bledsza niż zawsze, zachowywała się normalnie i nawet nigdy nie wróciła do domu pijana czy w jakimś złym stanie - zagarnia moje włosy do tyłu i ociera mi łzy.
- Wiem, cholera wiem, ale...
- Nie ma żadnego ale, nikt nie mógł tego wiedzieć, koniec - kończy dyskusję całując mnie delikatnie, a ja wtulam się w niego najbardziej jak tylko mogę.


***


16 sierpnia, Los Angeles.

Zniecierpliwiona czekam aż Mike odbierze ode mnie telefon. Gorzej się do niego dodzwonić ostatnio niż do papieża, więc nawet nie łudzę się że za drugim razem odbierze. Dominic patrzy na mnie i obserwuje uważnie każdy mój ruch.
- Pan Shinoda nie odbiera? - pyta ze zniecierpliwieniem.
- Jak widać - odpowiadam zdenerwowana.
- Sam nie wiem czy to dobry pomysł żebyś...
- To najlepszy pomysł i nie denerwuj mnie! - odgryzam się, na co on reaguje śmiechem.
- Jaka zła - wstaje i siada obok mnie obejmując mnie ramieniem.
- Przestań, proszę, nie jestem dziś w nastroju - przecieram dłońmi twarz.
- Nadal czasami nosisz pierścionek i obrączkę? - przykuwa wzrok do mojej lewej dłoni.
- Z przyzwyczajenia czasami zdarza mi się je założyć, coś w tym złego? - reaguje irytacją.
- Zakładając że nasz plan się powiedzie, oczywiście że nic w tym złego - uśmiecha się pod nosem - masz okres? - dodaje po chwili jakby nigdy nic, a ja mam ochotę go uderzyć.
- Możesz mnie nie wkurzać? Po prostu mam zły humor, coś w tym dziwnego?
- No w sumie ostatnio to nic w tym dziwnego - urywa z dziwną miną.
- Dziwisz się? - dopiero teraz, Dominic robi poważną minę i zauważam że on też nie jest szczęśliwy z faktu zaręczyn Mike'a i Mirandy, czego dotychczas w ogóle nie okazywał.
- No nie - urywa i wbija wzrok w ekran mojego telefonu - Mike dzwoni.
- Halo - odbieram i jakby nigdy nic staram się mieć najnormalniejszy w świecie głos.
- Dzwoniłaś, rozmawiałem z Otis'em, powiedział że przylecisz z nim i Megan jutro.
- Tak, tak, wszystko się zgadza. W Warszawie powinniśmy być około 18 - oddycham głęboko i staram się nie zwracać uwagi na siedzącego obok mnie Dominica, który strasznie mnie rozprasza.
- Ok, będziemy z Mirandą na lotnisku punkt 18 - słysząc o Mirandzie, mam ochotę cisnąć telefonem o ścianę. Swoją drogą ciekawa jestem jak się zachowa droga Cosgrove, bo Mike nawet nie raczył mi powiedzieć o tym że się jej oświadczył.
- Właśnie, mam jedno pytanie związane z Mirandą - pytam, udając niepewność, specjalnie.
- Tak?
- Nie ma nic przeciwko mojemu przyjazdowi i temu że zostanę z wami na trasie przez trochę czasu? - jestem tak ciekawa odpowiedzi Mike'a, że aż dziwnie wzdycham zadając to pytanie.
- Przeciwko? - pyta zdziwiony - oczywiście że nie, lubi cię, a kiedy tylko usłyszała że przyjedziesz od razu pytała o Otis'a i Megan, bardzo się ucieszyła więc na prawdę nie masz się czym przejmować - mówi uradowanym głosem, aż chce mi się rzygać, ale zachowuje powagę i dalej jestem miła. Kiedy w końcu odkładam słuchawkę, mam ochotę wybuchnąć śmiechem, dosłownie...żeby tylko Miranda wiedziała jakie są moje faktyczne zamiary, nie sądzę żeby była aż tak szczęśliwa z mojego przyjazdu.


***


"Nie można tego cofnąć, nie można tego przetrwać, nie można tego wyprzedzić..."


Po rozmowie z Chester'em i Oliver'em czuje się trochę lepiej, jednak nadal nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Boje się o Ashley. Cornelia i Andrew mówili że nie ma o co, że trafiła w dobre ręce, że wyjdzie z nałogu, ale ich pocieszenia mimo wszystko pozostawiają we mnie ten niepokój. To rodzaj trochę jakby matczynego niepokoju, nerwacji jaką czuje matka w obawie o swoje dziecko. Ja i Andrew jako starsze rodzeństwo, zawsze w razie potrzeby opiekowaliśmy się Ashley i Cornelią i to właśnie z tego powodu wynika to moje matczyne wręcz podejście. Gdyby Cornelii się coś stało to denerwowałabym się w dokładnie taki sam sposób, bo to w końcu moje kochane, młodsze siostrzyczki do cholery. Nadal trafia mnie szlak na myśl że nikt nic nie zauważył, chociaż już przyjęłam do wiadomości że to niczyja wina, że nikt nie mógł nic wiedzieć. Do tego jestem nerwowa, bo Anna przylatuje z dziećmi Mike'a. Sama nie mam pojęcia dlaczego, ale od samego początku czuję zdenerwowanie na samą myśl o niej, a co dopiero kiedy przyjeżdża czy rozmawia ze mną w przyjacielskiej konwencji, jak to ona ma zwyczaj robić. Nie chodzi o to, ale nadal momentami mam poczucie że to moja wina że ich małżeństwo się rozpadło i chociaż wiem że to nie prawda to pewnie jeszcze długo, o ile nie zawsze będę mieć takie poczucie. Dochodzi jeszcze jeden cholernie mnie męczący szkopuł, którego sama nie rozumiem i nie mam pojęcia czy go zrozumiem. Przez ostatnie dwa miesiące, po każdej kłótni czy scenie zazdrości Mike'a, zwykłam przebywać z Matthew. Sama nie wiem dlaczego, nawet nie mam pojęcia jak ten cykl się rozpoczął. Ogólnie spędzam z Matthew dużo czasu na gruncie przyjaźni i w tym właśnie rzecz. Nie rozumiem sama siebie, nie rozumiem swojego położenia, ale im częściej kłócę się z Mike'iem, tym więcej czasu spędzam z nim, co zaowocowało czymś dziwnym, czymś czego sama nie potrafię opisać ani wyjaśnić. Rzecz w tym że moje początkowe lekkie zauroczenie Matthew, najpierw przerodziło się w coś w rodzaju zauroczenia przyjacielskiego. Wiadomo że nowi przyjaciele są sobą w jakiś sposób "zauroczeni" i nie dadzą sobie nawzajem zrobić krzywdy ani nic, ale nie o to chodzi. Chodzi o to że sama nie wiem jak to opisać, przedstawić, sama boję się tego ująć przed samą sobą. Przecież Oliver też od początku mnie ujął swoją szczerością i normalnością, swoimi życiowymi bliznami, a jednak mimo to traktuję go po prostu jak przyjaciela i nic więcej, bardzo dobrze się rozumiemy i już, nie ma żadnego drugiego dna. David i Gerard są za to starsi ode mnie, doświadczeni, życiowi, rozmowa z nimi sprawia mi niezmierną przyjemność, Guette nazywam nawet czasami żartobliwie wujciem i tyle. Moje dziwne zauroczenie Matthew przerodziło się w rodzaj, rodzaj...boję się użyć tego słowa do opisania tego rodzaju uczucia, ale ono przerodziło się w rodzaj...miłości. Cholera jasna, jak bardzo głupią, egoistyczną idiotką trzeba być żeby...żeby będąc zakochaną, kombinować z następnym uczuciem. Popieprzona Cosgrove, zawsze miałaś coś nie równo pod sufitem, nie ma bata. Nie chodzi o to że już nie kocham Mike'a, nie, nie, oczywiście że go kocham, całym sercem, ale...trudno mi to przyznać przed samą sobą, ale kocham też Matthew. Nie umiem, nie wiem nawet czy kochanie dwóch mężczyzn na raz jest możliwe, ale jeśli jest to ja chyba właśnie...kurwa, ja kocham właśnie dwóch na raz. W tym momencie przypomina mi się ten dziwny sen, który miałam po pierwszej kłótni z Mike'iem. Nigdy chyba nie zapomnę tego momentu, kiedy słyszałam Tal i Beyonce rozmawiające na korytarzu o tym że kocham dwóch mężczyzn na raz, że nic się nie da z tym zrobić. To cholernie popieprzone i chore, ale tak jest. Nie wiem co mam zrobić z tym faktem, czuję się z nim źle, zupełnie jakbym zdradzała Mike'a. Z drugiej strony boję się, bardzo się boję że w razie kolejnej absurdalnej kłótni z Mike'iem, o cokolwiek, kogokolwiek, po prostu któregoś razu nie wytrzymam i wpadnę Matthew "w ramiona" do tego stopnia że zrobię coś głupiego. Boże, mam ochotę paść na kolana i się pomodlić, ale przecież to kompletnie bez sensu, bo nawet nie wierzę w Boga. Najgorsze jest to że obawy Mike'a co do Matthew, tak na prawdę od samego początku są słuszne. Mam ochotę walnąć głową w mur, albo położyć się do łóżka, zasnąć i obudzić się za rok. Czuje się jak marynarz z chorobą morską, albo skoczek narciarski z lękiem wysokości. Jakbym stała na walącym się gruncie. Na prawdę nie wiem co mam z tym zrobić, to nie zdrowe, głupie i niepoważne, ale kocham dwóch mężczyzn na raz i tym razem to nie jest cholerny sen.


***


Cholera jasna, nie wiem czy długo jeszcze wytrzymam. Tak wiem, sam miotam się w swoich decyzjach, ale im więcej czasu przebywam z Mirandą, im częściej wypłakuje mi się i zwierza z pewnych rzeczy, tym cieńsza staje się moja granica postanowień. Do tego ostatnio, kiedy rozmawiała z Oliver'em, usłyszałem przypadkiem coś na mój temat, dokładnie mój i Shinody. Nie jestem pewien o co chodziło, bo nie słyszałem wszystkiego, w sumie nie słyszałem prawie nic, tylko jakieś pojedyńcze słowa, bo Miranda jak to Miranda, raczej nie rozmawia o sprawach prywatnych na cały głos, tak żeby wszyscy usłyszeli. Swoją drogą, Miranda często ostatnio jest zła na Mike'a. Kocha go, bardzo go kocha, to po prostu widać, słychać, czuć i w ogóle, ale narzeka że czuje się osaczona przez te kłótnie, wybuchy, sceny zazdrości i tak dalej. Najśmieszniejsze w całej sytuacji jest to że większość scen toczy się jak na złość o mnie. Matthew Healy jak zawsze jako ten zły. Przypadek? No nie wiem. Mike najwyraźniej wyczuł że mam coś do Mirandy i próbuje coś zdziałać, tyle że robi to w ewidentnie zły sposób, na co Miranda nieustannie się skarży. Wiadomo, nie żebym miał coś przeciwko, ale mimo wszystko nie chciałbym, aby ich związek się rozpadł. Wiem, chore jak na faceta, który się w nie podkochuje, ale prawdziwe. Po prostu chcę jej szczęścia, a wiem że jedyny który jest w stanie jej dać to szczęście w całej okazałości to właśnie Mike Shinoda. Koniec, kropka, nie ma nic pomiędzy. Dlatego też szanuje Jared'a, który postanowił tak samo jak ja i siedzi cicho, zapewne męcząc się momentami, może i nawet bardziej ode mnie, bo w końcu jest przyjacielem Shinody i zna go znacznie dłużej niż ja. Z resztą, gdyby nawet Miranda i Mike się rozstali to nie chcę nawet myśleć, a co dopiero widzieć stanu w jakim byłaby Miranda. Wtedy już na pewno bym nie wytrzymał i pewnie bym ją pocałował czy coś. Nie, nie, nie ma w ogóle takiej opcji Healy. Co ciekawe, Mike czasami odstawia też sceny o Calvin'a i z tego co mi się wydaje, ma trochę racji. Harris jak to Harris, lubię go, jest spoko, pomoże w trudnej sytuacji, ogólnie dobry z niego kumpel. Jedyna wada to że jest kobieciarzem, ale nie w tym akurat według mnie tkwi do końca sęk. Sęk tkwi w tym że facet czasami dziwnie obskakuje wręcz Mirandę. To to, to tamto, to jakaś kawa, to kolaboracja na płycie. Rozumiem, lubi ją i w ogóle, nic dziwnego no bo Mirandę lubią wszyscy zasadniczo, ale i tak coś mi tutaj śmierdzi. Calvin nie zachowuje się tak wobec dziewczyn, które tylko lubi. Coś jest ewidentnie na rzeczy i znając Calvina, będzie próbował wywinąć jakiś numer, czuję to. Chyba powiem o tym Mirandzie, nie teraz, bo muszę się jeszcze upewnić, ale muszę to zrobić jak najszybciej i ją ostrzec, bo Harris ma swoje podstępne sposoby, które notorycznie wykorzystuje i które notorycznie się niestety w większości przypadków sprawdzają.


***


"Ponieważ za każdym zakrętem, jest długi, ślepy koniec.
To najgorszy rodzaj bólu, jaki znam."


17 sierpnia, Warszawa.

Kiedy tylko wchodzę do budynku na lotnisku w Warszawie, od razu zauważam Mike'a i stojącą obok niego Mirandę. Och, aż mną wzdryga, ale nic nie daję po sobie poznać i jakby nigdy nic, trzymając w jednej ręce rączkę walizki, w drugiej rączkę Megan, a wzrokiem wodząc za Otis'em prowadzącym dzielnie drugą walizkę, idę przed siebie, aż docieram do nich i witam się. Miła, urocza Anna, jak zawsze, fuck, mam ochotę zaśmiać się złowieszczo, ale nie mogę, bo to byłoby dosyć dziwne i nie poważne. Mike od razu odbiera walizkę Otisowi, który rzuca się na szyję mu i Mirandzie, a potem skutecznie odbiera ją także mi. Czynność rzucenia się na szyję, powtarza moja młodsza córka, tylko że najpierw rzuca się na szyję Mirandzie, nie Mike'owi. Och, jak słodko, moje dzieci mówią do Mirandy ciociu...no tak zapomniałam o tym i mam ochotę rzygnąć od tej słodkości. Co myślę to moja sprawa, zachowywać muszę się najnormalniej i najszczęśliwiej w świecie. Biorę Megan na ręce, za to Otis chwyta się kurczowo ręki Mirandy i tak zmierzamy dość szybkim krokiem do wyjścia, potem do samochodu, a razem z nami idzie miło witający się ze mną ochroniarz o imieniu Jake, który kiedyś, kiedy jeździłam jeszcze w trasy z Mike'iem, często ze mną żartował i samodzielnie odbierał mnie, odwoził z lotniska i tak dalej. Jak tak się zastanowić, Jake to chyba jedyny ochroniarz Linkin Park i Mike'a, którego Mike zawsze angażował w sprawy prywatne i miał do niego zawsze największe zaufanie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem dlaczego akurat Jake, ale ok. Jest w porządku, więc nigdy mi to nie przeszkadzało i sądząc po Pani Cosgrove, jej też nie przeszkadza. Jako że nigdy nie byłam w Polsce, kiedy jedziemy przez miasto w celu dotarcia do hotelu, oglądam, patrzę i buszuję wzrokiem przez szybę samochodu, co pozwala mi oderwać się od faktu że muszę zgrywać kochaną Annę, kochaną byłą żonę, taką dobrą, akceptującą dziewczynę...o sory, narzeczoną swojego byłego męża. Phi, zwala z nóg, serio. Właśnie, co do narzeczeństwa...
- Piękny pierścionek - mówię do Mirandy, siedzącej obok mnie z tyłu. Wyraźnie jest zamyślona, a moja uwaga wyrywa ją z toku myśli. Kiedy ogarnia co do niej powiedziałam, widać że trochę jej głupio, ale zachowuje się normalnie.
- Dziękuję - odpowiada, uśmiechając się nie pewnie i patrząc w oczy Mike'a, który w tym momencie odwraca się i patrzy na nią ze zrozumieniem. Och, tak, brawo! W końcu skapnęli się że ja jeszcze nic nie wiem, och jak miło z ich strony... Kiedy dojeżdżamy do hotelu i docieramy do pokoju w którym mam mieszkać z dziećmi, Mike i Miranda wchodzą do pokoju razem ze mną i od razu widać że państwo kumaci chcą mi ogłosić swoje zaręczyny. W końcu! Jeju, czekałam na ten moment...całe życie, och. Moja wewnętrzna, sarkastyczna osobowość jest niezbicie idealna, nie ma co.
- Anno, chcielibyśmy coś powiedzieć tobie i dzieciom - Mike chwyta Mirandę za ręke i uśmiecha się radośnie, dając jej znak wzrokiem. Kiedy ich spojrzenia się spotykają, można wyczuć w powietrzu atmosferę jaka panuje pomiędzy nimi, tą miłość, fu. Zobaczymy czy długo jeszcze ta atmosfera potrwa, zobaczymy. Jestem harda dzięki Dominicowi, ale w tym momencie nawet moja hardość i pewność że uda mi się rozbić ich związek, znacznie maleje. Ta miłość, to jak na siebie patrzą, to aż bije od nich i kłuje w oczy, zwłaszcza mnie, och, kurwa. To boli, cholernie mocno boli, nadal boli bo nadal, mimo wszystko go kocham. Dominic jakoś to we mnie zamaskował, ukrył, pozwolił temu się schować i zaniknąć, ale momentami to nadal wraca, zwłaszcza w takich momentach, kurwa.
- Chcieliśmy, abyś wiedziała wcześniej, ale z drugiej strony nie chcieliśmy ci tego mówić przez telefon czy w jakiś inny, szybki i nie zbyt odpowiedni sposób - zaczyna Miranda, a Mike dokańcza za nią.
- Zaręczyliśmy się - aż świecą mu się oczy z radości. Och, Boże to straszne, bo dobrze pamiętam że nie był aż tak szczęśliwy jak zaręczył się ze mną. Fakt, cieszył się, ale to nie była taka radość jak ta, ta aż kaleczy.


"Bo jestem tylko pęknięciem w tym zamku ze szkła..."


Gratuluję im najnormalniej w świecie i staram się powstrzymać od wszystkiego co mogłoby dać im znać o mojej fałszywości, co świetnie mi się udaje. Dzieci oczywiście się cieszą, a jakżeby inaczej, och. Rzucają się im na szyję i w ogóle, wygląda to z bliska tak, że brakuje jeszcze tekstu z ich strony o treści "Mamo wyjdź z tąd, teraz Miranda będzie z nami, ty spadaj", serio, tego jeszcze brakuje. Kiedy wychodzą, czuję się jak gówno, dosłownie. Moje uczucia są skatowane, przez pięć minut z wielkiej, pewnej siebie i swojego planu Anny, stałam się tą malutką, biedną, porzuconą kobietą ze zgnojonym życiorysem i uczuciami, którą byłam przez pewien czas po rozwodzie, przez ten czas dopóki nie pojawił się Dominic i nie wparł we mnie pewnego rodzaju nowej osobowości, nowej kobiety. To takie chujowe znów się tak czuć. Zajmuję się dziećmi i usiłuje zapomnieć o moim poczuciu, usiłuję z powrotem stać się pewna i ku mojej radości, po ciężkich zmaganiach ze samą sobą, udaje mi się z powrotem stać się tą wspaniałą, niezłomną Anną, pewną siebie, która ma żelazny plan i chce go wypełnić, aby odzyskać to co należy i zawsze należało do niej. Jak dobrze, powrócić do tej wspaniałej, silnej osobowości, wyjść z tej słabeuszki, jaką się stałam przez chwilę. Jak dobrze...


***


"Boję się wykonać pojedynczy dźwięk, boję się, że nigdy nie znajdę wyjścia,
boję się, że nie zostanę odnaleziona..."


Siedzę w naszym pokoju z Matthew i rozmawiam z nim o Annie.
- I jaka była jej reakcja, kiedy jej powiedzieliście? - dopytuje Matty, zaciekawiony niezmiernie tym faktem.
- Wiesz co no, trudno mi powiedzieć jaka, bo Anna jest strasznie hm, zamknięta... - urywam z zastanowieniem - albo przynajmniej taką udaje, bo Mike, Talinda, Bey i reszta mówią zgodnie że kiedyś taka nie była, wiesz, że stała się taka po rozwodzie z Mike'iem - przerywam, analizując dogłębnie jej reakcje - wiesz, nie sądzę żeby po takim czasie od rozwodu, miała coś przeciwko naszym zaręczynom. Poza tym, jesteśmy z nią cały czas szczerzy tak, a to chyba tym bardziej się ceni - urywam, dalej analizując całą sprawę.
- No tak, ale wiesz ludzie są różni. Skąd wiesz że ona jest szczera, hm? - słowa Matthew, dają mi do myślenia pod pewnym kątem, ale zaraz przerywam swój tok myślenia.
- No niby masz rację, ale znowu po co - dalej się zastanawiam - sądzisz że byłaby aż tak fałszywa do szpiku kości, żeby od początku zgrywać że mnie lubi, chce się zaprzyjaźnić i inne takie?
- Dlaczego nie? - w tym momencie Matty patrzy na mnie z dziwną przestrogą - niektórzy ludzie, nawet dobrzy z biegiem wydarzeń i czasu, pod wpływem pewnych przeżyć stają się fałszywi. Wiesz, nie twierdzę że do wszystkich, ale przynajmniej do pewnych osób w pewnych sytuacjach. Nie chcę nic konkretnie sugerować, ale wiesz no... - urywa przeciągle - była żona to jednak nadal była żona, tak? - patrzy na mnie porozumiewawczo.
- Czyżby Healy? - patrzę na niego podejrzliwie - doświadczony widzę - zaczynam się śmiać, kiedy on robi minę ze stylu "Are you fucking kidding me?" - jakoś patrząc na Chester'a i jego byłe, nie chce mi się do końca w to wierzyć - śmieje się dalej, a on patrzy na mnie jak na głupią.
- Bardzo zabawne, serio, uśmiałem się...a Chester i jego byłe to akurat taki przypadek, zdarza się czasami - urywa, a kiedy ja zaczynam się nagle zsuwać z łóżka, zaczyna się podle śmiać - hehehe to się nazywa karma, kotku - permanentnie się ze mnie naśmiewa, kiedy cholera wie czemu zsuwam się z rogu łóżka na śliskiej narzucie i ląduje na podłodze.
- Hahaha - podnoszę głowę i tym razem to ja robię minę ze stylu "Are you fucking kidding me" - zabawny jesteś, no naprawdę... pomóż mi głupku, a nie się śmiejesz - sama zaczynam się z siebie śmiać pod nosem, gdy ten wstaje i podaje mi rękę, abym się podniosła. Kiedy się podnoszę, dzieje się coś czego się nie spodziewam, coś czego nie kontroluje. Cholerny brak kontroli, doprowadza mnie czasami do szału... Kiedy podnoszę się na proste nogi i na chwilę zbliżam się przypadkiem do jego twarzy, powstaje pomiędzy nami pewnego rodzaju napięcie. Nasze spojrzenia się spotykają i wnikają w siebie tak głęboko, że nie chcą się rozłączyć. Nasze twarze są tak blisko siebie że prawie się stykają. Wpatrujemy się w siebie jak w obraz. Oczywiście, jak zawsze najmniej odpowiedni moment, przyciąga najmniej odpowiednią osobę. Drzwi od pokoju się otwierają, ja automatycznie cofam się do tyłu i siadam na łóżko, a w drzwiach pojawia się Mike z Megan na rękach i Otisem u boku. Mam ochotę się zastrzelić, bo od razu wiem że Mike zauważył to czego nie powinien zauważyć, to co w ogóle nie powinno mieć miejsca. Jego mina w pierwszej chwili jest tak zimna, poważna i przeszywająca, że mam wrażenie że gdyby nie dzieci to wypchnąłby Matthew przez okno, albo gorzej. Boże, Cosgrove ty tępa, głupia idiotko, debilko...nie wiem już jak mam siebie nazwać, na prawdę. Z drugiej strony ciesze się że Mike przerwał tę sytuację, bo mogłoby dojść do czegoś, czego bym żałowała, bardzo żałowała. Sytuację natychmiastowo rozładowuje wbiegający na łóżko Otis, który jakby nigdy nic przytula się do mnie, co sprawia że na moją twarz od razu wkracza szeroki uśmiech. Przez moment Mike i Matthew konfrontują się spojrzeniami, aż w końcu Matthew jakby nigdy nic uśmiecha się do lekko zawstydzonej Megan, kiwa do Otis'a i mnie i wychodzi jak najszybciej się da, wymijając przy tym ostentacyjnie Mike'a w drzwiach, co wyraźnie doprowadza pół Japończyka do szału, który w tej chwili głęboko ukrywa. O cholera...będzie źle, znowu, kurwa, coś ty narobiła Cosgrove ty tępoto. W obecności dzieci Mike zachowuje się jakby nic się nie stało, jakby nikt nic nie widział, jednak kiedy robi się późno dzieci muszą iść spać. Mike odprowadza je do Anny, a ja czekam sama w pokoju jak na ścięcie. Kiedy wchodzi, wiem że nie ma ucieczki, muszę z nim porozmawiać i wyjaśnić mu to co zaszło, ale nie przyznam mu się do tego co czuję do Matthew, do tego że go również kocham, nie na równi z Mike'iem, bo nigdy nikogo nie pokocham na równi z nim, ale jednak. Jeszcze nie teraz, jeszcze jest za wcześnie, jeszcze nie...jeszcze za bardzo się boję, boję się samej siebie i swoich uczuć.


Cytaty: 
Rise Against - Injection. 
Linkin Park - Faint, Roads Untraveled,  The Catalyst, Castle Of Glass.
Eminem feat. Sia - Guts Over Fear.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Leave Out All The Rest Part 19.

Dzień Dobry, cześć i czołem. Czekaliście na nowy rozdział? Właśnie tak skromnie myślałam że tak xD A tak serio, to strasznie was przepraszam za tak długi okres oczekiwania, ale szkoła wycisnęła ze mnie wszystko i na koniec jeszcze wyrzuciła mnie na ulicę, prosto pod pięć czołgów ;-; Liceum pod względem naukowym, to najgorszy czas w życiu, zapamiętajcie to do końca życia, serio... Ok, jak zawsze przepraszam za wszelkie błędy, które pewnie się wkradły i mam nadzieję że będzie się podobać. Zapraszam do komentowania i liczę na waszą kreatywność i wszelkie wskazówki. Najważniejsze! Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem i z chęcią przy chwili wolnego czasu zajrzę na wasze blogi ;) Tak w ogóle to chciałabym wszystkim życzyć Wesołych Świąt! Dużo szczęścia, zdrowia, dobrych ocen (tym co się uczą), udanego Sylwestra, a na ten nowy rok przede wszystkim spełnienia, żeby był przynajmniej tak samo udany jak 2014, albo bardziej, dużo wspaniałych koncertów (Linkin Park, Linkin Park, no może jeszcze inni, no i Linkin Park), pieniędzy (pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy to...brak koncertów ;-;) oraz czego sobie wymarzycie, no i żeby moje opowiadanie dalej wam się podobało :D Pozdrawiam, Cassandra :)

6 czerwca - rano.

"Dosłownie kilka chwil temu na oficjalnej stronie Project Revolution, pojawiły się informacje odnośnie zastępstw i niespodzianek na tym najbardziej wyczekiwanym w Europie muzycznym wydarzeniu 2014 roku. Trzeba przyznać że organizatorzy - zespół Linkin Park - nigdy nie zawodzą i nawet z najgorszej opresji wychodzą z twarzą i widocznym zadowoleniem fanów nie tylko ciężkich brzmień. No właśnie, kogo Linkini zagarneli na swoją trasę? Mianowicie całą śmietankę stosunkowo młodych, zdolnych, popularnych, docenianych brytyjskich wykonawców i nie tylko! Jesteście ciekawi o kogo chodzi? Nie mamy zamiaru trzymać was dalej w niepewności. Mianowicie z dniem 8 czerwca (koncert w Manchesterze) do trasy dołącza zespół Bring Me The Horizon, The 1975 oraz Hurts. Na temat tych drugich zgromadzeni na wczorajszym koncercie Maroon 5, mieli okazje się dowiedzieć od wokalisty zespołu Adam'a Levine'a, który wychwalając siedzących na trybunach Mirandę Cosgrove i The Enemy's Gate oraz Matthew Healy'iego z The 1975, oznajmił fanom że to właśnie ekipa Healy'iego zastąpi ich na trasie. Co do dość niespodziewanych niespodzianek o których wspomniał wczoraj w oświadczeniu Mike Shinoda, zaskoczenie fanów będzie chyba równe ich zadowoleniu. Z dniem dzisiejszym do i tak już długiej listy wykonawców Projectu dołączają: Jack White, Of Mice & Men, Tokio Hotel, Steve Aoki, Calvin Harris oraz Ellie Goulding. Zaskoczeni?! Uwierzcie nam że nie mniej niż my! Wygląda na to że Project Revolution 2014 zostanie na długo zapamiętany jako najhuczniejsze i chyba najlepsze wydarzenie muzyczne w Europie, a Linkin Park po raz kolejny udowodni nie tylko swoim fanom, na co ich stać oraz za co trzeba ich kochać, uwielbiać i szanować. Pod naszym artykułem znajdziecie podsumowującą listę wszystkich wykonawców festiwalu, a dokładną listę uwzględniającą podzielenie wykonawców pomiędzy trzy festiwalowe sceny oraz dni koncertowe zapewniające zagranie wszystkich artystów we wszystkich krajach, znajdziecie na oficjalnej stronie Projectu.

Wykonawcy Project Revolution 2014:

Linkin Park
30 Seconds To Mars
My Chemical Romance
Korn
Green Day
Rise Against
Billy Talent
Papa Roach
Maroon 5 (4 - 6 czerwca)
Slash (4 - 6 czerwca)
Chris Cornell (4 - 6 czerwca)
Fall Out Boy
Flyleaf
Eminem
Jay-Z
Beyonce
Kanye West
Rihanna
Miranda Cosgrove & The Enemy's Gate
Avicii
David Guetta
Jennette McCurdy
Jack White (od 6 czerwca)
Of Mice & Men (od 6 czerwca)
Tokio Hotel (od 6 czerwca)
Steve Aoki (od 6 czerwca)
Calvin Harris (od 6 czerwca)
Ellie Goulding (od 6 czerwca)
Bring Me The Horizon (od 8 czerwca)
The 1975 (od 8 czerwca)
Hurts (od 8 czerwca)

Nie pozostaje nic innego, jak życzyć wszystkim wybierającym się na Project wyśmienitej zabawy!"


Stoję jak wryta pomiędzy Gerard'em z My Chemical Romance i Beyonce i nie mogę uwierzyć temu co właśnie wyczytuje Mike. Nie mogę uwierzyć temu że dzisiaj i za dwa dni do naszej trasy dołączą akurat te osoby i akurat te zespoły. Mam wrażenie że zaraz umrę - Cosgrove opanuj się! Kochasz Bring Me The Horizon i Jack'a White'a i Hurts, uwielbiasz Calvina i Ellie i Tokio Hotel i resztę, ale panuj nad sobą do ciężkiej cholery! - krzyczy na mnie mój własny rozsądek i resztki powagi, jednak z drugiej strony strzępki moich rozsypanych emocji krzyczą - Cosgrove skacz z radości! Skacz mówię! - i bądź tu człowieku spokojny. Stojący za mną Guetta widząc że zaraz wyskoczę z siebie i stanę obok, delikatnie przytrzymuje moje ramiona żebym przypadkiem nie skoczyła nagle na Mike i go nie uszkodziła z radości. Fakt jest taki że blondyn ma przy tym duży ubaw, a kiedy sarkastycznie ostrzegam go żeby się nie śmiał, specjalnie potrząsa mną lekko na prawo i lewo, tak dla udowodnienia mi że z radości miota mną jak szatan. Uwielbiam wujcia David'a za całokształt i za to że jego poczucie humoru czasami przysparza mnie o facepalm życia, serio.
- Większość z nas w miarę dobrze zna dołączające do trasy osoby, a kto kogoś nie zna - w tym momencie Mike uśmiecha się i patrzy na mnie - ten będzie miał okazje poznać się dzisiaj na krótkim after party zapoznawczym po festiwalu, które jednocześnie będzie pożegnaniem z Maroon 5, Slash'em no i Chris'em.
- Tak, tylko nie pić mi za dużo bo jutro wyjeżdżamy około południa do Manchesteru i kto za późno wstanie przez kaca, tego nie wpuścimy do samochodu, będzie musiał iść pieszo - z szatańską miną kończy Chester, a wszyscy zaczynają się śmiać. W tym momencie słyszę rozbawiony głos stojącego obok mnie Gerard'a.
- Kochanie, ale spokojnie, na prawdę nie musisz mi miażdżyć ręki z radości, wystarczy że się przyjacielsko przytulisz - śmieje się jakby nigdy nic, a ja dopiero teraz zauważam że zupełnie niekontrolowanie objęłam ramie Gerda i tak je sobie bezprecedensowo miażdżyłam w kurczowym uścisku.
- O mój Boże, Gee przepraszam! Nic ci nie zrobiłam?! - wypalam zdając sobie sprawę ze swojego nie ogarnięcia.
- Na prawdę nic mi nie zrobiłaś - śmieje się Gerard, wtórując David'owi, Bey i Mike'owi - następnym razem służę ramieniem - w tym momencie robi najgłupszą i najzabawniejszą minę jaką potrafi, a ja jakby nigdy nic wybucham śmiechem. Kiedy wszyscy zaczynają się rozchodzić, mocno przytulam Mike'a i dziękuję mu.
- Wiem że starałeś się o nich specjalnie - mówię z uśmiechem - znam cię, wiem że to dla mnie - mówię nieskromnie, spoglądając niewinnie w sufit.
- Wiem że wiesz kochanie, ale to nie tylko moja zasługa - śmieje się Mike.
- Wiem. Dlatego właśnie teraz pójdę ściskać resztę Linkinów - całuję go, po czym rzucam się jak dziecko na pozostałą piątkę no i na Ruehmer'a, który jak zawsze uśmiechnięty i zdystansowany do siebie, sarkastycznie wychwala się czego to on nie załatwił i czego to on nie zrobił.


***


Zaraz po zakończeniu festiwalu i koncercie Calvin'a Harris'a, zostawiam moje kochane rodzeństwo, pragnące po dniu nie tylko festiwalowych wrażeń iść do klubu na drinka i biegnę szybko się ogarnąć przed after party. Prysznic, nowy makijaż, szybka zmiana ciuchów i już jestem gotowa. Mike jak zawsze śmieje się ze mnie kiedy denerwuje się nie mogąc dobrać nic na wierzch.
- Może po prostu ubierzesz koszulę? - wskazuje na dżinsową koszulę, które leży bezwładnie pozostawiona na oparciu kremowego fotela.
- No tak! Zapomniałam o niej! - wykrzykuję z triumfem - jesteś genialny! - unoszę aktorsko ręce ku górze, aby oddać genialność czynu pół japończyka.
- Wiem że mnie kochasz, ale może już chodźmy kochanie - bierze ową koszulę i ubiera mnie w nią, po czym obejmując mnie w pasie od tyłu, popycha mnie lekko w stronę drzwi.
- Tak, ale jeszcze muszę... - urywam w tym momencie, bo drogi Shinoda z szybkością światła doprowadza mnie do pobliskiej ściany, przyciska do niej i całuje tak obezwładniająco że praktycznie sama sobie mentalnie odbieram prawo głosu. Całujemy się kilka dobrych minut, podczas których cały czas jestem przyciśnięta plecami do zimnej ściany, jednak nie przeszkadza mi to w najmniejszym nawet stopniu. Gdy w końcu Mike odrywa się ode mnie, wydaje z siebie wyraźny pomruk nie zadowolenia, który przez chwilę bardzo go bawi.
- Nic już nie musisz. Wyglądasz pięknie, teraz, zawsze i w każdej chwili i gdyby nie to że powinniśmy oboje tam być od ponad godziny to wziąłbym cię tu i teraz, mając gdzieś to że się spóźnimy i to czy w ogóle tam dzisiaj trafimy, ale kochanie musimy tam trafić więc proszę chodź i nie mów że musisz coś jeszcze zrobić bo ewoluuję - mówiąc to patrzy mi głęboko w oczy w których ewidentnie widać pożądanie, które i ja czuję.
- Kotku dobrze, ale żebyśmy mogli tam teraz pójść musimy się od siebie oderwać, a sam wiesz że to będzie trudne.
- Wyobraź sobie że wiem - oboje zaczynamy się głośno śmiać i powoli zwalniamy swoje uściski, prawie tak wolno jakbyśmy rozbrajali bombę. Oboje poprawiamy się trochę i jakby nigdy nic wychodzimy z pokoju. Od samego wejścia na after party Mike trzymając mnie za rękę, przedstawia mnie to temu to tamtemu, dzięki czemu udaje mi się poznać kolejne osoby o których poznaniu zawsze marzyłam. Po około godzinie rozmawiam i znam się już z całą nową ekipą dołączającą do trasy, a mój wewnętrzny wskaźnik rozemocjonowania jest tak wysoki że mam ochotę wybuchnąć. Mimo tego trzymam się w miarę możliwości na wodzy i nie zachowuje się jak dzika psycho fanka żądna kontaktu i uwagi idola. Co prawda od początku imprezy czuje się troszkę nieswojo. Sama nie wiem o co mi chodzi, ale czuje się dziwnie obserwowana i mimo prób zorientowania się kto mógłby nie spuszczać ze mnie wzroku, nie wiem. Oczywiście z racji pewnego doświadczenia od razu dyskretnie sprawdziłam młodego Leto, jednak nie zauważyłam żadnych ogromnych obserwacji z jego strony, dlatego zaniechałam i zajęłam się dyskusją. Po długiej i wciągającej rozmowie z Beyonce, Jay'em i człowiekiem którego wprost uwielbiam za charyzmę i całą twórczość, czyli Jack'iem White'em, udaje się do baru po coś do picia. Przysiadam na chwilę na wysokim krześle barowym, gdy nagle ktoś zasłania mi oczy. Już pomyślałabym że to Rihanna, bo to ona ma w zwyczaju robić mi takie niespodzianki, ale fakt jest taki że ją poznałabym od razu po specyficznym zapachu perfum, których używa. Zastanawiam się chwilę, kto to może być. Moja intuicja mówi mi że to Matty.
- Healy to ty? - pytam nie pewnie, jednak kiedy tylko pytanie wychodzi z moich ust wiem że się nie mylę.
- Ee no, myślałem że mnie nie poznasz - odkrywa mi oczy i staje przede mną z miną pobitego psa.
- Phi cwaniak - śmieje się - jestem w stanie rozpoznać po jakimś minimalnym szczególe co najmniej 90 procent ludzi znanych mi krócej niż tydzień, uwierz mi - puszczam mu oczko i robię minę niczym biznesmen.
- Tak, tak - siada na krześle obok mnie - zaraz mi powiesz że jesteś wieszczem - śmieje się, a jego uśmiech jak zawsze lekko mnie rozprasza. Mam nadzieję że zdołam do tego przywyknąć bo jakoś nie czuje się do końca komfortowo z tym faktem.
- Oczywiście że tak powiem - żartuje - czyżbyś wątpił w moje możliwości przewidywania? - celowo trochę się z nim drażnię.
- Nie, nie wątpię, aczkolwiek taka istota jak ty raczej słabo kojarzy się z jakimś pustelnikiem czy innym jasnowidzem, myślicielem czy filozofem, który zamyka się w swojej dzikiej pustelni żeby rozmyślać - mówiąc to patrzy mi głęboko w oczy, a ja czuje leciutkie ciarki biegnące po moich plecach. Zaraz jednak otrząsam się z jego uroku, widząc na horyzoncie Mike'a, który wyraźnie zaznaczając swój "teren" - Boże jak to głupio brzmi - całuje mnie tak samo, albo nawet bardziej obezwładniająco - o ile się da bardziej - niż w pokoju. Kątem oka zauważam że Healy odwraca głowę, jakby nie chciał na nas patrzeć. Czy on...nie, nic, nie ważne.
- Cześć - mówi do niego Mike, gdy już się od siebie odrywamy i jakby nigdy nic podaje mu dłoń. Matty jest wyraźnie zdziwiony tym jaki Mike jest miły, jednak odwzajemnia uścisk dłoni.
- No i jak się wam podoba trasa i w ogóle cały projekt? - pyta Mike, obejmując mnie kurczowo w pasie.
- Bardzo się nam podoba - odpowiada Matty nadal najwyraźniej nie mogący wyjść z podziwu dla tego jaki Mike jest dla niego miły - na razie poznajemy ją od środka - w tym momencie spogląda na mnie z dziwnym uśmiechem, a cała jego codzienna pewność siebie wraca - ale już za dwa dni zagramy i sądzę że będzie zajebiście - uśmiecha się z zadowoleniem - już nie mogę się szczerze powiedziawszy doczekać naszego pierwszego występu.
- To bardzo dobrze - Mike uśmiecha się dziwnie, aczkolwiek nadal jest bardzo miły. O dziwo, jego sympatyczne podejście do Matthew nie jest wymuszone ani sztuczne. Czyżby Pan Zazdrosny Shinoda przyjął do wiadomości że w moim świecie mimo zauroczenia osobą Healy'iego istnieje tylko on? W końcu! Jak dobrze poczuć że sytuacja po dwóch kłótniach o Matthew, choć trochę wraca do normy. W tym momencie rozmowę przerywa Ellie Goulding, która podchodzi i wita się ze wszystkimi zupełnie jakby znała się z nami sto lat.
- Boże, Ellie uwielbiam cię! - mówię podekscytowana, a Ellie przytula mnie.
- Sęk tkwi w tym że ja ciebie też - odpowiada z uśmiechem - twoja płyta jest genialna. Słucham jej na okrągło i nie mogę się oderwać, nie mogę przestać - chwali mnie blondynka, a ja prawie umieram z dumy i z tego że moja twórczość podoba się jej - z resztą zaraz pewnie gdzieś tutaj na horyzoncie pojawi się Calvin - w tym momencie Ellie odwraca się i przeszukuje wzrokiem salę - on potwierdzi że słucham twoich piosenek na okrągło i pewnie sam cię pochwali, bo sam cię słucha - puszcza do mnie oczko.
- Jeju, dziękuje - odpowiadam podekscytowana - naprawdę nie wiem co powiedzieć - nabieram głęboko powietrza - bardzo się cieszę że podoba ci się moja muzyka i Calvin'owi też - Mike głaszcze mnie delikatnie po ramieniu dla uspokojenia.
- Nie mów nic. Nie dziękuj kochana bo nie masz za co, a jeśli masz już dziękować to podziękuj sobie i swojemu talentowi - blondynka puszcza mi oczko, a Matty i Mike zgodnie potwierdzają jej słowa. Dosłownie chwilę później podchodzi do nas Calvin Harris, wita się i oczywiście potwierdza słowa Ellie, przy okazji okazując się bardzo miłym i przyjaznym gościem. Oczywiście Matty dość dobrze zna Calvin'a i Ellie, jednak ja i Mike mimo iż dopiero ich poznaliśmy - ja w ogóle, a Mike ze strony prywatnej - to bardzo dobrze się z nimi rozumiemy.
- Mike! Mike! Mike! - nagle słychać biegnącego w naszą stronę Tomo z 30 Seconds To Mars - Chaz cię woła - kończy stając obok nas - przyszli dziennikarze i chcą zrobić krótki wywiad z wami, nami i ten teges chodź tam teraz - kończąc zdanie Tomo uśmiecha się, robiąc głupkowatą minę z której oczywiście wszyscy się śmiejemy.
- Ok, już idę - odpowiada Mike przez śmiech - to może chwilę potrwać, także zobaczymy się później - daje mi czułego buziaka i kiwając reszcie, odchodzi razem z Tomo w stronę drzwi na korytarz dla reporterów.


***


"Nigdy nie byłem doskonały, lecz Ty też nie byłaś."


Wkurzam się na tych reporterów. Chciałem trochę pobyć z Mirandą w towarzystwie to oni w najmniej odpowiednim momencie wyskakują z wywiadem. Swoją drogą nie wiem jak oni uprosili Ruehmer'a żebyśmy udzielili jeszcze jednego, ostatniego wywiadu. Adam wyznaczył czas dla reporterów no więc o co chodzi no? Spóźnialscy niech spadają na drzewo. Dobra, prawdopodobnie przesadzam, ale fakt jest taki że wolałbym w tej chwili być przy Mirandzie. Matthew to Matthew, głównie chodzi mi o niego mimo iż trochę udało mi się zmienić do niego stosunek, ale jest jeszcze Calvin. Jest spoko i nic do niego nie mam, ale z tego co mówiła Rihanna jest cholernym kobieciarzem i podobno nie ma skrupułów co do tego czy kobieta jest zajęta czy też nie, żonata czy panna i tym podobne. Co prawda zdążyłem zauważyć że gość sprawnie oddziela przyjaźń damsko-męską od kobiet które podrywa, ale nie zmienia to faktu że różnie bywa. Healy też niby traktuje Mirandę jak koleżankę z którą dobrze się mu rozmawia o muzyce i tak dalej. Przynajmniej tak twierdzi Miranda, ja nie do końca w to wierzę, dlatego pilnuje jej jak oka w głowie. Mam oczywiście nadzieję że się ogarnę i nie będę wybuchać taką złością jak wczoraj i przedwczoraj. Moje zachowanie centralnie przekroczyło wszelkie granice i myśląc teraz o tym mam ochotę uderzyć się czymś ciężkim i twardym, mocno w ten swój głupi łeb. Przeginam i to mocno. Miranda nie zasługuje na takie zachowanie z mojej strony, zwłaszcza że moje zachowanie wynika z zazdrości o nią. Musze się ogarnąć na prawdę, tyle że są pewne momenty w których nie panuje nad tym, nie panuje nad zazdrością o Mirandę. Wybucham zamiast porozmawiać jak człowiek, nie kontroluje tego po prostu. Pierwszy raz w życiu mam taki objaw. Po prostu bardzo, panicznie wręcz boje się że ją stracę, bo zbyt mocno ją kocham. Gdyby broń Boże Miranda teraz odeszła to nie wiem co bym ze sobą zrobił, ale byłoby ze mną źle, bardzo źle. Pewnie zapadłbym się w dołek, zajął się pracą do tego stopnia że chyba musielibyśmy z chłopakami wydawać płyty co trzy miesiące, żeby nadążyć za moim tempem. Robiłem tak po kłótniach i problemach z Anną, tylko że teraz to byłoby tysiąc razy gorsze i tysiąc razy bardziej spotęgowane. Dlatego właśnie muszę się ogarnąć, bo kłótnie i moje wybuchy nic nie pomogą, a jeszcze pogorszą sprawę. A bez Mirandy, bez niej jestem zwykłym zerem. Tak jak bez chłopaków, LP i muzyki byłbym zerem, tak bez niej też. Zerem jako człowiek, osoba, artysta. Nawet jako ojciec. Jako wszystko. Po prostu nikim i niczym. Zimnym i wyzutym z uczuć wyrzutkiem. Dlatego właśnie zrobię dzisiaj coś czego nikt się nie spodziewa, Miranda już tym bardziej się tego nie spodziewa. Chcę tego, bardzo i wiem że ona też, mimo różnych obiekcji będzie tego chciała. Nie obchodzi mnie zdanie innych, ważne co czuję ja i Miranda. Ważne żeby nikt tego nie zniszczył, ani nie naruszył. Ważne żebyśmy byli ze sobą, na dobre i na złe.


***


Dopytuję Adam'a i upewniając się że Mike i Chaz jeszcze udzielają wywiadu, udaje się na chwilę do mojego pokoju, by poszukać mojego telefonu, który musiałam tam zostawić w roztrzepaniu. Mimo wspaniałej atmosfery i towarzystwa, czuje się dziwnie. Sama nie rozumiem o co mi chodzi, ale czuję się tak samo nieswojo jak wtedy. Wtedy, mam na myśli okres kiedy Jared wręcz napastował mnie wzrokiem na każdym możliwym kroku i przy każdym możliwym spotkaniu. Idąc korytarzem zamyślona i wyłączona z rzeczywistości, cholera wie dlaczego nie mogę wyzbyć się dziwnego uczucia że ktoś mnie obserwuje. Sama nie wiem o co mi chodzi. Do tego muszę przyznać że jestem strasznie napalona na Shinode, co jakoś nie ułatwia mi trzeźwego myślenia. Najchętniej wykorzystałabym jakiś moment nie uwagi ludzi z otoczenia, zagarnęła go szybko do pokoju i wykorzystała na wiele różnych sposobów, ale muszę zachować spokój jeszcze chociaż przez godzinę, dwie. To będzie trudne, ale nie niewykonalne. Kiedy wchodzę do pokoju, zapalam tylko małe światło na korytarzyku, będąc prawie pewna że moja zguba znajduje się w szafce obok łóżka i że nie będę nawet potrzebować światła do jej znalezienia. Praktycznie po omacku docieram do owej szafki i przeszukuje ją dokładnie, przez co nie słyszę nawet kiedy ktoś cichaczem wmyka się do pokoju i zachodzi mnie od tyłu. Będąc przekonana że to Mike, odwracam się z impetem i całuje go namiętnie. Oczywiście nie upewniam się czy to na pewno on i zaraz tego żałuję. Cosgrove ty skończona idiotko! Kiedy zaczynam kapować że coś nie pasuje, do pokoju jak oparzony wlatuje Matty:
- Mirando, znalazłem twój tele... - w tym momencie Healy urywa i staje jak wryty, a z jego ust chyba mimowolnie wypada krótkie - o kurwa.
Otwieram oczy i ku mojemu przerażeniu widzę błękitne oczy Jared'a. Tak, jestem debilką i zamiast spojrzeć czy Mike to na pewno Mike, nie spojrzałam i bum. Masz babo placek, całuje Leto zamiast mojego faceta. Faktycznie kurwa. Nawet więcej niż kurwa. Odrywam się od jego ust i szybko cofam się w tył co powoduje że upadam na łóżko i miotam się. On też sądząc po minie jest co najmniej bardzo zdziwiony.
- Co ty tu kurwa robisz?! - wybucham jak popieprzona, kiedy już udaje mi się usiąść jak człowiekowi.
- Szukałem cię bo chciałem ci dać ten tekst o którym rozmawialiśmy - ewidentnie sam nie może się otrząsnąć po całej sytuacji.
- Ja pierdole Jared... - przerywam żeby odetchnąć głęboko i opanować trochę ton - nie mogłeś wchodząc zapukać i powiedzieć czegoś kiedy już tutaj wszedłeś? - nadal mówię podniesionym i zdenerwowanym tonem, ale już nie krzyczę.
- Przepraszam - przeciera twarz rękami - wszedłem bo drzwi były uchylone więc pomyślałem że skoro Mike jest na wywiadzie to na pewno ty tutaj jesteś. Dlatego nie zapukałem - urywa, siada na fotelu pod ścianą i kontynuuje - a kiedy już chciałem coś powiedzieć to akurat zerwałaś się znad tej szafki jak oparzona i zatkałaś mi usta - mówiąc to ostatnie, zaczyna mimowolnie się śmiać.
- Zaraz cię pierdolnę no - rzucam w niego z całej siły poduszką - to wcale nie jest śmieszne! - opieprzam go mimo iż z chwilą obecną sposób w jaki to ujął, mnie również lekko śmieszy.
- No co? Taka prawda no! Przepraszam cię, serio - śmieje się lekko odbijając mój cios poduszką.
- Dobrze już - mówię poważnym tonem - ja też przepraszam. Spieprzyłam sprawę bo myślałam że to Mike.
- Wow, awansowałeś na Shinodę - dopiero teraz Matthew zaczyna się lekko śmiać, jednak zdążyłam już go poznać na tyle w ciągu tych raptem dwóch dni, że zauważam że jego śmiech jest wymuszony, a mina wcale nie skłania się ku niczemu dobremu. Czy on...tak, właśnie tak. Healy jest zazdrosny. Dopiero teraz zaczynam kapować. Te wszystkie jego teksty i w ogóle. Myślałam że to wynika z jego pewności siebie do osób które lubi, a tu nagle zauważam to. Składam sobie wszystkie sytuacje w mózgu, niczym puzzle i widzę to co mam widzieć. Ja traktuje go jak kumpla, może potem przyjaciela...no dobra, jestem nim zauroczona...ale to nic poważnego. Przejdzie mi bo kocham Mike'a. Koniec, bardzo stanowcza kropka.
- Tak - śmieje się Jared, jednak jego mina ulega dziwnej zmianie, kiedy słyszy to stwierdzenie, brzmiące trochę jak zgryźliwa uwaga, którą Matthew obraca w żart, poprzez uderzenie głową w ścianę i dodanie niby żartobliwym tonem - ja padnę z wami na zawał na tej trasie.
- Nie masz za co przepraszać - mówi już całkiem poważnym tonem Jared - to moja wina że nie zapukałem i wcześniej się nie odezwałem.
- Tak, ale to moja wina że jestem głupia - stwierdzam żałośnie.
- Nie jesteś głupia, każdemu może się zdarzyć mała wpadka no - kwituje Leto - zapomnijmy o całej sytuacji i już.
- Ok, zapomnijmy - dopowiadam zgadzając się z jego stwierdzeniem - i ty też Matty zapomnij o tym co widziałeś - patrzę na niego miną pobitego psa.
- Ja coś widziałem? Ja nic nie widziałem? O czym ty w ogóle do mnie kochana mówisz? - Matt robi zdziwioną minę, która ma mnie zapewnić o tym że całe zajście już "wyparowało" z jego głowy. Jared zostawia mi owy nieszczęsny tekst przez który miało miejsce całe zdarzenie i wychodzi, a ja i Matthew razem z nim w celu udania się z powrotem na salę. Mam zamiar powiedzieć Mike'owi o całej sprawie. Szczerość to podstawa, zwłaszcza kiedy jest zazdrosny tak jak ostatnio, więc nie mam zamiaru tego ukrywać. On to zrozumie, wkurzy się, straszliwie się wkurzy...ale zrozumie. W drodze na salę, przelotnie zauważam tylko dalsze, mniejsze już, ale dalsze wkurzenie na twarzy Healy'iego, które sprawnie ukrywa, ale ja jestem w stanie je wyczuć i zobaczyć.


"Zaryzykuję to, jeśli dasz temu szansę. 
Bo chcę być jedynym, który trzyma cię tak blisko i tak mocno."


Idąc korytarzem wszyscy zauważamy Rob'a stojącego przed drzwiami, który dziwnie się zachowuje. Widząc nas od razu szybko wchodzi do sali i wyraźnie kogoś woła. Kiedy tylko przekraczamy próg sali, zauważamy że albo coś się stało, albo ktoś coś ogłasza. Wszyscy zgromadzeni od wejścia z zaciekawieniem i uśmiechami spoglądają w pewną część sali w której najwyraźniej ma miejsce jakaś sytuacja. Chester podlatuje do mnie z prędkością światła i razem z Beyonce wręcz błaga mnie żebym poszła z nimi.
- Ale o co chodzi? - pytam zdezorientowana, kiedy oboje łapią mnie pod ramię i zmuszają do pójścia. Chester gestem pokazuje Jared'owi i Matty'iemu żeby szli za nami, a sam prowadzi mnie jakbym była dzieckiem.
- Nie nic takiego - Chester i Bey mówią to prawie jednocześnie, spoglądając na siebie znacząco i śmiejąc się od ucha do ucha.
- Tak, tak. Czuje że coś się kroi - odpowiadam, jednak oni puszczają moją uwagę mimo uszu i dalej zachowują się co najmniej jakby oboje napalili się porządnie trawy. Kiedy doprowadzają mnie do miejsca na które wszyscy teraz zwracają uwagę, okazuje się że w ogarniętym teraz powszechną uwagą miejscu stoi i czeka Mike. Uśmiecham się kiedy tylko z powrotem go widzę. Boże, jest taki przystojny. Tego się nie da opisać słowami, serio. To trzeba widzieć, widzieć na żywo. Kiedy praktycznie zostaję odstawona przez Bey i Chaz'a obok Mike'a, nie za bardzo wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale stoję niewzruszona i czekam na rozwój sytuacji. Chester i Bey wycofują się do tyłu i stają obok Matthew i Jared'a, którzy też najwyraźniej nie czają co się dzieje. Mike patrzy mi głęboko w oczy i uśmiecha się z tym czułym błyskiem w oku, który ma zawsze, tylko i wyłącznie wtedy kiedy patrzy na mnie. Nawet kiedy się kłócimy, ten błysk zawsze jest obecny.
- Przepraszam cię za to że to tak wygląda, ale ze względu na trasę nie miałem lepszego pomysłu, zwłaszcza że są tutaj nasi przyjaciele, znajomi, rodzina - urywa i spogląda na Andrew, Cornelię i Ashley stojących z boku - nie pełna co prawda, ale jest - oddycha głęboko - obiecuje że zrobię to w lepszy sposób kiedy wrócimy - śmieje się, a część chyba już wtajemniczonych w całą sprawę osób śmieje się razem z nim. Nadal nie pewna do końca o co chodzi, czekam na dalszy rozwój sytuacji. Sztywnieje kiedy okazuje się o co chodzi. Mike nabiera powietrza, wyciąga małe czarne pudełko z kieszeni spodni i klęka. Co ty robisz Shinoda? Otwiera pudełko, a moim oczom ukazuje się piękny, prosty pierścionek, chyba z białego złota z małym, białym kamieniem po środku.
- Wyjdziesz za mnie?


***


"To po prostu dziewczyny, łamiące serca."


Wchodząc do pokoju Mirandy i Mike'a staję jak wryty. Nie wiem co mam zrobić. Stać i się patrzeć, odciągnąć młodego Leto od Mirandy, wyjść czy może wziąć i pierdolnąć się czymś twardym w głowę żeby sprawdzić czy nie mam przypadkiem schizy. Co to w ogóle ma być do cholery?! Dlaczego on ją całuje?! Dlaczego oni się całują?! Tysiąc myśli wpada mi do głowy z szybkością huraganu i mam wrażenie że moja głowa zaraz wybuchnie albo odpadnie. Dosłownie sekundę po moim wejściu Miranda otwiera oczy i odrywa się od niego w amoku upadając na łóżko. Najpierw krzyczy, potem opanowywuję swój ton i wszystko zaczyna się wyjaśniać. To pomyłka, zwykła pomyłka. O kurwa, jak dobrze że to jest pomyłka. Nigdy chyba nie czułem takiej ulgi, jak w tym momencie. Mimo to jestem strasznie wkurwiony. Wkurwiony, nie wkurzony, jaki wkurzony?! Mam ochotę uderzyć Jared'a w twarz, ale wiem że ani zdrowy rozsądek, ani mój osobisty mechanizm samozachowawczy na to nie pozwolą. I dobrze, jeszcze bym coś spieprzył. Coś czego nie mam zamiaru spieprzyć. Skoro Miranda jest zajęta - jak na tą chwilę - i raczej nie zapowiada się żeby szybko była wolna to przynajmniej chcę być jej przyjacielem. Czy to nie logiczne? To bardzo logiczne. Kiedy cała sytuacja się wyjaśnia i zostaje obrócona w żartobliwą, nie mogę się opanować od lekko uszczypliwej uwagi w kierunku Leto. Mam nadzieję że ani ona ani on nie wyczuli mojego zamiaru, ale prawdopodobnie sądząc po minie Mirandy się mylę. Tak samo jak mylę się co do związku Mirandy i Mike'a, o czym mam okazje się upewnić chwilę później na sali. Próbuje ukryć swoje emocje. Zdziwienie, złość i wszystko inne co czuje w tym momencie. Dech zapiera mi w piersi, kiedy Shinoda wypowiada głośno swoje pytanie. Przez chwilę mam wrażenie jakbym miał zaraz upaść na podłogę, zemdleć czy coś, ale nie. Nadal stoję twardo na nogach i patrzę na całą sytuacje z szeroko otwartymi oczami. Nie wierzę w to, po prostu nie wierzę. Dobrze że wszyscy są skupieni na nich bo w tym momencie chyba wyglądam jak ściana, albo gorzej. Kątem oka zauważam wyraz twarzy Leto, który też wyraźne nie jest zadowolony zaistniałą sytuacją. Kiedy tylko kapuje się że zwracam uwagę na jego reakcje, jak na zawołanie nakłada na twarz maskę z uśmiechem. Zręczność oscarowego aktora w końcu. Przez bardzo krótką chwilę w mojej świadomości przebiega drobna, mała nadzieja, cień nadziei że Miranda się nie zgodzi, ale dobrze wiem że mogę sobie wyrzucić do kosza tą nadzieje. Oczywiście że się zgodzi Healy, ona kocha go do szaleństwa. Ale jesteś głupi Matt. Znów nabiłeś się na ten sam numer. Ty zaczynasz coś do niej czuć, ale ona do ciebie już nie koniecznie. Świetnie kurwa, doprawdy epicko. Miranda wyraźnie jest bardzo zszokowana oświadczynami, ale po opadnięciu emocji, praktycznie bez wahania się zgadza. Odruchowo odwracam dyskretnie głowę kiedy całuje się z Shinodą. Tak jakoś po prostu, podświadomie nabrałem takiego odruchu. Gdy podnoszę wzrok wszyscy zaczynają im gratulować. Chcąc zachować twarz, nie dać po sobie poznać czegokolwiek no i mimo wszystko chcąc dalej pogłębiać moje koleżeństwo, potem przyjaźń z Mirandą, jakby nigdy nic podchodzę i przytulam ją po przyjacielsku. Patrzy się na mnie szklistymi ze wzruszenia oczami, które mają w sobie to takie ciepłe światełko. Gratulując Mike'owi czuje się jakbym sam sobie wbijał nóż gdzieś w okolicy płuc, ale mimo to zachowuje się całkiem normalnie, podaje mu dłoń i odchodzę na bok tak aby inni mogli im gratulować w spokoju.


***


"Chcę, by miłość powoli mnie przetoczyła,
wbiła we mnie nóż i obróciła nim wokoło."


Nie mogę w to uwierzyć. Nigdy w życiu nie myślałem że Shinoda...że Mike będzie chciał tak szybko wziąć ślub z Mirandą. Nie brałem pod uwagę żadnych zaręczyn czy czegokolwiek takiego. No ale nic, prędzej czy później to musiało się stać i nic nie mogę na to poradzić. Obiecałem sobie i Chester'owi po części też, że nie rozbiję związku Mirandy i Mike'a, choćbym miał przez to cierpieć. Dotrzymam słowa, choć będzie to trudne nie ukrywam. Zwłaszcza po tej dzisiejszej akcji w pokoju. W pewnym sensie muszę przyznać że poza świadomością miałem cichą nadzieję że Miranda pomyśli że jestem Mike'iem i mnie pocałuje. No i tak też się stało. Teraz mam do siebie żal, ale z drugiej strony sytuacja przeszła żartobliwie i obeszło się bez kłótni czy czegokolwiek takiego. Największy problem tkwi w moim osobistym odczuciu i reakcji. Nie sądziłem że pocałunek Mirandy tak na mnie zadziała. Teraz kiedy siedzę spokojnie w cichym pokoju i się nad tym zastanawiam, stwierdzam że zachowałem się jak kompletnie niedojrzały chłystek i teraz dostane za swoje. Oczekiwałem że nic mnie nie ruszy, a tutaj proszę, pocałowała mnie delikatnie i już jestem jakiś inny. Mam problemy z blokowaniem się, nie wytrzymuje momentami. Miałem tak samo na początku i przeszło, więc teraz też przejdzie. Mam taką nadzieję. Nie pozwolę na to aby uczucie do Mirandy mną zawładnęło, bo to będzie oznaczać że będę zdolny zrobić wszystko żeby ją mieć. Nie, nie chcę tego, nie kosztem moich przyjaciół, nie ma mowy. Jestem silnym facetem i poradzę sobie z tym, ale muszę bardzo, bardzo uważać na to co robię. Taka sytuacja jak ta nie może się powtórzyć, nie ma mowy. Nie mogę przez głupie złudzenie robić takich popapranych rzeczy. Jeszcze wyjdzie z tego coś czego bym nie chciał, coś czego prawdopodobnie bym sobie nie wybaczył. Wiem że będę cierpieć, już cierpię, bo sam tego chcę. Może jestem dziwny, ale tak postanowiłem i koniec.


***


"Być kochanym, być zakochanym. 
Wszystko, co mogę zrobić, to powiedzieć, że te ramiona zostały stworzone do trzymania cię."


Cała impreza przedłuża się trochę z racji naszych zaręczyn. Wszyscy nam gratulują, wznoszą toast i tak dalej. Jestem tak szczęśliwa i zszokowana zarazem że nie wiem co mam ze sobą zrobić. Zachowuje się trochę dziwnie, tak sądzę, ale nikt nie zwraca na to uwagi, bo wszyscy wiedzą że nie miałam nawet prawa czegokolwiek podejrzewać. Moje roztrzepanie opanowywuję bliskość Mike'a. Tylko to jest w stanie mnie opanować w tej chwili. Kiedy wszystko dobiega końca, wracamy do pokoju i oboje siadamy na łóżku i jakby nigdy nic patrzymy się na siebie jakbyśmy się nie widzieli przez sto lat. Patrzę na niego i wiem że jest wszystkim czego mi potrzeba. Nie ma czegoś na tym świecie bez czego mogłabym nie przeżyć, bez czego mogłabym nie móc oddychać, oprócz niego. Na prawdę, czuje że bez niego nie mogłabym istnieć, bo moja egzystencja nie miałaby sensu. To on jest tym wszystkim czego pragnę, czego potrzebuje i czego mi potrzeba. Przytulam go mocno i wdycham głęboko jego zapach. Nie mówię nic bo słowa nie są tutaj potrzebne. Mike unosi delikatnie mój podbródek i zaczyna mnie całować. Siadam mu na kolanach okrakiem, aby było nam łatwiej i aby zmniejszyć dystans między naszymi ciałami. Z czasem pocałunki postępują dalej. Rozbieramy siebie nawzajem, powoli, bez pośpiechu, jak zawsze badając swoje ciała, mimo że oboje już ledwo dajemy radę z pożądania.


"Patrzę i głęboko zaglądam Ci w oczy
z każdym razem mój dotyk sięga coraz dalej.
[...]
Sprawiasz, że wyglądam teraz jak szalona.
Przez Twoją miłość wychodzę na szaloną."


Kochamy się tak jak zawsze, namiętnie, intensywnie, bez ograniczeń. Płonę i wiję się w spazmach rozkoszy, a z każdym kolejnym ruchem, dotykiem, jękiem i krzykiem, czuje co raz większe spełnienie i chcę więcej. Jak zawsze ogromną satysfakcję sprawia mi fakt że Mike czuje takie samo spełnienie jak ja. Nie bez powodu zawsze bardzo się staram i robię wszystko żeby go również zaspokoić w stu procentach. Po każdym kolejnym orgaźmie i chwili odpoczynku, oboje chcemy więcej i nie potrzebujemy żadnych słów aby to okazać. Znowu zaczyna się cała ta piękna i nad wyraz wspaniała, nie powstrzymana machina przyjemności, którą oboje tak uwielbiamy. Z każdym razem intensywność przeżyć rośnie, a my sami zamykamy się w swoich osobistych, wzajemnych objęciach zniewolenia. Oboje działamy na siebie jak narkotyk, co pozwala nam na tak mocne, wspólne przeżycia. Po nie wiadomo już którym razie, ustajemy i ciężko dysząc, przytulamy się do siebie.
- Nie mam już siły - kwituje Mike, śmiejąc się i próbując uspokoić swój oddech.
- Ja też - śmieje się razem z nim.
- Jesteś wspaniała, wiesz?
- Wiem - odpowiadam z pewnością - ty też - patrzę mu w oczy i go całuje - jako dowód przyjmij fakt że prawdopodobnie jutro - urywam z zastanowieniem - a w sumie to już dzisiaj nie będę mogła chodzić, a moje umiejętności ruchowe będą znacznie ograniczone tak czuje - oboje wybuchamy śmiechem.
- Co że niby to przeze mnie? - robi niewinną minę.
- Nie wiesz co, przeze mnie - patrzę na niego z udawaną irytacją i za chwilę znów oboje się śmiejemy.
- No ja nie wiem no - urywa - to ty tutaj insynuujesz że ze mnie taki straszny ogier - nie mogę być poważna, bo patrzy na mnie z tym swoim słodkim uśmiechem i tą jego miną niewinnego złoczyńcy i zboczeńca. Aż twarz się sama uśmiecha.
- Już nie zgrywaj takiego świętego, dobrze? To że nabierasz większość społeczeństwa na swoją anielskość, nie znaczy że mnie też - przymrużam ironicznie oczy, a Mike przekręca, w sumie to przerzuca mnie na plecy i zamyka mi usta pocałunkiem.
- Przepraszam, ale czasami nie mogę znieść twojego gadania kochanie - mówi z sarkazmem i śmieje się, bo wie że nawet jeśli mówi coś w tym stylu z sarkazmem to zawsze da radę mnie wkurzyć.
- Jesteś najprzystojniejszą, sarkastyczną, szowinistyczną, męską, kochaną świnią jaka żyje na tym świecie, Shinoda - kwituję, niby obrażona.
- Jak ja uwielbiam, kiedy się denerwujesz - mówi w przerwach całując mnie po szyi - jesteś wtedy taka strasznie seksowna, aż nabieram siły na kolejny raz.
- Nienawidzę cię - mówię sarkastycznie, śmiejąc się z satysfakcją.
- No wiem że mnie kochasz, ja ciebie też - kwituje, kontynuując dalszą zabawę.


***


Nie mogąc usiedzieć na miejscu i chodząc w tę i z powrotem po moim pokoju, decyduje że pójdę się przewietrzyć na taras widokowy do sali konferencyjnej. Co z tego że jest około 5 rano. Kogo to obchodzi. Moje myśli są tak skondensowane i skupione wokół zaręczyn Shinody i Mirandy że zasadniczo od czasu kiedy mój mózg przestało obchodzić spanie, mnie nie obchodzi już nic. Zgarniam z fotela skórzaną kurtkę do której wkładam wcześniej papierosy i zapalniczkę i po cichu wychodzę z mojego pokoju. Po drodze przez długi korytarz, instynktownie przystaje przy drzwiach do pokoju Mirandy i Mike'a. Po cichych, ledwo słyszalnych, przytłumionych przez wygłuszone drzwi dźwiękach, domyślam się co oni tam robią i jakoś nie poprawia mi to humoru. Idę dalej, przyspieszając kroku i zaciskając mocno powieki w celu stłumienia gniewu. Kurwa Matty ogarnij się, co ty odwalasz człowieku, znasz dziewczynę dwa dni i już coś do niej? No błagam cię ogarnij się. Dobra, fakt jest taki że Miranda jest...Miranda jest wspaniała, kurwa, dobrze, stop. Kiedy docieram do drzwi sali, zauważam siedzącego w niej młodego Leto. Najwyraźniej nie tylko mnie męczy coś, a raczej ktoś.
- Widzę że nie tylko ja mam ten problem - zaczynam, podchodząc do stolika przy którym siedzi.
- Co? - pyta wyrwany z zamyślenia.
- Możemy wyjść na taras?
- Nie, dzięki, ale chce być sam - odmawia zdecydowanie.
- Ok. Nie to nie, ja idę zapalić - kończę i wychodzę na taras. Siadam na krześle, a kiedy odpalam papierosa i zaciągam się około trzech razy, Jared pojawia się obok mnie i siada na krześle.
- Ciebie też męczy, co? - pyta, tym razem wyrywając mnie z zamyślenia.
- Męczy, męczy... - urywam, zaciągając się - i to nawet to samo co ciebie.
- Pff, tak...a myślałem że tylko ja jestem takim idiotą.
- Najwyraźniej nie tylko ty - zaciągam się - ale fakt, biorąc pod uwagę że ty masz 42 lata, a ja 25 to faktycznie tobie przysługuje przywilej idiotyzmu, chociaż ja też nie grzeszę mądrością.
- Całe życie się nie zakochałem, to teraz przyszła pora - urywa - szkoda tylko że trochę słabo wybrałem.
- Nie wybrałeś słabo - przerywam - oboje nie wybraliśmy słabo.
- No nie wiem - spogląda na mnie kątem oka - mogę? - pyta wskazując na paczkę papierosów na stole.
- Tak.
- Dziękuję.
- Miranda jest wspaniała - kontynuuję - piękna, mądra, utalentowana, słodka, seksowna zarazem. Jest wspaniała i zupełnie nie dziwie się Shinodzie że chce się z nią żenić, bo znaleźć taką kobietę, która odwzajemnia twoje uczucia to najlepsza rzecz jaka się może zdarzyć każdemu facetowi i Mike byłby dopiero patentowanym idiotą, gdyby się w niej nie zakochał i w ogóle.
 - Masz rację - przytakuje poirytowany.
- Niech zgadnę - gaszę niedopałek i zapalam następnego papierosa - jesteś rozerwany bo uważasz swoje uczucie za głupotę, ale i tak nie możesz przestać jej kochać i gadasz głupoty, a dopiero potem się zastanowisz?
- Powinieneś zostać psychologiem, czuje to po 2 minutach rozmowy - Leto zaciąga się głęboko i kontynuuje - a tak serio to masz rację, stuprocentową rację. A my nie jesteśmy idiotami, tylko mądrymi facetami, którzy zakochali się w odpowiedniej kobiecie, ale się spóźnili bo ta znalazła już swojego idealnego księcia - mówiąc księcia, robi palcami zajączki.
- I w końcu dziadek wyrównał poziom rozmowy z gówniarzem - śmieje się pod nosem z własnych słów. Nadal nie przeszło mi to co czułem po zobaczeniu Leto całującego Mirandę, dlatego jestem trochę opryskliwy. On sam zaczyna się śmiać.
- Osiemnaście lat różnicy i już dziadek - dalej się śmieje.
- No co no? Na upartego mógłbyś być moim ojcem - sam się śmieje.
- No w sumie - kwituje dziadek...od dzisiaj chyba będę tak do niego mówić, serio.
- Sądząc po dzisiejszym zajściu, te zaręczyny męczą cię tym bardziej - drążę, sam nawet nie wiem po co.
- Może trochę - wyczuwam w jego głosie zawahanie.
- Tak, tak - kończę i wstaje z krzesła - idę się przespać chociaż trochę.
- Ok, tylko jedna rzecz - zatrzymuje mnie, kiedy chcę mu podać rękę - to co było tutaj nie wychodzi poza nas, ok? Ja wiem o tobie, ty wiesz o mnie, nikt poza nami się nie dowiaduje, jesteśmy kwita?
- Jesteśmy kwita - powtarzam, podaję mu rękę na znak zgody i już chcę wyjść, jednak się cofam - a i tak w razie czego...nie będę próbował nic z tym robić - zaczynam, a po spojrzeniu Leto widzę że wie o co mi chodzi - nie mam zamiaru rozbijać ich związku, wolę być przynajmniej jej przyjacielem, niż złym kolesiem który rozbił jej związek z ukochanym facetem, a i tak w rezultacie z nią nie będzie.
- Rozumiem, ja uważam tak samo - wbija wzrok w stół.
- Czyli na pewno się rozumiemy - kiwam głową i chcę wyjść.
- A co jeśli kiedyś się coś popsuje, hm? - pyta nagle - niekoniecznie w ich związku, ale w nas i w naszych postanowieniach?
- Nie jesteśmy robotami dziadku, zawsze się może zdarzyć - odpowiadam, przystając na chwilę - a w ich związku raczej się na to nie zapowiada, chociaż różnie bywa - kończę.
- Czyli co ma być to będzie? - dopytuje, a ja pozostawiając go bez odpowiedzi wychodzę. Cisza z mojej strony daje mu do zrozumenia że tak właśnie uważam.


Cytaty: Linkin Park - Leave Out All The Rest, Frnkiero Andthe Cellabration - She's the Prettiest girl at the Party, and She Can Prove It with a Solid Right Hook, The 1975 - Girls, Jack White - Love Interruption, One Direction - 18, Beyonce feat. Jay-Z - Crazy In Love.

piątek, 7 listopada 2014

Leave Out All The Rest Part 18.

Cześć Wam wszystkim! Nie mam za bardzo rozpoznania czy poprzedni rozdział był ok czy nie, bo komentarzy mało...ale co tam. Mam nadzieję że się podobał. Wiecie, dużo łatwiej jest mi pisać, kiedy wiem że coś co robię się Wam podoba więc jeśli możecie to proszę, dodajcie chociaż krótki komentarz, abym wiedziała chociaż czy nie robię przypadkiem czegoś źle. Co do tego rozdziału to standardowo przepraszam za wszelkie błędy, które mogły się tutaj wkraść i zapraszam Was do czytania i komentowania. Pozdrawiam, Cassandra :)


"Nie chcę być twoim przyjacielem, chcę całować twoją szyję..."


Jestem na środku korytarza hotelu. Nie mam pojęcia co tutaj robię, ani jak się tu znalazłam, ale wiem że stoję, a wokół mnie słychać gwar i szum. Obracam się wokół własnej osi próbując dostrzec źródło hałasów, jednak nie udaje mi się zobaczyć nikogo. Korytarz jest pusty, a hałasy najwyraźniej dochodzą z sali. Idę w jej stronę, jednak już przy wejściu zauważam że tam też nikogo nie ma. Cofam się, a coś karze mi iść do mojego pokoju. Hałasy cichną, a zamiast nich słyszę dwa damskie głosy rozmawiające po cichu za rogiem. Chce przywitać się ponieważ wiem że głosy należą do Beyonce i...Talindy, która przecież nie pojechała z nami w trasę. Zdziwiona jej obecnością, przylegam moim prawym ramieniem do zimnej ściany, a jakaś wewnętrzna siła, nad którą nie panuje karze mi słuchać ich rozmowy z ukrycia.
- Sama wiesz że to wszystko jest pogmatwane. Ostrzegałam ją aby uważała i nie igrała z miłością, ale...
- Tal, nie musisz mi tłumaczyć - przerywa jej Beyonce - wiesz, nie chodzi już nawet o igranie, bo to nie jest jej wina.
- Tak wiem że to nie jej wina. Uczucia żądzą same człowiekiem i nie mamy na to żadnego wpływu, ale i tak jestem wkurzona bo wiedziałam od początku że coś się kroi, a nic na to nie poradziłam - mówi zakłopotana Talinda.
- Ale co mogłaś na to poradzić? - pyta Beyonce i nie czekając na odpowiedź sama odpowiada - nic. Kompletnie nic. Co z tego że obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego że to się może zdarzyć, skoro to nie nasze uczucia, to uczucia Mirandy, nawet ona sama nie ma nad nimi władzy. Kocha dwóch mężczyzn na raz...nic w tym złego Tal.
- Owszem, teoretycznie nie ma w tym nic złego, ale gorzej w praktyce - ucina Talinda - chodź się czegoś napić. Wina albo czegokolwiek na odprężenie - odwraca się i razem z Beyonce zmierza w moją strone. Nie wiem co robić żeby nie okazało się ze podsłuchiwałam, jednak kiedy kobiety wychodzą i skręcają w moją strone, kompletnie mnie nie zauważają i idą dalej. Jestem niewidzialna do cholery czy jak?! Pytam sama siebie, po czym w głowie odtwarzam sobie jeszcze raz rozmowe przyjaciółek. Ja, ja zakochana w dwóch mężczyznach?! Co?! Nie, nie to jakiś chodzący absurd. Niby w kim miałabym...nagle doznaje olśnienia. Czyżby...o nie, nie chcę chyba nawet o tym myśleć. Czy chodzi o? Nie, nie...z resztą sama nie wiem. Zniechęcona i zamyślona udaje się do mojego pokoju. Wchodząc wita mnie pustka. Nikogo nie ma, a ja rzucam się na łóżko i rozmyślam. Nagle słysze głos Mike'a:
- Coś się stało kochanie? - pyta i siada obok mnie.
- N-nie nic się nie stało - odpowiadam siadając - tylko...
- Nic nie mów - prosi mnie Mike - Kocham Cię - szepcze i zaczyna mnie całować. Nagle wszystko się urywa. Nie czuje łóżka na którym siedzieliśmy za to czuje ciepłą wode oblewającą moje ciało. Nie wiem co się stało, ale teraz ja i Mike jesteśmy pod prysznicem. Nie mam pojęcia jak się tutaj znaleźliśmy, ale dalej się całujemy. Oddaje się chwili namiętności i bliskości z ukochanym, jednak kiedy otwieram oczy nie widze jego brązowo-orzechowych tęczówek, które tak kocham. Owszem, widze oczy jednak to spojrzenie nie należy do Mike'a. Człowiek którego całuje, którego obejmuje, którego bliskość czuje i którego sama obdarzam uczuciem ma inne spojrzenie, niesamowicie błękitne tęczówki patrzą na mnie z podobną czułością, jak Mike jednak należą do innego mężczyzny. Mężczyzna ma długie włosy, które mokre mają kolor gorzkiej czekolady. Nie...to nie może być Jared - myślę - jednak wiem że się mylę. Nie wiem co mam robić, nie mogę...nie chce wyjść z jego objęć. To wszystko jest tak cholernie absurdalne, jednak ja nie umiem nic zrobić. Kocham Mike'a, nie Jared'a, jednak najwyraźniej cała rzeczywistość ma to co ja myślę i czuje w głębokim poważaniu, a najlepsze w tym jest to że mimo tego że kocham Mike'a, w tym momencie chce Jared'a. Mimo mojej wewnętrznej woli, pożądam go. To chore bo w tym samym momencie chce ich obu na raz. Nagle wszystko się urywa...nie ma już nikogo, ani Mike'a, ani Jared'a, nie ma wody, łazienki, ani nic wokół...tylko ciemność. Spadam w ciemną otchłań, powoli, a ciepłe powietrze Los Angeles obmywa moje ciało swoim lekkim powiewem. Ląduje na czymś miękkim i ewidentnie jest to najwygodniejsze łóżko świata. Nie wiem gdzie jestem. Rozglądam się na boki, nie rozpoznając wnętrza, wstaję i wybiegam z pokoju. Wybiegam na pusty hotelowy korytarz, a potem przez hotelowe rozsuwane drzwi prosto na lekkie, chłodne Londyńskie powietrze. Delikatna mżawka sprawia że moje włosy i ubranie są wilgotne. Wsiadam na przednie siedzenie czarnego, sportowego samochodu w którym siedzi znajomy. Mężczyzna w samochodzie to Matthew. Oboje zachowujemy się jak zbiegli kochankowie, witając się namiętnym pocałunkiem, a kiedy Matthew rusza z piskiem opon z pod hotelu, zauważam jak za nami wybiega czwórka znajomych mężczyzn. Rozpoznaje ich od razu. To Mike, Jared, Conor i...Dominic?! Co on tam do kurwy nędzy robi?! Odwracam wzrok i jakby nigdy nic wpatruje się w Matthew, który z niezwykłą zręcznością prowadzi samochód. Patrzę i nie mogę oderwać od niego wzroku. W końcu on staje i parkuje samochód w jakimś bezpiecznym zakątku, pomiędzy dwoma budynkami z cegły. Praktycznie od razu, bez żadnych ceregieli, siadam mu okrakiem na kolanach i bardzo mocno go przytulam. Czuję jego zapach, zapach jego skóry, mocnych, aczkolwiek przyjemnych męskich perfum i delikatną woń papierosów. Wtulam się w jego szyje, a on wtula się w moje włosy.
- Pięknie pachniesz, wiesz? - mówi tym samym harmonijnym i kojącym głosem, który miałam okazje usłyszeć na korytarzu, kiedy się poznaliśmy.
- Wiem - mówię pewnym siebie głosem i uśmiecham się do siebie, kiedy Matthew delikatnie i powoli całuje moją szyję. Powoli zsuwa moją skórzaną kurtkę, odsuwa rękaw luźnej koszulki i ramiączko biustonosza, odsłaniając moje ramię. Z szyi schodzi pocałunkami na moje ramię i obojczyk, obdarzając każdy skrawek mojej skóry słodkimi pocałunkami, które sprawiają że czuję ciarki na całym ciele. Potem wraca na szyję, policzek, aż dochodzi do moich ust.
- I cudownie smakujesz... - dokańcza odrywając się od moich ust. Tutaj wszystko się urywa...


"Sieć pająka, a to ja w środku,
więc wiję się i wiercę, ale tkwię w tej małej bańce..."


Zrywam się ze snu jak oparzona. Nie mam pojęcia co się dzieje, gdzie jestem ani co robię, ale nagle czuje że miękkie podłoże pode mną znika, a ja zaczynam spadać, co raz głębiej i głębiej w ciemność. Coś zaczyna ściśle oplatać moje ciało, a ja nie umiem się z tego wyplątać. W końcu upadam na twarde podłoże. Pierwsze co czuje to rozrywający ból w kręgosłupie. Chcę krzyknąć z bólu, ale nie mogę wydać z siebie żadnego, nawet cichego okrzyku. Ból szybko rozchodzi się po całym moim ciele, po czym nagle ustaje. Nie czuje już zimna twardej posacki, znów czuje zniewalającą wręcz miękkość i spokój. Zupełnie jakbym przeszła w inny świat. Próbuje otworzyć oczy, ruszyć się ale czuje opór. Coś ciąży nade mną i nie pozwala mi na ujrzenie osób których głosy słyszę. Głosy są zimne, zniekształcone i takie straszliwie obce. Czuję czyjś ciepły dotyk na skórze, ale nie potrafię zidentyfikować do kogo on należy. Słyszę jakieś słowa, znam je, wiem że ktoś rozmawia o mnie, jednak nie mogę ich dokładnie usłyszeć i odczytać. Zupełnie jakby mój mózg postawił sobie barierę przed całym światem. Nie rozumiem tego co się dzieje. Nagle przestaje słyszeć cokolwiek, wpadam w jakiś wir, który ściąga mnie w dół. Czuje się jak liść wciągnięty w trąbę powietrzną. Wir powoli słabnie, a ja wracam do rzeczywistości. Nie tej sennej, na szczęście wracam do prawdziwej rzeczywistości, teraz na prawdę się budzę.


"I wydaje się, że jedyne o czym rozmawiamy to seks..."


Otwieram oczy. Otacza mnie przytłaczająca ciemność pokoju. Wstaje i zauważam Mike'a siedzącego obok mnie z miną jakby chciał sprawdzić czy w ogóle oddycham.. Przez chwile nie wiem o co chodzi, czuje silny ból głowy, nie pozwalający mi myśleć. Po kilku sekundach otępienia, skupiam wzrok na smutnej i wyraźnie przejętej twarzy Mike'a.
- Co się stało? - pytam zdezorientowana.
- Nic. Tak spokojnie spałaś. Patrzyłem na ciebie przez ponad godzinę. Uśmiechałaś się przez sen - odpowiada zdołowany.
- Boże... - łapie się za skronie podczas kolejnej fali bólu.
- Napij się - kiedy odejmuje ręce od skroni, podaje mi szklankę z wodą, a ja upijam z niej łyk - napij się - mówi spokojnie, a ja nagle przypominam sobie całą treść mojego snu. Jedno spojrzenie w jego orzechowe tęczówki, a ja przed oczami mam slajdy wszystkiego co po kolei działo się w mojej głowie na jawie. Mike widząc że boli mnie głowa siada za mną i delikatnie rozmasowywuje mi skronie. Masaż okazuje się kojący niczym dawka morfiny. Przestaje czuć ból, a w mojej głowie automatycznie się przejaśnia. Przypominam sobie o naszej wczorajszej kłótni i o tym co, a raczej kto był jej powodem. Zrywam się jak oparzona i prawie wyrywam z uścisku Mike'a. Nie bacząc na nic, podchodzę do mojej torby i wyjmuje z niej paczkę wiśniowych papierosów, które tak uwielbiam. Nie podnosząc wzroku wiem że Mike w tej chwili wkurza się, bo przecież Pan Shinoda nienawidzi jak jego dziewczyna pali - trzy miesiące odwyku po raz 3 pójdą w pizdu - myślę, jednak nie czuje irytacji z tego powodu. A co mi tam. Nie zwracając na niego żadnej uwagi, niezdarnie ubieram swoją najluźniejszą bluzę, otwieram drzwi od balkonu i zgarniając z parapetu popielniczkę, wychodzę na chłodne i wilgotne powietrze. Wyciągam papierosa, odpalam i zaciągam się głęboko kilka razy. Niebo się przejaśnia, na oko sądzę że jest około 4, może 4:30 rano. Delikatny wiśniowy posmak i woń tytoniu koją moje zdruzgotanie i dokuczający ból głowy. Zaczynam myśleć jasno. Myślę o moim śnie, o tym wszystkim co się stało. Uświadamiam sobie że podczas pocałunków każdego z mężczyzn, czułam co innego. Kiedy całował mnie Mike czułam że go kocham, czułam też lekką irytację. Kiedy robił to Jared, czułam przyjemność, ogromną falę pożądania, ale też byłam straszliwie wkurzona. W końcu kiedy przytulałam Matt'a, a on obcałowywał moją szyję i ramię czułam ukojenie, pożądanie, zauroczenie i byłam niezwykle spokojna. Spokojna jak dawno nie byłam. Przypominam sobie o uczuciu odrętwienia i nie mocy ruszenia się na koniec. Po plecach przechodzą mi nieprzyjemne ciarki, jakby ktoś przejechał mi zimnym, metalowym prętem po kręgosłupie. Gaszę niedopałek i odpalam kolejnego papierosa. Po trzech miesiącach przerwy moje płuca ściskają się jakbym paliła pierwszy raz w życiu i zapewne czują się jak kiełbasa w wędzarni, co w tej chwili ewidentnie nie wydaje mi się dobrą perspektywą. Kończę palić i zaciągam się świeżym, czystym powietrzem. Przez chwilę stoję w bezruchu i obserwuje parę wychodzącą z moich ust z każdym wydechem. Zaciągam się jeszcze kilka razy, po czym wchodzę do pokoju, zamykam okno, ściągam bluzę i nie zwracając żadnej uwagi na Mike'a, kładę się do łóżka. Ten siedzi jeszcze chwilę w okolicy moich nóg.
- Brakuje mi ciebie w łóżku - wypala nagle - źle mi bez twojego ciepła.
- Masz za swoje - odpowiadam zimno.
- Czemu taka jesteś? - pyta jakby nigdy nic.
- Bo ci się należy, debilu - podnoszę się, usiłując poprawić poduszkę, która nie chce ze mną współpracować.
- Przepraszam cię za to wszystko - mówi skruszony.
- Wow, Shinoda przeprasza, nie wieżę - kwituję.
- Po prostu kiedy zobaczyłem cię z tym całym Matthew, wpatrzonych w siebie jak w obraz to dostałem kurwicy - przerywa - a kiedy pomyślałem sobie że on cię dotyka to już w ogóle...przepraszam, po prostu cię kocham - kończy. Podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Chodź tutaj idioto, zanim cię uderzę - przytulam go mocno - też cię kocham. Kładź się obok i nie mów że śmierdzę papierosami i mam iść spryskać się perfumem, bo jeszcze do końca ci nie wybaczyłam i zawsze mogę zmienić zdanie - celowo drażnię jego czuły, władczy punkt. On jak gdyby nigdy nic, kładzie się obok i przytula do mojego brzucha.
- Powiedz mi tylko...czy ty się nim zauroczyłaś? - pyta jak małe dziecko, które dostało karę - tylko szczerze - podnosi głowę i poważnie patrzy w moje oczy.
- Szczerze? Trochę tak... - urywam, czując się jakbym miała zaraz wybuchnąć - ale spokojnie, jeszcze nie doszłam do momentu w którym rzucę cię dla innego, nie jestem głupia - kwituję.
- Ehe, widziałem jak na niego patrzyłaś.
- Niby jak? - pytam oburzona.
- Nie długo tak jak na mnie - mówi z uśmiechem. Nie ogarniam tego człowieka czasami.
- To chyba dobrze że patrzę tak na ciebie, hm? Jesteśmy ze sobą prawie rok, to chyba zdrowy objaw - stwierdzam.
- Oczywiście. Ale źle że patrzysz tak na niego - uśmiech znika z jego twarzy - dlatego właśnie mam zamiar ci go wybić z głowy, a jedynym sposobem na ukaranie cię za to jest przyjemność - uśmiecha się jak to on potrafi, a ja oblewam się lekkim rumieńcem.
- Ok - grzecznie przytakuję, kiedy on z szybkością światła zdejmuje moją koszulkę.


***


W tym samym czasie:


- Boże, ona jest świetna! - mówię zaabsorbowany Mirandą do tego stopnia, że nie umiem skupić myśli na pisaniu tekstu - mówię ci! - dokańczam, a Georg ten idiota śmieje się jak zawsze.
- Ehehehe...popapraniec - kwituję jego zachowanie, a gdy ten próbuje trafić we mnie pustą butelką po soku, zamiast mnie obrywa Adam.
- Możecie się opanować, błagam! - Adam jak zawsze wkurza się, bo nie może się skupić na graniu, tylko brzdąka bezsensownie.
- Wiem, następną piosenkę nazwiemy Miranda - dalej żartuje Georg - One Direction ma Dianę to my będziemy mieć Mirandę - rozkłada się na kanapie tak bardzo że aż spycha z niej niczemu winnego Ross'a.
- Jebnę ci zaraz jak się nie uspokoisz - kwituje Ross, siadając na podłodze z laptopem.
- Nie uspokoję się bo Matt chyba się zauroczył! - krzyczy najgłośniej jak potrafii. I że ten debil ze mną produkuje nasze płyty? Płyty The 1975? Serio? - Matt się zakochał i raczej się nie odkocha, bo to Matt, nasz popieprzony Matty, on się nie odkochuje! - jeszcze przez chwilę krzyczy.
- Zamknij twarz! - kończę i odpalam papierosa, po czym rzucam w niego zapalniczką.
- No i co robisz? Zaraz spalisz nasze studio - niby oburzony Georg, wstaje i odkłada zapalniczkę na stół przy którym siedzę.
- Mamy drugie w Manchesterze, czopie - odszczekuje się, wypuszczając dym.
- No tak, ale wtedy nie będziesz mógł siedzieć w Londynie i chodzić za Mirandą - robi nie winną minę, ale podśmiechuje się pod nosem - swoją drogą ona serio jest bardzo ładna - dodaje po chwili.
- Ładna to trochę za mało powiedziane - wtrącam wkurzony - jest świetna, najwspanialsza jaką widziałem w życiu ty frajerze!
- Matty nie emocjonuj się tak, bo jeszcze urodzisz - ten idiota nadal robi sobie jaja, a ja kopie go w dupę z całej siły.
- Ciota! - krzyczę, kiedy ten śmiejąc się, wychodzi na balkon żeby zapalić - no nie mogę z niego, zasraniec jeden - mamroczę pod nosem, a Ross i Adam bez żadnego słowa przytakują, śmiejąc się. Nagle dzwoni mój telefon, odchylam się by odebrać go od Adam'a.
- Halo - odbieram nadal mocno zirytowany zachowaniem perkusisty.
- Cześć Healy - słyszę wkurzony głos naszego menadżera - mamy poważny problem z trasą europejską. Połowa koncertów musi być odwołana, wytłumaczę wam dokładnie jutro rano, ale będę się starał o dołączenie was do listy wykonawców Project Revolution, jutro zresztą mam już umówioną rozmowę z Linkin Park i ich menadżerem. Tak się składa że oni też mają jakieś problemy i dwa albo nawet trzy zespoły będą musiały zrezygnować z dalszego uczestnictwa w ich trasie, także jeśli dopisze nam szczęście to wbijemy się za Maroon 5, albo kogoś - w tym momencie chyba blednę, bo nawet zjarany Georg spogląda się na mnie dziwnie przez szybę.
- O kurwa - kwituję, a nasz menadżer nie do końca jarząc o co mi chodzi, uspokaja mnie.
- Spokojnie Matt, załatwię to. Już moja w tym głowa żebyście zagrali koncerty w całej europie. Do jutra - kończy, a ja odkładam telefon na stół i mocno się przeciągając, zaplatam ręce na głowie.
- Co jest? - pyta Adam, pierwszy raz od godziny odrywając wzrok od gitary.
- Ehe, chyba będziemy zamiast naszej trasy europejskiej mieć trasę z Project Revolution - oddycham głęboko - raczej Shinoda mnie nie lubi, a to chyba on głównie o tym decyduje, więc tak czy inaczej mamy przesrane - śmieje się pod nosem, zastanawiając się czy Miranda przypadkiem już go nie urobiła. Swoją drogą był strasznie wkurzony, co mnie trochę bawi, ale w sumie...gdybym miał taką Mirandę to też bym się wkurzał - uśmiecham się do siebie.
- Ten już jak się cieszy - słyszę głupi głos Georg'a, zamykającego okno.
- Jak się nie zamkniesz to ci coś dzisiaj złamie, serio... - kończę, robiąc minę jak seryjny morderca.


***


Wstaje rano obolała, od tego co wyprawialiśmy z Mike'iem nad ranem. Ku mojej uciesze mogę chodzić, więc ubieram się w luźny top, majtki i próbuję rozćwiczyć moje obolałe ciało. Kiedy akurat się rozciągam, dzwoni do mnie Andrew.
- Cześć siostrzyczko - drze się w słuchawkę.
- No cześć - odpowiadam głośno, zastanawiając się gdzie u licha podziewa się Shinoda.
- Żyjesz jakoś w tej trasie, hm? Jak po pierwszym koncercie?
- A no bardzo dobrze, epicko...Jezu, Andrew tego się nie da opisać słowami, musiałbyś sam tego doświadczyć! Granie na Wembley! No proszę cię... - mówię podniecona.
- Wiem, wiem...wiadomo że nie opiszesz mi tego przez telefon. Słuchaj siostrzyczko, jak dobrze pójdzie to spróbujemy z bliźniaczkami wpaść jutro na wasz koncert w O2.
- Co? Ej, jesteście w Londynie? - pytam zdziwiona.
- Nie, ale jak wszystko dobrze pójdzie to lecimy dzisiaj wieczorem - śmieje się z mojego zdziwienia - niestety rodzice nie mogą lecieć z nami, ale tato powiedział że jeśli uda się załatwić pewne sprawy to możliwe że będą akurat u naszej niezniszczalnej prababci, jak będziecie grać w Warszawie, więc obowiązkowo będą na festiwalu - uspokaja mnie.
- Jezu, zapomniałam że muszę sobie przypomnieć jak się mówi po Polsku - śmieje się pod nosem - nie rozmawiałam w tym języku od roku, jak nie lepiej... - kwituję rozczarowana.
- Phi, myślisz że ja niby mówię częściej po Polsku? Phi, jestem rozczarowany naszą postawą moralną, droga siostro. Pół Polacy, a nic nie umieją powiedzieć - śmieje się.
- Idiota - mówię przez śmiech - no kochany idiota.
- Tak, wiem...ej, ale przecież ty i bliźniaczki nigdy nie miałyście zbytniego problemu z zapominaniem Polskiego, to o co w ogóle kaman z tym przypomnieniem?
- Jezu no, zawsze się denerwuje że prababcia przyłapie mnie na zapomnieniu jakiegoś słowa, sam wiesz jaka czasami jest upierdliwa - przewracam oczami i wbijam wzrok w sufit.
- Tiaaa no niby, ale nie przejmuj się. Podobno prababcia przy szóstym mężu zrobiła się milsza - śmieje się głośno.
- Jakbym w jej wieku miała 30 lat młodszego męża w dodatku Brytyjczyka z tytułem to wiesz, pewnie też byłabym milsza - kwituje z rozbawieniem.
- Taa, kobiety - rozdziawia się.
- Nie czaruj, nie czaruj...
- A jak tam z Mike'iem?
- Wiesz co, dobrze. Co prawda mieliśmy wczoraj niezłą spinę, ale już nie ważne - chcąc jak najszybciej uciąć temat, robię poważną minę i skupiam myśli na czymkolwiek co pierwsze wpadnie mi do głowy.
- Ale to coś poważnego? - dopytuje brat.
- Nieee...zazdrość you know. Pan Shinoda nie lubi konkurencji - odpowiadam, nadal delikatnie oburzona wczorajszym zachowaniem Mike'a i moim.
- Wow, wow...jakaż tam konkurencja się pojawiła? - ten to zawsze coś wymyśli.
- Nikt taki. Po prostu szłam sobie korytarzem, wpadłam na Matthew, pomógł mi wstać, chwilę potrzymał mnie za ręce, a tu już drama - troszkę przekłamałam, nie ważne.
- Matthew? - pyta zdezorientowany.
- Jeju, pamiętasz jak siedzieliśmy ostatniego dnia przed moim wylotem na trasę i oglądaliśmy na MTV transmisję koncertu tego fajnego zespołu, prosto z pod London Eye? - streszczam mu jak najszybciej wszystkie fakty, aby skojarzył o kogo mi chodzi.
- Tak, tak. Już kojarzę kolesia...poznałaś go? - pyta zdziwiony.
- No tak, przyszedł wczoraj na backstage, bo chciał mnie poznać - kończę.
- Jezu, siostra taka światowa, zaraz poznasz całą śmietankę, a nawet jeszcze nie zagrałaś do końca swojej pierwszej poważnej trasy koncertowej - śmieje się głupio.
- Możliwe - odbąkuje, aby go poirytować - muszę kończyć, pogadamy jutro, ok? - mówię słysząc pukanie do drzwi.
- Okok, pa - Andrew rozłącza się, a ja szybko wstaje i podbiegam do drzwi, uchylam je i wystawiam głowę, a moim oczom ukazuje się rozpromieniona twarz Rihanny.
- Zbieraj się kochana, raz raz! Idziemy na zakupy - pospiesza mnie.
- Ok, już, już. Dajcie mi pół godziny - kończę, zamykam drzwi i lecę się wykąpać i ogarnąć.


***


"Problem cię znajdzie, nie ważne dokąd pójdziesz..."


"Mamy nie zbyt dobrą informację dla wszystkich fanów Maroon 5, którzy wybierają się na Project Revolution po 6 czerwca. Niestety dzisiaj na stronie Projectu i samego zespołu, pojawiła się informacja o tym że zespół będzie musiał zrezygnować z dalszych koncertów na trasie, przez bardzo poważne problemy zdrowotne Adam'a Levine'a. Fani spekulują że chodzi tutaj o poważny uraz kręgosłupa, jakiego Levine nabawił się podczas skoku i niezamierzonego upadku ze sceny na wczorajszym pierwszym koncercie trasy na Wembley. Menadżement Maroon 5 i członkowie zespołu na razie milczą, ale taka jest najbardziej prawdopodobna przyczyna rezygnacji. Jedyny Levine napisał wczoraj na Twitterze że "nie chce zostawiać swoich fanów, ale chyba niestety musi." Będziemy was na bieżąco informować o zdrowiu Adam'a, aczkolwiek na razie wiadomo tylko że po zagraniu dzisiejszego i jutrzejszego koncertu w O2 Arenie, zespół wypada z trasy, a organizatorowie Projectu - zespół Linkin Park - już dzisiaj rozpoczęli poszukiwanie zastępstwa, które jak się okazuje nie jest potrzebne tylko za Maroon 5. Shinoda napisał dzisiaj otwarty list do fanów trasy, w którym przeprosił i poinformował o usunięciu z trasy Slash'a oraz Chris'a Cornell'a. Nie wiadomo jakie są przyczyny owych odejść, ale kolejne spekulacje fanów mówią iż Slash zrezygnował również przez problemy ze zdrowiem, za to Cornell za przyczynę podał poważne problemy rodzinne dwóch członków jego zespołu. Nie wiadomo kto miałby zastąpić owe luki w trasie, ale Shinoda napisał że kiedy tylko pojawi się pewne zastępstwo, poinformują o tym niezwłocznie, tak samo jak poinformują o jakiś tajemniczych, tym razem zaplanowanych niespodziankach dołączających do trasy. Poruszeni fani wypisują na stronie Projectu rożne propozycje, wśród których najczęściej padają nazwy Motorhead, Bring Me The Horizon, The Wombats, Nightwish, Gorillaz, Enter Shikari oraz The Prodigy. My tak jak fani, też raczej stawiamy na brytyjskich wykonawców z racji aktualnego umiejscowienia trasy w Wielkiej Brytanii. Przypominamy że dzisiaj i jutro odbędą się dwa koncerty Projectu w Londyńskim O2, następnie 8 czerwca odbędzie się koncert w Manchesterze, 9 czerwca w Glasgow, 10 w Belfaście i dopiero 12 trasa zawita do Irlandii, gdzie zagra dwa dni pod rząd w Dublinie. Potem trasa ruszy już do Skandynawii, dokładnie do Oslo. Nie pozostaje nam nic, tylko czekać na informacje, które mogą pojawić się w każdej chwili."



- Mamy nieźle przerąbane moi drodzy - kwituje Chester oddychając ciężko.
- Eee tam, nie może być aż tak źle. Na pewno znajdziemy szybko kogoś na zastępstwo, a nawet jeśli nie to i tak White i reszta dołączają do nas od jutra - Joe, jak gdyby nigdy nic, pozostaje nie wzruszony - tak czy inaczej jest i będzie zajebiście - kończy wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Dobra, podsumujmy to szybko, bo nie chcę was poganiać, ale za pół godziny mamy kolejne spotkanie - pośpiesza nas Adam, nasz menadżer.
- Z kim tym razem? - pytam z ciekawością.
- A no z menadżementem Bring Me The Horizon - odpowiada patrząc w listę.
- Mieliśmy już od rana osiem spotkań - kwituję niewzruszony - mieliśmy mieć jedenaście, Bring Me The Horizon jest dziewiąte, kto jeszcze zostaje po nich? - kalkuluje spokojnie.
- Mike Shinoda aka kalkulator całego świata - śmieje się Joe, a reszta zmęczona papierkową robotą wtóruje mu pod nosem.
- Haha - udaje śmiech, a Joe jak zawsze robi głupią minę.
- Hm, po Bring Me The Horizon zostaje nam jeszcze koleś od Gorillaz, ale wątpie że z nim się dogadamy, bo Gorillaz ma już co prawda nie pełny, ale harmonogram trasy - z niezadowoleniem mówi Adam - a potem to już formalność i podpisanie papierów moi Panowie, bo menadżer The 1975 powiedział z góry że jeśli damy mu dobre warunki, które już mu przedstawiłem... - przerywa na chwilę - to łyka tą trasę bez problemu - uśmiecha się promiennie Adam, a ja słysząc "The 1975" myślę że śnie...
- Czekaj, czekaj - przerywam ciszę - The 1975 ma z nami jechać? - patrzę się na Ruehmer'a z miną zabójcy.
- Tak. Coś nie tak? Masz jakieś obiekcje? - pyta zdziwiony Adam.
- Obiekcje, nie dlaczego - przerywam oddychając głęboko - tylko będę musiał pilnować Mirandy dwa razy tak jak pilnuje zawsze - mówię gorzko - kurwa...
- Niby czemu? - pyta zaaferowany Ruehmer.
- Oj, no bo nasz Mike miał wczoraj małe spotkanie trzeciego stopnia z ich wokalistą. Chodziło o Mirandę, a dalej się sam domyśl - kwituje Phoenix.
- Aaaa, dobra, no ale wiesz Mike... - natychmiast mu przerywam
- Tak, wiem, nie mieszam pracy z prywatnością. Zazdrość mi przejdzie, to kwestia czasu - pragnę zakończyć temat i dla picu nachylam się nad którymś z papierków, niby próbując odczytać coś napisane małym drukiem.
- Masz zaufanie do Mirandy? Prawda? - do muru standardowo przyciska mnie Chester.
- Tak, mam... - mówię nie pewnie.
- Aha, jeśli myślisz że nie wyczujemy niepewności w twoim głosie to jesteś skończonym frajerem Shinoda! - Brad, jak zawsze nie boi się mówić tego co mu ślina na język przyniesie.
- Jezu - wkurzam się i wstaje - po prostu Miranda przyznała mi się do tego że on się jej podoba, ok? Nie jestem z tego faktu zadowolony, ale wiem że ona mnie kocha więc dlaczego od razu zakładacie że miałbym stracić do niej zaufanie?! - przerywam ich wątpliwości, podnosząc ton.
- Dobrze, już. Nie chodziło o to akurat, ale ok, już ci wierzymy - kończy dyskusję Rob. Już mam się go spytać o co niby chodziło, ale w tym momencie na moje zbawienie wtrąca się Adam.
- Dobrze, panowie stop! Spotkanie za 25 minut, trzeba się streszczać. Potem zrobimy sobie męską pogawędkę - kończy.
- No i wice wersa - kończy Chester, dziwnie wkurzony.


***


- Dobrze że znam Londyn jak własną kieszeń - zagaduje do Rihanny, kiedy ta w końcu wydostaje się z galerii handlowej - gdyby nie ten mały fakt to pewnie już dawno zgubiłybyście mnie na jakimś rogu - śmieje się pod nosem, trochę zirytowana czekaniem na Riri i Beyonce.
- Jejku, narzekasz jak facet - odgryza się Robyn, a Beyonce aktualnie nabija się z nas w najlepsze, razem z małą Blue Ivy.
- Swoją drogą skąd tak dobrze znasz Londyn? - pyta z zaciekawieniem Beyonce, kiedy ja i Rihanna próbujemy zapakować wszystkie zakupy do samochodu.
- Nigdy wam o tym nie mówiłam? - pytam zdziwiona.
- No właśnie nie - nadmienia Bey, sadzając Blue Ivy w foteliku i zapinając zabezpieczenia.
- Mój tata jest pół Polakiem - zaczynam - stąd znam Polski i Polskę, mam rodzinę w Warszawie i Wrocławiu, bo co roku rodzice mieli zwyczaj zabierania nas na około miesiąc do Polski - przerywam zamykając bagażnik - za to moja kochana mamusia jest w połowie brytyjką, w połowie amerykanką - kiedy wsiadamy do samochodu i zamykamy drzwi, dokańczam - urodziła się i wychowała w Londynie, dopiero kiedy miała 12 lat to dziadkowie wyprowadzili się z nią do Los Angeles, a dom w Londynie zostawili na wakacje i różne takie - przerywam, by odpalić samochód - dlatego co roku po miesiącu w Polsce, lecieliśmy na następny miesiąc, albo chociaż dwa tygodnie do Londynu. Stąd i Warszawę i Wrocław i Londyn znam jak własną kieszeń, bo jako ta najbardziej "popularna" - to ostatnie mówię z sarkazmem - zawsze miałam stałe grono znajomych w Polsce jak i w Londynie - uśmiecham się niewinnie.
- Woah, jedź ty światowa kobieto, bo zaraz twój per Pan Shinoda ochrzani nas za ponad godzinę spóźnienia - pośpiesza Rihanna.
- Szkoda tylko że godzina spóźnienia to twoja wina - upomina ją Beyonce z niewinną miną.
- Jeju, czepiacie się... - Riri robi obrażoną minę, a my się z niej śmiejemy.


***


Po południu, O2 Arena Londyn.

Przez całą pierwszą część koncertu instynktownie próbuję gdzieś na widowni znaleźć Matthew. Kilka nie udanych prób, decyduje o mojej rezygnacji i wtedy już skupiam się tylko na śpiewaniu. Po ostatniej piosence żegnam się z fanami, wyrzucam wszystko co się da, na koniec ostatni raz wchodzę w tłum i zbiegając z platformy dla ochroniarzy, wbiegam dolnym, prawie nie widocznym wejściem pod scenę. Technicy pomagają mi się wydostać z pomiędzy rusztowań utrzymujących scenę. Kiedy wychodzę, za nią standardowo czeka na mnie mój zespół, asystenci z wodą i ręcznikami oraz LP. Jak to ja pełna energii, obskakuje wszystkich jak popaprana.
- Ale na prawdę nie musicie za każdym razem czekać na nas za sceną - mówię trochę się ogarniając - przecież sami musicie się ogarnąć do koncertu, a nie patrzeć na niańczenie nas - śmieje się, a Gabi, Ann, Claudia, Viki i Patricia mi przytakują.
- Cicho tam - śmieje się Chester - jak będziemy mogli to będziemy na was czekali, a że akurat możemy to czekamy - reszta LP mu przytakuje.
- Ok, nie mam zamiaru tego kwestionować, Panie - śmieje się, po czym całuję Mike'a, który odwzajemnia mój pocałunek, ale nie wiedzieć czemu jest dzisiaj jakiś inny i nieobecny. Nie przywiązuje do tego większej uwagi, bo już cztery razy próbowałam coś z niego wyciągnąć i się nie udało. Znam Mike'a i wiem że kolejna próba i wiercenie mu dziury w brzuchu, byłoby bezsensowne. 
- Czemu tak lecisz? - pyta zdezorientowany Brad, kiedy wybiegam dość daleko do przodu i zatrzymuje się przy wejściu na korytarz.
- Chcę zdążyć na początek koncertu Maroon 5, a mam tylko 15 minut! - odkrzykuje, co najwidoczniej upomina Viki, Gabriela i Ann, którzy jak oparzeni ruszają w moją stronę, tłumacząc reszcie że oni też muszą na to zdążyć.
- Ale przecież grają jeszcze jutro! - krzyczy Phoenix - i to nie 15, a 40 minut po was!
- Chcę ich widzieć dzisiaj! - krzyczę i dalej biegnę do garderoby.
- Ale przecież widziałaś ich rano! Nawet rozmawiałaś z Adam'em! - drażni się ze mną Dave.
- Ale na koncercie to co innego Rudy no! - odpowiadam wiedząc że "Rudy" doprowadza Phoenix'a do szewskiej pasji i śmieje się wrednie pod nosem. Wpadam jak oparzona do garderoby i przez następne 15 minut staram się zrobić ze sobą wszystko, byleby wyglądać i choć odrobinę przypominać człowieka. Fakt że na okrągło na siebie wchodzimy i biegamy sobie pod nogami, zdecydowanie nie ułatwia nam szybkiego doprowadzenia się do porządku. Kiedy Gabi orientuje się że już jesteśmy spóźnieni, alarmuje nas o tym krzycząc jak syrena alarmowa.
- Miranda no chodź do cholery! - drze się jako jedyny czekając na mnie przy drzwiach, kiedy poprawiam makijaż.
- Idź tam już! Zaraz do was dołączę! - odkrzykuję wkurzona. Wprost nienawidzę jak ktoś mnie pośpiesza. Lubię robić wszystko w swoim tempie, nawet jak wiem że już jestem spóźniona, chociaż wiadomo...staram się unikać spóźnień, ale czasami się zdarzy. Kończę makijaż, spryskuje się moim ulubionym perfumem i biegnę do pokoju obok po moją skórzaną kurtkę. Oczywiście w całym bałaganie jaki wszyscy narobiliśmy podczas szykowania, nie mogę jej znaleźć. Przewalam sterty ciuchów i latam po pokoju jak opętana, jednak bez skutku. Gdy w akcie desperacji, zaczynam jej szukać na fotelu, nagle słyszę głośne pukanie.
- No już idę! - odkrzykuję maksymalnie wkurzona, nie spoglądając nawet w stronę drzwi, przekonana że to Gabriel - po tylu latach przyjaźni mógłbyś się przyzwyczaić do tego że zawsze się grzebie! - kończąc zdanie, prostuje się gwałtownie i klnę niemiłosiernie, czując promieniujący ból w łokciu i próbując się go jak najszybciej pozbyć. Oczywiście musiałam uderzyć się o to głupie biurko. Ohh...
- Swoją drogą mógłbyś mi pomóc, a nie stoisz w tych drzwiach jak... - nie dokańczam zdania, bo obracając się do drzwi orientuje się że osoba która za chwilę dostałaby ode mnie rzęsisty opierdol, wcale nie jest Gabrielem.
- Cześć - mówi Matthew jakby nigdy nic, nie powstrzymując przy tym swojego rozbawienia. Na początku nie wiem co powiedzieć, stoję zamurowana, zażenowana i sama jeszcze nie wiem jaka. Dzisiaj wygląda trochę inaczej niż wczoraj, ale i tak jest cholernie pociągający. Dziś ubrany jest w białe spodnie i koszulkę, a włosy ma zaczesane do tyłu, ale nie związane.
- Tego szukasz? - ściąga swoje ciemne okulary i robi pytającą minę, unosząc do góry palec wskazujący na którym zawieszona jest moja kurtka.
- Tak, tego szukam - mówię w końcu - przepraszam cię za to czego byłeś tutaj świadkiem, ale trochę mnie poniosło - zaczynam się tłumaczyć.
- Zauważyłem - zaczyna się śmiać - spokojnie, każdy z nas jest tylko człowiekiem - powstrzymuje śmiech, na co ja reaguje z lekką ulga, przez fakt że przy jego uśmiechu miękną mi trochę nogi, co wcale mi nie pomaga. Biorę się w garść, pamiętając że muszę się trzymać na wodzy, ale to cholera nie jest łatwe.
- Spokojnie, Mirando - nagle zrywa się i zbliża do mnie powolnym krokiem - uśmiechnij się. Przecież oboje wiemy że pięknie się śmiejesz - kontynuuje, zatrzymując się swoją twarzą jakieś 15 centymetrów od mojej i robiąc ten sam wyraz twarzy co wczoraj. Cosgrove! Bądź silna! Musisz być twarda! Mam ochotę w tej chwili uderzyć się czymś twardym w głowę i zemdleć, ale stwierdzając zaraz że to raczej nie byłoby dobrym rozwiązaniem, otrząsam się i miarkując, przybieram swoją normalną postać. Taką jaką mam zawsze wobec przyjaciół, znajomych i tak dalej. Uśmiecham się i staram się być pewna siebie.
- Właśnie o to mi chodziło - wtóruje mi, jednocześnie wskazując na kurtkę, która nadal wisi na jego palcu. Zdecydowanym ruchem ściągam kurtkę z jego ręki i zakładam ją. Moje zdecydowanie wyraźnie go dziwi, zwłaszcza że już miał zamiar zapytać mnie czy sam może mi ją założyć. Czy on sobie przypadkiem trochę za dużo nie pozwala, jak na początek znajomości? Otóż to.
- Nie wiem jak ty, ale ja lecę na koncert Maroon 5, bo już jestem spóźniona - oznajmiam z lekkim rozbawieniem, którym reaguję na jego zdziwienie.
- Hm, no ja właśnie po to tu przyszedłem - natychmiast trochę zmienia front.
- Tak? - udaje zdziwienie.
- Tak. Na koniec koncertu mówiłaś że idziesz na Maroon 5, więc uznałem że to dobra opcja, aby się troszkę lepiej poznać - unosi lekko brew - oczywiście nie zrozum mnie źle, bo różnie może być po tym co wczoraj się stało... - zaczyna się tłumaczyć, a ja prawie wybucham śmiechem na znak triumfu. W tak prosty sposób doprowadziłam Pana Pewnego Siebie Healy'iego do zakłopotania.
- Ok, rozumiem - tym razem to ja się śmieje - powiedz mi jedno jeszcze i idziemy...
- No? - pyta, trochę zbity z tropu.
- Skąd do jasnej od razu wiedziałeś że to moja kurtka? - patrzę na niego pytająco.
- Aaa to - uśmiecha się, a jego pewność siebie wyraźnie wraca z powrotem - poznałem - konfrontuje się ze mną spojrzeniem.
- Poznałeś po czym? - dopytuję
- Po twoim zapachu - uśmiecha się z pewnością siebie patrząc mi w oczy. Ten gnojek dobrze wie że tym zbił mnie kompletnie z tropu i wie że ja też to wiem. Fakt, moje zdziwienie w tym momencie jest ogromne, próbuję zrobić wszystko, aby nie dać nic po sobie poznać, ale chyba mi się to nie udaje. Od razu w głowie pojawiają mi się jego słowa w moim śnie - "Pięknie pachniesz, wiesz?" - zaraz po nich jak na zawołanie - "I cudownie smakujesz..." - jestem w szoku.
- Wszystko w porządku? - pyta trochę zdezorientowany.
- Tak - uśmiecham się jakby nigdy nic - idziemy na ten koncert? Chyba już zaczęli grać - wtrącam szybko dla rozluźnienia atmosfery.
- Pewnie że idziemy - odpowiada, otwierając drzwi od garderoby i przepuszczając mnie w nich.


Ku mojej uldze, na trybunę dla Vipów docieramy chwilę przed tym jak Levine i spółka wchodzą na scenę. Opóźnienia na festiwalach jednak czasami potrafią być pomocne. Wodzę wzrokiem w poszukiwaniu moich przyjaciół, aż zauważam nie dającą się nie zauważyć w tłumie blond czuprynę Gabriela i czwórkę przyjaciółek. Pokazuję Matthew że musimy przedostać się przez jeszcze jeden sektor, a on ze zrozumieniem idzie za mną. Kiedy docieramy na miejsca i je zajmujemy, przedstawiam Matthew reszcie, która jest wyraźnie zdziwiona tym że z nim przyszłam, bo od wczoraj jeszcze nic im nie wspomniałam na temat tego że miałam okazje poznać wokalistę The 1975. Bezlitosne i zdecydowanie mało dyskretne spojrzenie Viki i Gabriela, które wierci we mnie dziurę przez pierwsze 5 minut po przyjściu, najpierw mnie denerwuje, a potem śmieszy. Z wybawieniem przychodzi Claudia, która też mało dyskretnie, za to skutecznie uderza Viki łokciem w bok, a ta jak zawsze nie dość że wydaje z siebie coś na wzór głośnego warknięcia czy pisku, to do tego upada Gabrielowi na kolana, co z kolei odwraca jego uwagę. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, kątem oka spoglądam na Matthew, nasze spojrzenia się spotykają i w tym momencie rozumiemy się bez słów, oboje się śmiejąc. Przed zagraniem Moves Like Jagger, Levine wspomina o swoim urazie kręgosłupa i przeprasza wszystkich za to że tym razem nie będzie mógł ruszać się niczym Mick Jagger.
- A tak w ogóle to spójrzcie wszyscy na trybuny, tak o tam - przerywa jeszcze na chwilę, wskazując na trybunę na której siedzimy - pewnie część z was widziała tą diablicę i jej świtę jakieś pół godziny temu jak grała swój koncert - żartuje kiwając do mnie, a kiedy mu odmachuję kończy - Cześć Mirando! Jak coś to chcę wam tylko uświadomić że Miranda i Enemy's Gate tam siedzą razem z wokalistą The 1975. Nie wiem czy już mogę oficjalnie to powiedzieć, najwyżej Shinoda mnie zamorduje - zaczyna się śmiać - ale The 1975 zastąpi nas na tej trasie i myślę że zrobi to godnie, także proszę was o brawa dla Matthew, którego miałem okazje dzisiaj poznać i który jest na prawdę spoko gościem - przerywa, kiedy publika zaczyna klaskać i krzyczeć, Matthew robi gest podziękowania, a ja patrzę na niego pytająco, bo nikt mi o tym nic wcześniej nie mówił - no i o brawa dla wspomnianej wcześniej diablicy i The Enemy's Gate, którzy bezapelacyjnie są zajebiści! - publika wtóruje dalszym słowom Adam'a gromkimi brawami, a ja macham do nich.
- Widzicie jacy oni są skromni? Za to ich lubię - śmieje się Levine, kiedy zaczyna się Moves Like Jagger. Gdy zaczyna śpiewać, odwracam twarz do Matthew siedzącego po mojej lewej stronie i robię minę ze stylu "O co chodzi do cholery?" Ten najpierw się śmieje, ale potem robi się poważny.
- Twój facet nic ci o tym nie powiedział? - pyta zaciekawiony.
- Wiesz, jakoś się najwyraźniej nie złożyło - odpowiadam jakby nigdy nic.
- No to już się złożyło - uśmiecha się głupkowato, a ja przewracam oczami w geście irytacji, która nie jest spowodowana faktem że Mike nic mi nie powiedział, tylko faktem że Healy na okrągło się śmieje, a jego śmiech mnie pociąga. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku że już wiem dlaczego Mike jest dzisiaj taki dziwny, nieobecny i wkurzony. The 1975 dołącza do naszej trasy, a on jakby nigdy nic przejmuje się tym do czego przyznałam mu się w nocy. I tak jest zazdrosny o większość facetów wokół mnie, najbardziej o Jared'a, ale przez wczorajszą sytuacje na korytarzu do grona objętych obowiązkiem ciągłego nadzoru w moim towarzystwie, dołącza też Matthew. Muszę się mieć na baczność. Stwierdzam że po tym jaki kierunek udało mi się obrać dzisiaj wobec tego człowieka, nie tylko Mike, ale i ja możemy być spokojni. Mimo że oczywistą oczywistością jest fakt że Healy mi się podoba, to umiem z nim postępować i umiem się zablokować, a to bardzo ważny fakt. Kocham Mike'a i nic, ani nikt tego nie może zmienić.


***


"Więc jeśli odejdziesz, nie wiem co zrobię.
Więc nie odchodź, bo nie mam nikogo poza Tobą."


Gdy wracamy do hotelu po całym dniu papierkowej roboty i naszym koncercie, jestem kompletnie padnięty, a ciągłe dręczące mnie myśli na temat tego gdzie podziewa się Miranda, raczej nie pomagają mi się odprężyć. Fakt, widziałem ją raptem ponad godzinę temu, po naszym koncercie. Mówiła że pójdzie z dziewczynami i Gabrielem na drinka i wróci. Mam do niej zaufanie, ale i tak po tym co powiedziała mi w nocy jestem jakiś nerwowy. Facet zawsze kiedy czuje zagrożenie jest nerwowy. Pff zauroczyła się tym całym Matthew, a do tego The 1975 dołącza teraz do naszej trasy. Ganie się w myślach, bo wiem że Miranda mnie nie zdradzi, że mnie kocha, a on się jej tylko podoba. Poza tym, jakby to powiedział Reuhmer, nie miesza się prywatnych spraw z pracą, nawet jeśli pracujesz ze swoim partnerem życiowym. Ma racje, ale ja jakoś tak po prostu nie umiem nie myśleć o tym pod tym kątem. Nie umiem nie być zazdrosny o Mirandę i tak dalej. W całym fakcie nie pomaga mi też świadomość że Matthew mimo wszystko jest w guście Mirandy. Zawsze podobali się jej chudzi faceci, wokaliści, często z długimi, najlepiej czarnymi włosami, charyzmatyczni, tak zwany typ złego chłopca...tatuaże, pociągający głos. Mówiła mi o tym nie raz, a ja zawsze wiedziałem że jestem na swój sposób wyjątkowy, bo praktycznie nie jestem w jej guście, a mimo to tyle czasu mnie kocha. Przypominam sobie jak kazała mi obiecać że nigdy nie będę kierować się myślą na zasadzie "jestem gorszy, bo nie jestem w jej typie", jednak to nie zawsze jest takie łatwe. Już na pewno nie jest łatwe w takiej chwili jak ta. A co jeśli znajdzie się kiedyś koleś w jej typie, który przyciągnie ją tym czym ja ją przyciągnąłem? Co jeśli zakocha się w nim i mnie zostawi? Co jeśli tym kolesiem jest Healy? No właśnie, tego się boję. Oddycham głęboko, biorę swoją kurtkę i wychodzę się przewietrzyć. Idę powoli do końca ulicy na której znajduje się nasz hotel i z powrotem. Staje pod wejściem do hotelu i w oddali zauważam Mirandę...i Matthew. Mam ochotę wybuchnąć.


***


Rozmowa z Matthew strasznie mnie wciąga, a jeden drink zamienia się w cztery. Aż trudno uwierzyć że mamy ze sobą tyle wspólnych tematów. Jak nie muzyka to trasa, jak nie trasa to samochody, jak nie samochody to ubrania, jak nie ubrania to Londyn, pisanie tekstów i tak dalej. W końcu stwierdzam że muszę się zbierać. Oczywiście Viki, Gabriel i Pati szaleją na parkiecie, a Claudia i Ann zagłębiają się w rozmowę o tatuażach z bardzo miłym barmanem. Nie chcąc im przeszkadzać, zbieram się, dowiaduje się tylko za ile mają zamiar wrócić, a kiedy Claudia zapewnia mnie że za góra godzinę się zbierają, spokojna wychodzę z klubu w towarzystwie Matthew, który przed samym wyjściem obiecuje jej i Ann że doprowadzi mnie do hotelu całą i zdrową. Gdy wychodzimy, dalej rozmawiamy i nawet nie zauważamy kiedy znajdujemy się już przy hotelu. Nagle zaczyna mi się kręcić w głowie i tracę równowagę. Matty szybko łapie mnie za rękę i obejmuje w pasie, abym nie upadła.
- Nic ci nie jest? - pyta z przejęciem, kiedy zaczynam oddychać równomiernie i odzyskuje równowagę. Zdezorientowana podnoszę głowę i zaraz spotykam jego ciepłe, brązowe tęczówki, które chyba znajdują się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy. Ten błysk przerażenia w jego oku, sprawia że mimowolnie, sama nie wiem dlaczego lekko się uśmiecham.
- Tak, wszystko ok - odpowiadam otrząsając się z zamulenia.
- Jesteś pewna? Dużo nie brakowało żebyś zemdlała - dopytuje zdenerwowany, a ja zapewniając go że wszystko jest w porządku, walczę ze sobą samą i wygrywając walkę, delikatnie ale zarazem zdecydowanie wychodzę z jego objęć, zwiększając trochę dystans między nami.
- Przepraszam - mówi nagle - zrobiło się niezręcznie, serio przepraszam.
- Nie masz za co Matty - śmieje się pod nosem. Stoję o własnych siłach, ale on nadal przytrzymuje moje przedramię, dla bezpieczeństwa - jeśli oczywiście mogę do ciebie tak mówić?
- Tak, pewnie - uśmiecha się i puszcza mi oczko - na pewno już wszystko dobrze? Dotrzesz sama do pokoju?
- Myślę że tak - zapewniam, a on z lekkim ociąganiem wypuszcza moją rękę ze swojego uścisku.
- Mogę dać ci takiego koleżeńskiego buziaka na pożegnanie? - wypala nagle - czy twój chłopak mnie za to zamorduje? - robi tą swoją uroczą, pytającą minę.
- Może zamordować - żartuje - ale raczej Mike należy do tych którzy muszą mieć na prawdę poważny powód by zabić - śmieje się.
- Oh, czyli nie muszę się go jak na razie bać? - pyta niewinnie.
- Na razie sądzę że możesz być spokojny - puszczam mu oczko.
- Ciesze się - uśmiecha się, dając mi pożegnalnego buziaka w policzek - na pewno trafisz? - upewnia się.
- Tak, na bank - śmieje się.
- Do zobaczenia - rzuca, kiedy idę w stronę wejścia.
- Pa - odpowiadam, a kiedy się odwracam zauważam Mike'a. Staję jak wryta, widząc jego minę, która znów zdecydowanie nie wskazuje na nic dobrego.


Cytaty: The 1975 - Falling For You, Coldplay - Trouble, The 1975 - Sex, Lenka - Trouble Is A Friend, Hurts - Evelyn.