piątek, 7 listopada 2014

Leave Out All The Rest Part 18.

Cześć Wam wszystkim! Nie mam za bardzo rozpoznania czy poprzedni rozdział był ok czy nie, bo komentarzy mało...ale co tam. Mam nadzieję że się podobał. Wiecie, dużo łatwiej jest mi pisać, kiedy wiem że coś co robię się Wam podoba więc jeśli możecie to proszę, dodajcie chociaż krótki komentarz, abym wiedziała chociaż czy nie robię przypadkiem czegoś źle. Co do tego rozdziału to standardowo przepraszam za wszelkie błędy, które mogły się tutaj wkraść i zapraszam Was do czytania i komentowania. Pozdrawiam, Cassandra :)


"Nie chcę być twoim przyjacielem, chcę całować twoją szyję..."


Jestem na środku korytarza hotelu. Nie mam pojęcia co tutaj robię, ani jak się tu znalazłam, ale wiem że stoję, a wokół mnie słychać gwar i szum. Obracam się wokół własnej osi próbując dostrzec źródło hałasów, jednak nie udaje mi się zobaczyć nikogo. Korytarz jest pusty, a hałasy najwyraźniej dochodzą z sali. Idę w jej stronę, jednak już przy wejściu zauważam że tam też nikogo nie ma. Cofam się, a coś karze mi iść do mojego pokoju. Hałasy cichną, a zamiast nich słyszę dwa damskie głosy rozmawiające po cichu za rogiem. Chce przywitać się ponieważ wiem że głosy należą do Beyonce i...Talindy, która przecież nie pojechała z nami w trasę. Zdziwiona jej obecnością, przylegam moim prawym ramieniem do zimnej ściany, a jakaś wewnętrzna siła, nad którą nie panuje karze mi słuchać ich rozmowy z ukrycia.
- Sama wiesz że to wszystko jest pogmatwane. Ostrzegałam ją aby uważała i nie igrała z miłością, ale...
- Tal, nie musisz mi tłumaczyć - przerywa jej Beyonce - wiesz, nie chodzi już nawet o igranie, bo to nie jest jej wina.
- Tak wiem że to nie jej wina. Uczucia żądzą same człowiekiem i nie mamy na to żadnego wpływu, ale i tak jestem wkurzona bo wiedziałam od początku że coś się kroi, a nic na to nie poradziłam - mówi zakłopotana Talinda.
- Ale co mogłaś na to poradzić? - pyta Beyonce i nie czekając na odpowiedź sama odpowiada - nic. Kompletnie nic. Co z tego że obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego że to się może zdarzyć, skoro to nie nasze uczucia, to uczucia Mirandy, nawet ona sama nie ma nad nimi władzy. Kocha dwóch mężczyzn na raz...nic w tym złego Tal.
- Owszem, teoretycznie nie ma w tym nic złego, ale gorzej w praktyce - ucina Talinda - chodź się czegoś napić. Wina albo czegokolwiek na odprężenie - odwraca się i razem z Beyonce zmierza w moją strone. Nie wiem co robić żeby nie okazało się ze podsłuchiwałam, jednak kiedy kobiety wychodzą i skręcają w moją strone, kompletnie mnie nie zauważają i idą dalej. Jestem niewidzialna do cholery czy jak?! Pytam sama siebie, po czym w głowie odtwarzam sobie jeszcze raz rozmowe przyjaciółek. Ja, ja zakochana w dwóch mężczyznach?! Co?! Nie, nie to jakiś chodzący absurd. Niby w kim miałabym...nagle doznaje olśnienia. Czyżby...o nie, nie chcę chyba nawet o tym myśleć. Czy chodzi o? Nie, nie...z resztą sama nie wiem. Zniechęcona i zamyślona udaje się do mojego pokoju. Wchodząc wita mnie pustka. Nikogo nie ma, a ja rzucam się na łóżko i rozmyślam. Nagle słysze głos Mike'a:
- Coś się stało kochanie? - pyta i siada obok mnie.
- N-nie nic się nie stało - odpowiadam siadając - tylko...
- Nic nie mów - prosi mnie Mike - Kocham Cię - szepcze i zaczyna mnie całować. Nagle wszystko się urywa. Nie czuje łóżka na którym siedzieliśmy za to czuje ciepłą wode oblewającą moje ciało. Nie wiem co się stało, ale teraz ja i Mike jesteśmy pod prysznicem. Nie mam pojęcia jak się tutaj znaleźliśmy, ale dalej się całujemy. Oddaje się chwili namiętności i bliskości z ukochanym, jednak kiedy otwieram oczy nie widze jego brązowo-orzechowych tęczówek, które tak kocham. Owszem, widze oczy jednak to spojrzenie nie należy do Mike'a. Człowiek którego całuje, którego obejmuje, którego bliskość czuje i którego sama obdarzam uczuciem ma inne spojrzenie, niesamowicie błękitne tęczówki patrzą na mnie z podobną czułością, jak Mike jednak należą do innego mężczyzny. Mężczyzna ma długie włosy, które mokre mają kolor gorzkiej czekolady. Nie...to nie może być Jared - myślę - jednak wiem że się mylę. Nie wiem co mam robić, nie mogę...nie chce wyjść z jego objęć. To wszystko jest tak cholernie absurdalne, jednak ja nie umiem nic zrobić. Kocham Mike'a, nie Jared'a, jednak najwyraźniej cała rzeczywistość ma to co ja myślę i czuje w głębokim poważaniu, a najlepsze w tym jest to że mimo tego że kocham Mike'a, w tym momencie chce Jared'a. Mimo mojej wewnętrznej woli, pożądam go. To chore bo w tym samym momencie chce ich obu na raz. Nagle wszystko się urywa...nie ma już nikogo, ani Mike'a, ani Jared'a, nie ma wody, łazienki, ani nic wokół...tylko ciemność. Spadam w ciemną otchłań, powoli, a ciepłe powietrze Los Angeles obmywa moje ciało swoim lekkim powiewem. Ląduje na czymś miękkim i ewidentnie jest to najwygodniejsze łóżko świata. Nie wiem gdzie jestem. Rozglądam się na boki, nie rozpoznając wnętrza, wstaję i wybiegam z pokoju. Wybiegam na pusty hotelowy korytarz, a potem przez hotelowe rozsuwane drzwi prosto na lekkie, chłodne Londyńskie powietrze. Delikatna mżawka sprawia że moje włosy i ubranie są wilgotne. Wsiadam na przednie siedzenie czarnego, sportowego samochodu w którym siedzi znajomy. Mężczyzna w samochodzie to Matthew. Oboje zachowujemy się jak zbiegli kochankowie, witając się namiętnym pocałunkiem, a kiedy Matthew rusza z piskiem opon z pod hotelu, zauważam jak za nami wybiega czwórka znajomych mężczyzn. Rozpoznaje ich od razu. To Mike, Jared, Conor i...Dominic?! Co on tam do kurwy nędzy robi?! Odwracam wzrok i jakby nigdy nic wpatruje się w Matthew, który z niezwykłą zręcznością prowadzi samochód. Patrzę i nie mogę oderwać od niego wzroku. W końcu on staje i parkuje samochód w jakimś bezpiecznym zakątku, pomiędzy dwoma budynkami z cegły. Praktycznie od razu, bez żadnych ceregieli, siadam mu okrakiem na kolanach i bardzo mocno go przytulam. Czuję jego zapach, zapach jego skóry, mocnych, aczkolwiek przyjemnych męskich perfum i delikatną woń papierosów. Wtulam się w jego szyje, a on wtula się w moje włosy.
- Pięknie pachniesz, wiesz? - mówi tym samym harmonijnym i kojącym głosem, który miałam okazje usłyszeć na korytarzu, kiedy się poznaliśmy.
- Wiem - mówię pewnym siebie głosem i uśmiecham się do siebie, kiedy Matthew delikatnie i powoli całuje moją szyję. Powoli zsuwa moją skórzaną kurtkę, odsuwa rękaw luźnej koszulki i ramiączko biustonosza, odsłaniając moje ramię. Z szyi schodzi pocałunkami na moje ramię i obojczyk, obdarzając każdy skrawek mojej skóry słodkimi pocałunkami, które sprawiają że czuję ciarki na całym ciele. Potem wraca na szyję, policzek, aż dochodzi do moich ust.
- I cudownie smakujesz... - dokańcza odrywając się od moich ust. Tutaj wszystko się urywa...


"Sieć pająka, a to ja w środku,
więc wiję się i wiercę, ale tkwię w tej małej bańce..."


Zrywam się ze snu jak oparzona. Nie mam pojęcia co się dzieje, gdzie jestem ani co robię, ale nagle czuje że miękkie podłoże pode mną znika, a ja zaczynam spadać, co raz głębiej i głębiej w ciemność. Coś zaczyna ściśle oplatać moje ciało, a ja nie umiem się z tego wyplątać. W końcu upadam na twarde podłoże. Pierwsze co czuje to rozrywający ból w kręgosłupie. Chcę krzyknąć z bólu, ale nie mogę wydać z siebie żadnego, nawet cichego okrzyku. Ból szybko rozchodzi się po całym moim ciele, po czym nagle ustaje. Nie czuje już zimna twardej posacki, znów czuje zniewalającą wręcz miękkość i spokój. Zupełnie jakbym przeszła w inny świat. Próbuje otworzyć oczy, ruszyć się ale czuje opór. Coś ciąży nade mną i nie pozwala mi na ujrzenie osób których głosy słyszę. Głosy są zimne, zniekształcone i takie straszliwie obce. Czuję czyjś ciepły dotyk na skórze, ale nie potrafię zidentyfikować do kogo on należy. Słyszę jakieś słowa, znam je, wiem że ktoś rozmawia o mnie, jednak nie mogę ich dokładnie usłyszeć i odczytać. Zupełnie jakby mój mózg postawił sobie barierę przed całym światem. Nie rozumiem tego co się dzieje. Nagle przestaje słyszeć cokolwiek, wpadam w jakiś wir, który ściąga mnie w dół. Czuje się jak liść wciągnięty w trąbę powietrzną. Wir powoli słabnie, a ja wracam do rzeczywistości. Nie tej sennej, na szczęście wracam do prawdziwej rzeczywistości, teraz na prawdę się budzę.


"I wydaje się, że jedyne o czym rozmawiamy to seks..."


Otwieram oczy. Otacza mnie przytłaczająca ciemność pokoju. Wstaje i zauważam Mike'a siedzącego obok mnie z miną jakby chciał sprawdzić czy w ogóle oddycham.. Przez chwile nie wiem o co chodzi, czuje silny ból głowy, nie pozwalający mi myśleć. Po kilku sekundach otępienia, skupiam wzrok na smutnej i wyraźnie przejętej twarzy Mike'a.
- Co się stało? - pytam zdezorientowana.
- Nic. Tak spokojnie spałaś. Patrzyłem na ciebie przez ponad godzinę. Uśmiechałaś się przez sen - odpowiada zdołowany.
- Boże... - łapie się za skronie podczas kolejnej fali bólu.
- Napij się - kiedy odejmuje ręce od skroni, podaje mi szklankę z wodą, a ja upijam z niej łyk - napij się - mówi spokojnie, a ja nagle przypominam sobie całą treść mojego snu. Jedno spojrzenie w jego orzechowe tęczówki, a ja przed oczami mam slajdy wszystkiego co po kolei działo się w mojej głowie na jawie. Mike widząc że boli mnie głowa siada za mną i delikatnie rozmasowywuje mi skronie. Masaż okazuje się kojący niczym dawka morfiny. Przestaje czuć ból, a w mojej głowie automatycznie się przejaśnia. Przypominam sobie o naszej wczorajszej kłótni i o tym co, a raczej kto był jej powodem. Zrywam się jak oparzona i prawie wyrywam z uścisku Mike'a. Nie bacząc na nic, podchodzę do mojej torby i wyjmuje z niej paczkę wiśniowych papierosów, które tak uwielbiam. Nie podnosząc wzroku wiem że Mike w tej chwili wkurza się, bo przecież Pan Shinoda nienawidzi jak jego dziewczyna pali - trzy miesiące odwyku po raz 3 pójdą w pizdu - myślę, jednak nie czuje irytacji z tego powodu. A co mi tam. Nie zwracając na niego żadnej uwagi, niezdarnie ubieram swoją najluźniejszą bluzę, otwieram drzwi od balkonu i zgarniając z parapetu popielniczkę, wychodzę na chłodne i wilgotne powietrze. Wyciągam papierosa, odpalam i zaciągam się głęboko kilka razy. Niebo się przejaśnia, na oko sądzę że jest około 4, może 4:30 rano. Delikatny wiśniowy posmak i woń tytoniu koją moje zdruzgotanie i dokuczający ból głowy. Zaczynam myśleć jasno. Myślę o moim śnie, o tym wszystkim co się stało. Uświadamiam sobie że podczas pocałunków każdego z mężczyzn, czułam co innego. Kiedy całował mnie Mike czułam że go kocham, czułam też lekką irytację. Kiedy robił to Jared, czułam przyjemność, ogromną falę pożądania, ale też byłam straszliwie wkurzona. W końcu kiedy przytulałam Matt'a, a on obcałowywał moją szyję i ramię czułam ukojenie, pożądanie, zauroczenie i byłam niezwykle spokojna. Spokojna jak dawno nie byłam. Przypominam sobie o uczuciu odrętwienia i nie mocy ruszenia się na koniec. Po plecach przechodzą mi nieprzyjemne ciarki, jakby ktoś przejechał mi zimnym, metalowym prętem po kręgosłupie. Gaszę niedopałek i odpalam kolejnego papierosa. Po trzech miesiącach przerwy moje płuca ściskają się jakbym paliła pierwszy raz w życiu i zapewne czują się jak kiełbasa w wędzarni, co w tej chwili ewidentnie nie wydaje mi się dobrą perspektywą. Kończę palić i zaciągam się świeżym, czystym powietrzem. Przez chwilę stoję w bezruchu i obserwuje parę wychodzącą z moich ust z każdym wydechem. Zaciągam się jeszcze kilka razy, po czym wchodzę do pokoju, zamykam okno, ściągam bluzę i nie zwracając żadnej uwagi na Mike'a, kładę się do łóżka. Ten siedzi jeszcze chwilę w okolicy moich nóg.
- Brakuje mi ciebie w łóżku - wypala nagle - źle mi bez twojego ciepła.
- Masz za swoje - odpowiadam zimno.
- Czemu taka jesteś? - pyta jakby nigdy nic.
- Bo ci się należy, debilu - podnoszę się, usiłując poprawić poduszkę, która nie chce ze mną współpracować.
- Przepraszam cię za to wszystko - mówi skruszony.
- Wow, Shinoda przeprasza, nie wieżę - kwituję.
- Po prostu kiedy zobaczyłem cię z tym całym Matthew, wpatrzonych w siebie jak w obraz to dostałem kurwicy - przerywa - a kiedy pomyślałem sobie że on cię dotyka to już w ogóle...przepraszam, po prostu cię kocham - kończy. Podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Chodź tutaj idioto, zanim cię uderzę - przytulam go mocno - też cię kocham. Kładź się obok i nie mów że śmierdzę papierosami i mam iść spryskać się perfumem, bo jeszcze do końca ci nie wybaczyłam i zawsze mogę zmienić zdanie - celowo drażnię jego czuły, władczy punkt. On jak gdyby nigdy nic, kładzie się obok i przytula do mojego brzucha.
- Powiedz mi tylko...czy ty się nim zauroczyłaś? - pyta jak małe dziecko, które dostało karę - tylko szczerze - podnosi głowę i poważnie patrzy w moje oczy.
- Szczerze? Trochę tak... - urywam, czując się jakbym miała zaraz wybuchnąć - ale spokojnie, jeszcze nie doszłam do momentu w którym rzucę cię dla innego, nie jestem głupia - kwituję.
- Ehe, widziałem jak na niego patrzyłaś.
- Niby jak? - pytam oburzona.
- Nie długo tak jak na mnie - mówi z uśmiechem. Nie ogarniam tego człowieka czasami.
- To chyba dobrze że patrzę tak na ciebie, hm? Jesteśmy ze sobą prawie rok, to chyba zdrowy objaw - stwierdzam.
- Oczywiście. Ale źle że patrzysz tak na niego - uśmiech znika z jego twarzy - dlatego właśnie mam zamiar ci go wybić z głowy, a jedynym sposobem na ukaranie cię za to jest przyjemność - uśmiecha się jak to on potrafi, a ja oblewam się lekkim rumieńcem.
- Ok - grzecznie przytakuję, kiedy on z szybkością światła zdejmuje moją koszulkę.


***


W tym samym czasie:


- Boże, ona jest świetna! - mówię zaabsorbowany Mirandą do tego stopnia, że nie umiem skupić myśli na pisaniu tekstu - mówię ci! - dokańczam, a Georg ten idiota śmieje się jak zawsze.
- Ehehehe...popapraniec - kwituję jego zachowanie, a gdy ten próbuje trafić we mnie pustą butelką po soku, zamiast mnie obrywa Adam.
- Możecie się opanować, błagam! - Adam jak zawsze wkurza się, bo nie może się skupić na graniu, tylko brzdąka bezsensownie.
- Wiem, następną piosenkę nazwiemy Miranda - dalej żartuje Georg - One Direction ma Dianę to my będziemy mieć Mirandę - rozkłada się na kanapie tak bardzo że aż spycha z niej niczemu winnego Ross'a.
- Jebnę ci zaraz jak się nie uspokoisz - kwituje Ross, siadając na podłodze z laptopem.
- Nie uspokoję się bo Matt chyba się zauroczył! - krzyczy najgłośniej jak potrafii. I że ten debil ze mną produkuje nasze płyty? Płyty The 1975? Serio? - Matt się zakochał i raczej się nie odkocha, bo to Matt, nasz popieprzony Matty, on się nie odkochuje! - jeszcze przez chwilę krzyczy.
- Zamknij twarz! - kończę i odpalam papierosa, po czym rzucam w niego zapalniczką.
- No i co robisz? Zaraz spalisz nasze studio - niby oburzony Georg, wstaje i odkłada zapalniczkę na stół przy którym siedzę.
- Mamy drugie w Manchesterze, czopie - odszczekuje się, wypuszczając dym.
- No tak, ale wtedy nie będziesz mógł siedzieć w Londynie i chodzić za Mirandą - robi nie winną minę, ale podśmiechuje się pod nosem - swoją drogą ona serio jest bardzo ładna - dodaje po chwili.
- Ładna to trochę za mało powiedziane - wtrącam wkurzony - jest świetna, najwspanialsza jaką widziałem w życiu ty frajerze!
- Matty nie emocjonuj się tak, bo jeszcze urodzisz - ten idiota nadal robi sobie jaja, a ja kopie go w dupę z całej siły.
- Ciota! - krzyczę, kiedy ten śmiejąc się, wychodzi na balkon żeby zapalić - no nie mogę z niego, zasraniec jeden - mamroczę pod nosem, a Ross i Adam bez żadnego słowa przytakują, śmiejąc się. Nagle dzwoni mój telefon, odchylam się by odebrać go od Adam'a.
- Halo - odbieram nadal mocno zirytowany zachowaniem perkusisty.
- Cześć Healy - słyszę wkurzony głos naszego menadżera - mamy poważny problem z trasą europejską. Połowa koncertów musi być odwołana, wytłumaczę wam dokładnie jutro rano, ale będę się starał o dołączenie was do listy wykonawców Project Revolution, jutro zresztą mam już umówioną rozmowę z Linkin Park i ich menadżerem. Tak się składa że oni też mają jakieś problemy i dwa albo nawet trzy zespoły będą musiały zrezygnować z dalszego uczestnictwa w ich trasie, także jeśli dopisze nam szczęście to wbijemy się za Maroon 5, albo kogoś - w tym momencie chyba blednę, bo nawet zjarany Georg spogląda się na mnie dziwnie przez szybę.
- O kurwa - kwituję, a nasz menadżer nie do końca jarząc o co mi chodzi, uspokaja mnie.
- Spokojnie Matt, załatwię to. Już moja w tym głowa żebyście zagrali koncerty w całej europie. Do jutra - kończy, a ja odkładam telefon na stół i mocno się przeciągając, zaplatam ręce na głowie.
- Co jest? - pyta Adam, pierwszy raz od godziny odrywając wzrok od gitary.
- Ehe, chyba będziemy zamiast naszej trasy europejskiej mieć trasę z Project Revolution - oddycham głęboko - raczej Shinoda mnie nie lubi, a to chyba on głównie o tym decyduje, więc tak czy inaczej mamy przesrane - śmieje się pod nosem, zastanawiając się czy Miranda przypadkiem już go nie urobiła. Swoją drogą był strasznie wkurzony, co mnie trochę bawi, ale w sumie...gdybym miał taką Mirandę to też bym się wkurzał - uśmiecham się do siebie.
- Ten już jak się cieszy - słyszę głupi głos Georg'a, zamykającego okno.
- Jak się nie zamkniesz to ci coś dzisiaj złamie, serio... - kończę, robiąc minę jak seryjny morderca.


***


Wstaje rano obolała, od tego co wyprawialiśmy z Mike'iem nad ranem. Ku mojej uciesze mogę chodzić, więc ubieram się w luźny top, majtki i próbuję rozćwiczyć moje obolałe ciało. Kiedy akurat się rozciągam, dzwoni do mnie Andrew.
- Cześć siostrzyczko - drze się w słuchawkę.
- No cześć - odpowiadam głośno, zastanawiając się gdzie u licha podziewa się Shinoda.
- Żyjesz jakoś w tej trasie, hm? Jak po pierwszym koncercie?
- A no bardzo dobrze, epicko...Jezu, Andrew tego się nie da opisać słowami, musiałbyś sam tego doświadczyć! Granie na Wembley! No proszę cię... - mówię podniecona.
- Wiem, wiem...wiadomo że nie opiszesz mi tego przez telefon. Słuchaj siostrzyczko, jak dobrze pójdzie to spróbujemy z bliźniaczkami wpaść jutro na wasz koncert w O2.
- Co? Ej, jesteście w Londynie? - pytam zdziwiona.
- Nie, ale jak wszystko dobrze pójdzie to lecimy dzisiaj wieczorem - śmieje się z mojego zdziwienia - niestety rodzice nie mogą lecieć z nami, ale tato powiedział że jeśli uda się załatwić pewne sprawy to możliwe że będą akurat u naszej niezniszczalnej prababci, jak będziecie grać w Warszawie, więc obowiązkowo będą na festiwalu - uspokaja mnie.
- Jezu, zapomniałam że muszę sobie przypomnieć jak się mówi po Polsku - śmieje się pod nosem - nie rozmawiałam w tym języku od roku, jak nie lepiej... - kwituję rozczarowana.
- Phi, myślisz że ja niby mówię częściej po Polsku? Phi, jestem rozczarowany naszą postawą moralną, droga siostro. Pół Polacy, a nic nie umieją powiedzieć - śmieje się.
- Idiota - mówię przez śmiech - no kochany idiota.
- Tak, wiem...ej, ale przecież ty i bliźniaczki nigdy nie miałyście zbytniego problemu z zapominaniem Polskiego, to o co w ogóle kaman z tym przypomnieniem?
- Jezu no, zawsze się denerwuje że prababcia przyłapie mnie na zapomnieniu jakiegoś słowa, sam wiesz jaka czasami jest upierdliwa - przewracam oczami i wbijam wzrok w sufit.
- Tiaaa no niby, ale nie przejmuj się. Podobno prababcia przy szóstym mężu zrobiła się milsza - śmieje się głośno.
- Jakbym w jej wieku miała 30 lat młodszego męża w dodatku Brytyjczyka z tytułem to wiesz, pewnie też byłabym milsza - kwituje z rozbawieniem.
- Taa, kobiety - rozdziawia się.
- Nie czaruj, nie czaruj...
- A jak tam z Mike'iem?
- Wiesz co, dobrze. Co prawda mieliśmy wczoraj niezłą spinę, ale już nie ważne - chcąc jak najszybciej uciąć temat, robię poważną minę i skupiam myśli na czymkolwiek co pierwsze wpadnie mi do głowy.
- Ale to coś poważnego? - dopytuje brat.
- Nieee...zazdrość you know. Pan Shinoda nie lubi konkurencji - odpowiadam, nadal delikatnie oburzona wczorajszym zachowaniem Mike'a i moim.
- Wow, wow...jakaż tam konkurencja się pojawiła? - ten to zawsze coś wymyśli.
- Nikt taki. Po prostu szłam sobie korytarzem, wpadłam na Matthew, pomógł mi wstać, chwilę potrzymał mnie za ręce, a tu już drama - troszkę przekłamałam, nie ważne.
- Matthew? - pyta zdezorientowany.
- Jeju, pamiętasz jak siedzieliśmy ostatniego dnia przed moim wylotem na trasę i oglądaliśmy na MTV transmisję koncertu tego fajnego zespołu, prosto z pod London Eye? - streszczam mu jak najszybciej wszystkie fakty, aby skojarzył o kogo mi chodzi.
- Tak, tak. Już kojarzę kolesia...poznałaś go? - pyta zdziwiony.
- No tak, przyszedł wczoraj na backstage, bo chciał mnie poznać - kończę.
- Jezu, siostra taka światowa, zaraz poznasz całą śmietankę, a nawet jeszcze nie zagrałaś do końca swojej pierwszej poważnej trasy koncertowej - śmieje się głupio.
- Możliwe - odbąkuje, aby go poirytować - muszę kończyć, pogadamy jutro, ok? - mówię słysząc pukanie do drzwi.
- Okok, pa - Andrew rozłącza się, a ja szybko wstaje i podbiegam do drzwi, uchylam je i wystawiam głowę, a moim oczom ukazuje się rozpromieniona twarz Rihanny.
- Zbieraj się kochana, raz raz! Idziemy na zakupy - pospiesza mnie.
- Ok, już, już. Dajcie mi pół godziny - kończę, zamykam drzwi i lecę się wykąpać i ogarnąć.


***


"Problem cię znajdzie, nie ważne dokąd pójdziesz..."


"Mamy nie zbyt dobrą informację dla wszystkich fanów Maroon 5, którzy wybierają się na Project Revolution po 6 czerwca. Niestety dzisiaj na stronie Projectu i samego zespołu, pojawiła się informacja o tym że zespół będzie musiał zrezygnować z dalszych koncertów na trasie, przez bardzo poważne problemy zdrowotne Adam'a Levine'a. Fani spekulują że chodzi tutaj o poważny uraz kręgosłupa, jakiego Levine nabawił się podczas skoku i niezamierzonego upadku ze sceny na wczorajszym pierwszym koncercie trasy na Wembley. Menadżement Maroon 5 i członkowie zespołu na razie milczą, ale taka jest najbardziej prawdopodobna przyczyna rezygnacji. Jedyny Levine napisał wczoraj na Twitterze że "nie chce zostawiać swoich fanów, ale chyba niestety musi." Będziemy was na bieżąco informować o zdrowiu Adam'a, aczkolwiek na razie wiadomo tylko że po zagraniu dzisiejszego i jutrzejszego koncertu w O2 Arenie, zespół wypada z trasy, a organizatorowie Projectu - zespół Linkin Park - już dzisiaj rozpoczęli poszukiwanie zastępstwa, które jak się okazuje nie jest potrzebne tylko za Maroon 5. Shinoda napisał dzisiaj otwarty list do fanów trasy, w którym przeprosił i poinformował o usunięciu z trasy Slash'a oraz Chris'a Cornell'a. Nie wiadomo jakie są przyczyny owych odejść, ale kolejne spekulacje fanów mówią iż Slash zrezygnował również przez problemy ze zdrowiem, za to Cornell za przyczynę podał poważne problemy rodzinne dwóch członków jego zespołu. Nie wiadomo kto miałby zastąpić owe luki w trasie, ale Shinoda napisał że kiedy tylko pojawi się pewne zastępstwo, poinformują o tym niezwłocznie, tak samo jak poinformują o jakiś tajemniczych, tym razem zaplanowanych niespodziankach dołączających do trasy. Poruszeni fani wypisują na stronie Projectu rożne propozycje, wśród których najczęściej padają nazwy Motorhead, Bring Me The Horizon, The Wombats, Nightwish, Gorillaz, Enter Shikari oraz The Prodigy. My tak jak fani, też raczej stawiamy na brytyjskich wykonawców z racji aktualnego umiejscowienia trasy w Wielkiej Brytanii. Przypominamy że dzisiaj i jutro odbędą się dwa koncerty Projectu w Londyńskim O2, następnie 8 czerwca odbędzie się koncert w Manchesterze, 9 czerwca w Glasgow, 10 w Belfaście i dopiero 12 trasa zawita do Irlandii, gdzie zagra dwa dni pod rząd w Dublinie. Potem trasa ruszy już do Skandynawii, dokładnie do Oslo. Nie pozostaje nam nic, tylko czekać na informacje, które mogą pojawić się w każdej chwili."



- Mamy nieźle przerąbane moi drodzy - kwituje Chester oddychając ciężko.
- Eee tam, nie może być aż tak źle. Na pewno znajdziemy szybko kogoś na zastępstwo, a nawet jeśli nie to i tak White i reszta dołączają do nas od jutra - Joe, jak gdyby nigdy nic, pozostaje nie wzruszony - tak czy inaczej jest i będzie zajebiście - kończy wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
- Dobra, podsumujmy to szybko, bo nie chcę was poganiać, ale za pół godziny mamy kolejne spotkanie - pośpiesza nas Adam, nasz menadżer.
- Z kim tym razem? - pytam z ciekawością.
- A no z menadżementem Bring Me The Horizon - odpowiada patrząc w listę.
- Mieliśmy już od rana osiem spotkań - kwituję niewzruszony - mieliśmy mieć jedenaście, Bring Me The Horizon jest dziewiąte, kto jeszcze zostaje po nich? - kalkuluje spokojnie.
- Mike Shinoda aka kalkulator całego świata - śmieje się Joe, a reszta zmęczona papierkową robotą wtóruje mu pod nosem.
- Haha - udaje śmiech, a Joe jak zawsze robi głupią minę.
- Hm, po Bring Me The Horizon zostaje nam jeszcze koleś od Gorillaz, ale wątpie że z nim się dogadamy, bo Gorillaz ma już co prawda nie pełny, ale harmonogram trasy - z niezadowoleniem mówi Adam - a potem to już formalność i podpisanie papierów moi Panowie, bo menadżer The 1975 powiedział z góry że jeśli damy mu dobre warunki, które już mu przedstawiłem... - przerywa na chwilę - to łyka tą trasę bez problemu - uśmiecha się promiennie Adam, a ja słysząc "The 1975" myślę że śnie...
- Czekaj, czekaj - przerywam ciszę - The 1975 ma z nami jechać? - patrzę się na Ruehmer'a z miną zabójcy.
- Tak. Coś nie tak? Masz jakieś obiekcje? - pyta zdziwiony Adam.
- Obiekcje, nie dlaczego - przerywam oddychając głęboko - tylko będę musiał pilnować Mirandy dwa razy tak jak pilnuje zawsze - mówię gorzko - kurwa...
- Niby czemu? - pyta zaaferowany Ruehmer.
- Oj, no bo nasz Mike miał wczoraj małe spotkanie trzeciego stopnia z ich wokalistą. Chodziło o Mirandę, a dalej się sam domyśl - kwituje Phoenix.
- Aaaa, dobra, no ale wiesz Mike... - natychmiast mu przerywam
- Tak, wiem, nie mieszam pracy z prywatnością. Zazdrość mi przejdzie, to kwestia czasu - pragnę zakończyć temat i dla picu nachylam się nad którymś z papierków, niby próbując odczytać coś napisane małym drukiem.
- Masz zaufanie do Mirandy? Prawda? - do muru standardowo przyciska mnie Chester.
- Tak, mam... - mówię nie pewnie.
- Aha, jeśli myślisz że nie wyczujemy niepewności w twoim głosie to jesteś skończonym frajerem Shinoda! - Brad, jak zawsze nie boi się mówić tego co mu ślina na język przyniesie.
- Jezu - wkurzam się i wstaje - po prostu Miranda przyznała mi się do tego że on się jej podoba, ok? Nie jestem z tego faktu zadowolony, ale wiem że ona mnie kocha więc dlaczego od razu zakładacie że miałbym stracić do niej zaufanie?! - przerywam ich wątpliwości, podnosząc ton.
- Dobrze, już. Nie chodziło o to akurat, ale ok, już ci wierzymy - kończy dyskusję Rob. Już mam się go spytać o co niby chodziło, ale w tym momencie na moje zbawienie wtrąca się Adam.
- Dobrze, panowie stop! Spotkanie za 25 minut, trzeba się streszczać. Potem zrobimy sobie męską pogawędkę - kończy.
- No i wice wersa - kończy Chester, dziwnie wkurzony.


***


- Dobrze że znam Londyn jak własną kieszeń - zagaduje do Rihanny, kiedy ta w końcu wydostaje się z galerii handlowej - gdyby nie ten mały fakt to pewnie już dawno zgubiłybyście mnie na jakimś rogu - śmieje się pod nosem, trochę zirytowana czekaniem na Riri i Beyonce.
- Jejku, narzekasz jak facet - odgryza się Robyn, a Beyonce aktualnie nabija się z nas w najlepsze, razem z małą Blue Ivy.
- Swoją drogą skąd tak dobrze znasz Londyn? - pyta z zaciekawieniem Beyonce, kiedy ja i Rihanna próbujemy zapakować wszystkie zakupy do samochodu.
- Nigdy wam o tym nie mówiłam? - pytam zdziwiona.
- No właśnie nie - nadmienia Bey, sadzając Blue Ivy w foteliku i zapinając zabezpieczenia.
- Mój tata jest pół Polakiem - zaczynam - stąd znam Polski i Polskę, mam rodzinę w Warszawie i Wrocławiu, bo co roku rodzice mieli zwyczaj zabierania nas na około miesiąc do Polski - przerywam zamykając bagażnik - za to moja kochana mamusia jest w połowie brytyjką, w połowie amerykanką - kiedy wsiadamy do samochodu i zamykamy drzwi, dokańczam - urodziła się i wychowała w Londynie, dopiero kiedy miała 12 lat to dziadkowie wyprowadzili się z nią do Los Angeles, a dom w Londynie zostawili na wakacje i różne takie - przerywam, by odpalić samochód - dlatego co roku po miesiącu w Polsce, lecieliśmy na następny miesiąc, albo chociaż dwa tygodnie do Londynu. Stąd i Warszawę i Wrocław i Londyn znam jak własną kieszeń, bo jako ta najbardziej "popularna" - to ostatnie mówię z sarkazmem - zawsze miałam stałe grono znajomych w Polsce jak i w Londynie - uśmiecham się niewinnie.
- Woah, jedź ty światowa kobieto, bo zaraz twój per Pan Shinoda ochrzani nas za ponad godzinę spóźnienia - pośpiesza Rihanna.
- Szkoda tylko że godzina spóźnienia to twoja wina - upomina ją Beyonce z niewinną miną.
- Jeju, czepiacie się... - Riri robi obrażoną minę, a my się z niej śmiejemy.


***


Po południu, O2 Arena Londyn.

Przez całą pierwszą część koncertu instynktownie próbuję gdzieś na widowni znaleźć Matthew. Kilka nie udanych prób, decyduje o mojej rezygnacji i wtedy już skupiam się tylko na śpiewaniu. Po ostatniej piosence żegnam się z fanami, wyrzucam wszystko co się da, na koniec ostatni raz wchodzę w tłum i zbiegając z platformy dla ochroniarzy, wbiegam dolnym, prawie nie widocznym wejściem pod scenę. Technicy pomagają mi się wydostać z pomiędzy rusztowań utrzymujących scenę. Kiedy wychodzę, za nią standardowo czeka na mnie mój zespół, asystenci z wodą i ręcznikami oraz LP. Jak to ja pełna energii, obskakuje wszystkich jak popaprana.
- Ale na prawdę nie musicie za każdym razem czekać na nas za sceną - mówię trochę się ogarniając - przecież sami musicie się ogarnąć do koncertu, a nie patrzeć na niańczenie nas - śmieje się, a Gabi, Ann, Claudia, Viki i Patricia mi przytakują.
- Cicho tam - śmieje się Chester - jak będziemy mogli to będziemy na was czekali, a że akurat możemy to czekamy - reszta LP mu przytakuje.
- Ok, nie mam zamiaru tego kwestionować, Panie - śmieje się, po czym całuję Mike'a, który odwzajemnia mój pocałunek, ale nie wiedzieć czemu jest dzisiaj jakiś inny i nieobecny. Nie przywiązuje do tego większej uwagi, bo już cztery razy próbowałam coś z niego wyciągnąć i się nie udało. Znam Mike'a i wiem że kolejna próba i wiercenie mu dziury w brzuchu, byłoby bezsensowne. 
- Czemu tak lecisz? - pyta zdezorientowany Brad, kiedy wybiegam dość daleko do przodu i zatrzymuje się przy wejściu na korytarz.
- Chcę zdążyć na początek koncertu Maroon 5, a mam tylko 15 minut! - odkrzykuje, co najwidoczniej upomina Viki, Gabriela i Ann, którzy jak oparzeni ruszają w moją stronę, tłumacząc reszcie że oni też muszą na to zdążyć.
- Ale przecież grają jeszcze jutro! - krzyczy Phoenix - i to nie 15, a 40 minut po was!
- Chcę ich widzieć dzisiaj! - krzyczę i dalej biegnę do garderoby.
- Ale przecież widziałaś ich rano! Nawet rozmawiałaś z Adam'em! - drażni się ze mną Dave.
- Ale na koncercie to co innego Rudy no! - odpowiadam wiedząc że "Rudy" doprowadza Phoenix'a do szewskiej pasji i śmieje się wrednie pod nosem. Wpadam jak oparzona do garderoby i przez następne 15 minut staram się zrobić ze sobą wszystko, byleby wyglądać i choć odrobinę przypominać człowieka. Fakt że na okrągło na siebie wchodzimy i biegamy sobie pod nogami, zdecydowanie nie ułatwia nam szybkiego doprowadzenia się do porządku. Kiedy Gabi orientuje się że już jesteśmy spóźnieni, alarmuje nas o tym krzycząc jak syrena alarmowa.
- Miranda no chodź do cholery! - drze się jako jedyny czekając na mnie przy drzwiach, kiedy poprawiam makijaż.
- Idź tam już! Zaraz do was dołączę! - odkrzykuję wkurzona. Wprost nienawidzę jak ktoś mnie pośpiesza. Lubię robić wszystko w swoim tempie, nawet jak wiem że już jestem spóźniona, chociaż wiadomo...staram się unikać spóźnień, ale czasami się zdarzy. Kończę makijaż, spryskuje się moim ulubionym perfumem i biegnę do pokoju obok po moją skórzaną kurtkę. Oczywiście w całym bałaganie jaki wszyscy narobiliśmy podczas szykowania, nie mogę jej znaleźć. Przewalam sterty ciuchów i latam po pokoju jak opętana, jednak bez skutku. Gdy w akcie desperacji, zaczynam jej szukać na fotelu, nagle słyszę głośne pukanie.
- No już idę! - odkrzykuję maksymalnie wkurzona, nie spoglądając nawet w stronę drzwi, przekonana że to Gabriel - po tylu latach przyjaźni mógłbyś się przyzwyczaić do tego że zawsze się grzebie! - kończąc zdanie, prostuje się gwałtownie i klnę niemiłosiernie, czując promieniujący ból w łokciu i próbując się go jak najszybciej pozbyć. Oczywiście musiałam uderzyć się o to głupie biurko. Ohh...
- Swoją drogą mógłbyś mi pomóc, a nie stoisz w tych drzwiach jak... - nie dokańczam zdania, bo obracając się do drzwi orientuje się że osoba która za chwilę dostałaby ode mnie rzęsisty opierdol, wcale nie jest Gabrielem.
- Cześć - mówi Matthew jakby nigdy nic, nie powstrzymując przy tym swojego rozbawienia. Na początku nie wiem co powiedzieć, stoję zamurowana, zażenowana i sama jeszcze nie wiem jaka. Dzisiaj wygląda trochę inaczej niż wczoraj, ale i tak jest cholernie pociągający. Dziś ubrany jest w białe spodnie i koszulkę, a włosy ma zaczesane do tyłu, ale nie związane.
- Tego szukasz? - ściąga swoje ciemne okulary i robi pytającą minę, unosząc do góry palec wskazujący na którym zawieszona jest moja kurtka.
- Tak, tego szukam - mówię w końcu - przepraszam cię za to czego byłeś tutaj świadkiem, ale trochę mnie poniosło - zaczynam się tłumaczyć.
- Zauważyłem - zaczyna się śmiać - spokojnie, każdy z nas jest tylko człowiekiem - powstrzymuje śmiech, na co ja reaguje z lekką ulga, przez fakt że przy jego uśmiechu miękną mi trochę nogi, co wcale mi nie pomaga. Biorę się w garść, pamiętając że muszę się trzymać na wodzy, ale to cholera nie jest łatwe.
- Spokojnie, Mirando - nagle zrywa się i zbliża do mnie powolnym krokiem - uśmiechnij się. Przecież oboje wiemy że pięknie się śmiejesz - kontynuuje, zatrzymując się swoją twarzą jakieś 15 centymetrów od mojej i robiąc ten sam wyraz twarzy co wczoraj. Cosgrove! Bądź silna! Musisz być twarda! Mam ochotę w tej chwili uderzyć się czymś twardym w głowę i zemdleć, ale stwierdzając zaraz że to raczej nie byłoby dobrym rozwiązaniem, otrząsam się i miarkując, przybieram swoją normalną postać. Taką jaką mam zawsze wobec przyjaciół, znajomych i tak dalej. Uśmiecham się i staram się być pewna siebie.
- Właśnie o to mi chodziło - wtóruje mi, jednocześnie wskazując na kurtkę, która nadal wisi na jego palcu. Zdecydowanym ruchem ściągam kurtkę z jego ręki i zakładam ją. Moje zdecydowanie wyraźnie go dziwi, zwłaszcza że już miał zamiar zapytać mnie czy sam może mi ją założyć. Czy on sobie przypadkiem trochę za dużo nie pozwala, jak na początek znajomości? Otóż to.
- Nie wiem jak ty, ale ja lecę na koncert Maroon 5, bo już jestem spóźniona - oznajmiam z lekkim rozbawieniem, którym reaguję na jego zdziwienie.
- Hm, no ja właśnie po to tu przyszedłem - natychmiast trochę zmienia front.
- Tak? - udaje zdziwienie.
- Tak. Na koniec koncertu mówiłaś że idziesz na Maroon 5, więc uznałem że to dobra opcja, aby się troszkę lepiej poznać - unosi lekko brew - oczywiście nie zrozum mnie źle, bo różnie może być po tym co wczoraj się stało... - zaczyna się tłumaczyć, a ja prawie wybucham śmiechem na znak triumfu. W tak prosty sposób doprowadziłam Pana Pewnego Siebie Healy'iego do zakłopotania.
- Ok, rozumiem - tym razem to ja się śmieje - powiedz mi jedno jeszcze i idziemy...
- No? - pyta, trochę zbity z tropu.
- Skąd do jasnej od razu wiedziałeś że to moja kurtka? - patrzę na niego pytająco.
- Aaa to - uśmiecha się, a jego pewność siebie wyraźnie wraca z powrotem - poznałem - konfrontuje się ze mną spojrzeniem.
- Poznałeś po czym? - dopytuję
- Po twoim zapachu - uśmiecha się z pewnością siebie patrząc mi w oczy. Ten gnojek dobrze wie że tym zbił mnie kompletnie z tropu i wie że ja też to wiem. Fakt, moje zdziwienie w tym momencie jest ogromne, próbuję zrobić wszystko, aby nie dać nic po sobie poznać, ale chyba mi się to nie udaje. Od razu w głowie pojawiają mi się jego słowa w moim śnie - "Pięknie pachniesz, wiesz?" - zaraz po nich jak na zawołanie - "I cudownie smakujesz..." - jestem w szoku.
- Wszystko w porządku? - pyta trochę zdezorientowany.
- Tak - uśmiecham się jakby nigdy nic - idziemy na ten koncert? Chyba już zaczęli grać - wtrącam szybko dla rozluźnienia atmosfery.
- Pewnie że idziemy - odpowiada, otwierając drzwi od garderoby i przepuszczając mnie w nich.


Ku mojej uldze, na trybunę dla Vipów docieramy chwilę przed tym jak Levine i spółka wchodzą na scenę. Opóźnienia na festiwalach jednak czasami potrafią być pomocne. Wodzę wzrokiem w poszukiwaniu moich przyjaciół, aż zauważam nie dającą się nie zauważyć w tłumie blond czuprynę Gabriela i czwórkę przyjaciółek. Pokazuję Matthew że musimy przedostać się przez jeszcze jeden sektor, a on ze zrozumieniem idzie za mną. Kiedy docieramy na miejsca i je zajmujemy, przedstawiam Matthew reszcie, która jest wyraźnie zdziwiona tym że z nim przyszłam, bo od wczoraj jeszcze nic im nie wspomniałam na temat tego że miałam okazje poznać wokalistę The 1975. Bezlitosne i zdecydowanie mało dyskretne spojrzenie Viki i Gabriela, które wierci we mnie dziurę przez pierwsze 5 minut po przyjściu, najpierw mnie denerwuje, a potem śmieszy. Z wybawieniem przychodzi Claudia, która też mało dyskretnie, za to skutecznie uderza Viki łokciem w bok, a ta jak zawsze nie dość że wydaje z siebie coś na wzór głośnego warknięcia czy pisku, to do tego upada Gabrielowi na kolana, co z kolei odwraca jego uwagę. Nie mogąc powstrzymać śmiechu, kątem oka spoglądam na Matthew, nasze spojrzenia się spotykają i w tym momencie rozumiemy się bez słów, oboje się śmiejąc. Przed zagraniem Moves Like Jagger, Levine wspomina o swoim urazie kręgosłupa i przeprasza wszystkich za to że tym razem nie będzie mógł ruszać się niczym Mick Jagger.
- A tak w ogóle to spójrzcie wszyscy na trybuny, tak o tam - przerywa jeszcze na chwilę, wskazując na trybunę na której siedzimy - pewnie część z was widziała tą diablicę i jej świtę jakieś pół godziny temu jak grała swój koncert - żartuje kiwając do mnie, a kiedy mu odmachuję kończy - Cześć Mirando! Jak coś to chcę wam tylko uświadomić że Miranda i Enemy's Gate tam siedzą razem z wokalistą The 1975. Nie wiem czy już mogę oficjalnie to powiedzieć, najwyżej Shinoda mnie zamorduje - zaczyna się śmiać - ale The 1975 zastąpi nas na tej trasie i myślę że zrobi to godnie, także proszę was o brawa dla Matthew, którego miałem okazje dzisiaj poznać i który jest na prawdę spoko gościem - przerywa, kiedy publika zaczyna klaskać i krzyczeć, Matthew robi gest podziękowania, a ja patrzę na niego pytająco, bo nikt mi o tym nic wcześniej nie mówił - no i o brawa dla wspomnianej wcześniej diablicy i The Enemy's Gate, którzy bezapelacyjnie są zajebiści! - publika wtóruje dalszym słowom Adam'a gromkimi brawami, a ja macham do nich.
- Widzicie jacy oni są skromni? Za to ich lubię - śmieje się Levine, kiedy zaczyna się Moves Like Jagger. Gdy zaczyna śpiewać, odwracam twarz do Matthew siedzącego po mojej lewej stronie i robię minę ze stylu "O co chodzi do cholery?" Ten najpierw się śmieje, ale potem robi się poważny.
- Twój facet nic ci o tym nie powiedział? - pyta zaciekawiony.
- Wiesz, jakoś się najwyraźniej nie złożyło - odpowiadam jakby nigdy nic.
- No to już się złożyło - uśmiecha się głupkowato, a ja przewracam oczami w geście irytacji, która nie jest spowodowana faktem że Mike nic mi nie powiedział, tylko faktem że Healy na okrągło się śmieje, a jego śmiech mnie pociąga. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku że już wiem dlaczego Mike jest dzisiaj taki dziwny, nieobecny i wkurzony. The 1975 dołącza do naszej trasy, a on jakby nigdy nic przejmuje się tym do czego przyznałam mu się w nocy. I tak jest zazdrosny o większość facetów wokół mnie, najbardziej o Jared'a, ale przez wczorajszą sytuacje na korytarzu do grona objętych obowiązkiem ciągłego nadzoru w moim towarzystwie, dołącza też Matthew. Muszę się mieć na baczność. Stwierdzam że po tym jaki kierunek udało mi się obrać dzisiaj wobec tego człowieka, nie tylko Mike, ale i ja możemy być spokojni. Mimo że oczywistą oczywistością jest fakt że Healy mi się podoba, to umiem z nim postępować i umiem się zablokować, a to bardzo ważny fakt. Kocham Mike'a i nic, ani nikt tego nie może zmienić.


***


"Więc jeśli odejdziesz, nie wiem co zrobię.
Więc nie odchodź, bo nie mam nikogo poza Tobą."


Gdy wracamy do hotelu po całym dniu papierkowej roboty i naszym koncercie, jestem kompletnie padnięty, a ciągłe dręczące mnie myśli na temat tego gdzie podziewa się Miranda, raczej nie pomagają mi się odprężyć. Fakt, widziałem ją raptem ponad godzinę temu, po naszym koncercie. Mówiła że pójdzie z dziewczynami i Gabrielem na drinka i wróci. Mam do niej zaufanie, ale i tak po tym co powiedziała mi w nocy jestem jakiś nerwowy. Facet zawsze kiedy czuje zagrożenie jest nerwowy. Pff zauroczyła się tym całym Matthew, a do tego The 1975 dołącza teraz do naszej trasy. Ganie się w myślach, bo wiem że Miranda mnie nie zdradzi, że mnie kocha, a on się jej tylko podoba. Poza tym, jakby to powiedział Reuhmer, nie miesza się prywatnych spraw z pracą, nawet jeśli pracujesz ze swoim partnerem życiowym. Ma racje, ale ja jakoś tak po prostu nie umiem nie myśleć o tym pod tym kątem. Nie umiem nie być zazdrosny o Mirandę i tak dalej. W całym fakcie nie pomaga mi też świadomość że Matthew mimo wszystko jest w guście Mirandy. Zawsze podobali się jej chudzi faceci, wokaliści, często z długimi, najlepiej czarnymi włosami, charyzmatyczni, tak zwany typ złego chłopca...tatuaże, pociągający głos. Mówiła mi o tym nie raz, a ja zawsze wiedziałem że jestem na swój sposób wyjątkowy, bo praktycznie nie jestem w jej guście, a mimo to tyle czasu mnie kocha. Przypominam sobie jak kazała mi obiecać że nigdy nie będę kierować się myślą na zasadzie "jestem gorszy, bo nie jestem w jej typie", jednak to nie zawsze jest takie łatwe. Już na pewno nie jest łatwe w takiej chwili jak ta. A co jeśli znajdzie się kiedyś koleś w jej typie, który przyciągnie ją tym czym ja ją przyciągnąłem? Co jeśli zakocha się w nim i mnie zostawi? Co jeśli tym kolesiem jest Healy? No właśnie, tego się boję. Oddycham głęboko, biorę swoją kurtkę i wychodzę się przewietrzyć. Idę powoli do końca ulicy na której znajduje się nasz hotel i z powrotem. Staje pod wejściem do hotelu i w oddali zauważam Mirandę...i Matthew. Mam ochotę wybuchnąć.


***


Rozmowa z Matthew strasznie mnie wciąga, a jeden drink zamienia się w cztery. Aż trudno uwierzyć że mamy ze sobą tyle wspólnych tematów. Jak nie muzyka to trasa, jak nie trasa to samochody, jak nie samochody to ubrania, jak nie ubrania to Londyn, pisanie tekstów i tak dalej. W końcu stwierdzam że muszę się zbierać. Oczywiście Viki, Gabriel i Pati szaleją na parkiecie, a Claudia i Ann zagłębiają się w rozmowę o tatuażach z bardzo miłym barmanem. Nie chcąc im przeszkadzać, zbieram się, dowiaduje się tylko za ile mają zamiar wrócić, a kiedy Claudia zapewnia mnie że za góra godzinę się zbierają, spokojna wychodzę z klubu w towarzystwie Matthew, który przed samym wyjściem obiecuje jej i Ann że doprowadzi mnie do hotelu całą i zdrową. Gdy wychodzimy, dalej rozmawiamy i nawet nie zauważamy kiedy znajdujemy się już przy hotelu. Nagle zaczyna mi się kręcić w głowie i tracę równowagę. Matty szybko łapie mnie za rękę i obejmuje w pasie, abym nie upadła.
- Nic ci nie jest? - pyta z przejęciem, kiedy zaczynam oddychać równomiernie i odzyskuje równowagę. Zdezorientowana podnoszę głowę i zaraz spotykam jego ciepłe, brązowe tęczówki, które chyba znajdują się zdecydowanie zbyt blisko mojej twarzy. Ten błysk przerażenia w jego oku, sprawia że mimowolnie, sama nie wiem dlaczego lekko się uśmiecham.
- Tak, wszystko ok - odpowiadam otrząsając się z zamulenia.
- Jesteś pewna? Dużo nie brakowało żebyś zemdlała - dopytuje zdenerwowany, a ja zapewniając go że wszystko jest w porządku, walczę ze sobą samą i wygrywając walkę, delikatnie ale zarazem zdecydowanie wychodzę z jego objęć, zwiększając trochę dystans między nami.
- Przepraszam - mówi nagle - zrobiło się niezręcznie, serio przepraszam.
- Nie masz za co Matty - śmieje się pod nosem. Stoję o własnych siłach, ale on nadal przytrzymuje moje przedramię, dla bezpieczeństwa - jeśli oczywiście mogę do ciebie tak mówić?
- Tak, pewnie - uśmiecha się i puszcza mi oczko - na pewno już wszystko dobrze? Dotrzesz sama do pokoju?
- Myślę że tak - zapewniam, a on z lekkim ociąganiem wypuszcza moją rękę ze swojego uścisku.
- Mogę dać ci takiego koleżeńskiego buziaka na pożegnanie? - wypala nagle - czy twój chłopak mnie za to zamorduje? - robi tą swoją uroczą, pytającą minę.
- Może zamordować - żartuje - ale raczej Mike należy do tych którzy muszą mieć na prawdę poważny powód by zabić - śmieje się.
- Oh, czyli nie muszę się go jak na razie bać? - pyta niewinnie.
- Na razie sądzę że możesz być spokojny - puszczam mu oczko.
- Ciesze się - uśmiecha się, dając mi pożegnalnego buziaka w policzek - na pewno trafisz? - upewnia się.
- Tak, na bank - śmieje się.
- Do zobaczenia - rzuca, kiedy idę w stronę wejścia.
- Pa - odpowiadam, a kiedy się odwracam zauważam Mike'a. Staję jak wryta, widząc jego minę, która znów zdecydowanie nie wskazuje na nic dobrego.


Cytaty: The 1975 - Falling For You, Coldplay - Trouble, The 1975 - Sex, Lenka - Trouble Is A Friend, Hurts - Evelyn.